Stefan W., który w styczniu w brutalny sposób zamordował prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, najprawdopodobniej nie trafi do wiezienia – do takich informacji dotarła “Gazeta Wyborcza“. Gazeta informuje, że mężczyzna może trafić do zamkniętego szpitala psychiatrycznego na leczenie.
Stefan W. może zostać uznany za osobę niepoczytalną. Przez ostatni miesiąc 27-latek był badany przez zespół psychiatrów w oddziale psychiatrii sądowej Aresztu Śledczego w Krakowie. Teraz specjaliści przygotują opinię, która trafi do śledczych z Gdańska.
Co to oznacza? Zgodnie z przepisami Kodeksu Karnego “nie popełnia przestępstwa, kto z powodu choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem“.
“Wyborcza” wskazuje, że w przypadkach dotyczących niepoczytalności sprawcy, prokurator zwraca się z dokumentacją medyczną i wnioskiem do sądu o umorzenie postępowania. W opiniach sądowo-lekarskich standardowym zapisem jest informacja, że “sprawca zdolny jest popełnić czyny o znacznej szkodliwości społecznej, czyli przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu“. To jest następnie podstawą do skierowania takiej osoby na leczenie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
Przypomnijmy, że Stefan W. miał stwierdzoną chorobę psychiczną już w 2016 roku, kiedy to odbywał karę więzienia za serię napadów na placówki bankowe.
Stefan W. dokonał zamachu na Pawła Adamowicza 13 stycznia w Gdańsku, podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej. Przez mikrofon ze sceny krzyczał do zgromadzonych: “Nazywam się Stefan W.(…), siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała, dlatego właśnie zginął Adamowicz“. Za owe”tortury” morderca mial uznać ponad pięcioletni wyrok za serię napadów na banki.
Polityczny przekaz Tuska wydaje się taki: nie dzielcie się i nie pozwólcie przypiąć sobie gęby „anty-PiS”, bo jesteście siłą pozytywną i dobrą. Nie macie mediów publicznych, ale jest internet.
To były wspaniałe dni. Atmosfera, jaką pamiętam z historycznego pierwszego zjazdu Solidarności w 1981 r. Ludzie uśmiechnięci, przyjaźni, tłumnie odwiedzający Europejskie Centrum Solidarności i wielkie namioty rozbite w „Strefie Społecznej” naprzeciwko głównego wejścia. A w nich przez cały dzień wykłady, panele dyskusyjne, spotkania. Oraz pl. Solidarności z Trzema Krzyżami ku pamięci stoczniowców poległych w grudniowej tragedii w 1980 r.
Ten sam plac, którego dzisiejsza gdańska Solidarność ostatecznie zgodziła się nie odgradzać od symbolicznego okrągłego stołu przed ECS, symbolu porozumienia, które doprowadziło do wyborów 4 czerwca 1989 r., torujących drogę do demontażu „realnego socjalizmu”.
Dla PiS podział ważniejszy od święta
Ale w samą 30. rocznicę wyborów obecna władza pokazała swym wyborcom, że z tymi obchodami nie jest solidarna. Premier Morawiecki zignorował prezyudent Gdańska, następczynię Pawła Adamowicza, która chciała go powitać jako gospodarz miasta. A na placu pojawiła się wystawa, której elementem jest potępienie Okrągłego Stołu, przy którym siedział Jarosław Kaczyński.
Tak wysłano sygnał, że podział w społeczeństwie jest dla rządzących ważniejszy niż świętowanie wolności i solidarności razem z Lechem Wałęsą, Aleksandrą Dulkiewicz, prezydentami Warszawy, Wrocławia, Poznania, Łodzi i Donaldem Tuskiem.
Donald Tusk obiecał, że pomoże
Nad obchodami unosił się duch prezydenta Adamowicza, który na długo przed zamordowaniem planował to święto wolności i solidarności. Tragicznie zmarły, patronował deklaracji samorządowców z całego kraju, ogłoszonej na pl. Solidarności 4 czerwca pod hasłem obrony wolności, solidarności i samorządności jako filarów wolnej i demokratycznej Rzeczpospolitej.
Do tej idei odwołał się na Długim Targu, szczelnie wypełnionym ludźmi, Donald Tusk. Wszędzie fetowano Wałęsę, czekając zarazem na mowę Tuska. I Tusk przemówił. Nie szukał wiecowego efektu. Dał do zrozumienia, że to sami obywatele muszą zatroszczyć się o przyszłość ojczyzny. Radził mocno wierzyć w słuszną sprawę, ciężko pracować, nikogo nie wykluczać, pamiętać, że nic nie jest dane raz na zawsze. Nie przyjął pozy zbawcy narodu, ale obiecał, że pomoże. Może nie była to mowa zagrzewająca do boju, ale była dojrzała i realistyczna.
Nieobecność Grzegorza Schetyny
Polityczny przekaz Tuska wydaje się taki: nie dzielcie się i nie pozwólcie przypiąć sobie gęby „anty-PiS”, bo jesteście siłą pozytywną i dobrą. Nie macie mediów publicznych, ale jest internet. Idźcie śladem samorządowców, spróbujcie odbić Senat. Jeśli uważacie, że formuła czysto partyjna się wyczerpuje, szukajcie innej, jeszcze szerszej i bardziej zjednoczonej. To ciekawe, bo zwracała uwagę nieobecność na Długim Targu Grzegorza Schetyny.
PiS jest partią autorytarną, i nie wartościuję teraz, tylko stwierdzam fakt. Zresztą wszyscy to wiemy i widzimy. Ruch samorządowy nie chce się podporządkować decyzjom z Nowogrodzkiej i zdecydowanie staje okoniem, w zasadzie od początku. To jest pierwszy wyraźny moment, gdzie polityka w zestawieniu z ruchem samorządowym musi liczyć się z przegraną. Mam wrażenie, że ta sytuacja będzie wpływać na wynik wyborów – mówi dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego
JUSTYNA KOĆ: Samorządowcy wkroczyli na dobre do krajowej polityki. Łącząc siły, zorganizowali obchody rocznicy wyborów 4 czerwca, opublikowali też 21 tez, raczej odważnych, progresywnych. Czy to może być realny ruch, który zagrozi rządom PiS?
EWA PIETRZYK-ZIENIEWICZ: To może być realne zagrożenie dla obecnie rządzących, zwłaszcza że od dawna tęsknimy za wzmocnieniem struktur poziomych. Coraz częściej słychać, że powinny powstawać, ale jakoś się nie udaje. Ten ruch ma silne podtrzymanie, bo prezydenci, których oglądaliśmy na uroczystościach 4 czerwca w Gdańsku, to są samorządowcy znani, uznani, posiadający mocne wsparcie w swoich matecznikach.
Ruch samorządowy zyskał właśnie własnych liderów, którzy mówią, że muszą iść do polityki, bo bez tego samorządy znowu będą pomijane, a samorządność się rozmyje w różnego rodzaju decyzjach politycznych.
Skoro tak sytuacja wygląda, to widzę tu sporą szansę, pytanie, jak to się rozwinie.
PiS sam wyhodował ten ruch samorządowy? Jeszcze kilka lat temu mieszkaniec Krakowa nie zawsze wiedział, kim jest prezydent Gdańska czy Łodzi, i vice versa.
PiS jest partią autorytarną, i nie wartościuję teraz, tylko stwierdzam fakt. Zresztą wszyscy to wiemy i widzimy. Ruch samorządowy nie chce się podporządkować decyzjom z Nowogrodzkiej i zdecydowanie staje okoniem, w zasadzie od początku. To jest pierwszy wyraźny moment, gdzie polityka w zestawieniu z ruchem samorządowym musi liczyć się z przegraną. Mam wrażenie, że ta sytuacja będzie wpływać na wynik wyborów. Po drugie, ci samorządowcy, których wdzieliśmy 4 czerwca, stają po stronie opozycji, Koalicji Europejskiej, co zostało nawet stwierdzone expressis verbis. Samorządowcy sami zyskują też lidera, bo zgadzają się pójść pod przewodnictwem Donalda Tuska, gdyby ten zechciał wrócić i stanąć po stronie opozycyjnej. Wówczas będziemy mieć zderzenie kompletnie różnych metod rządzenia krajem, a jesteśmy przed wyborami.
Jak ocenia pani pomysł samorządowców, aby Senat przekształcić w Izbę Samorządowców?
Ta teza jest bardzo odważna, ale diabeł tkwi w szczegółach. Musiałabym bardzo dokładnie poznać przepisy, na jakich ma to być wszystko zorganizowane: jakie będą relacje Senat-Sejm i Senat-rząd-prezydent. To musi być doprecyzowane, ale to ciekawa koncepcja.
Pozostałe tezy dotyczą w dużej mierze rozproszenia władzy centralnej i przymusu konsultowania ustaw, projektów, zmian z lokalnymi społecznościami. To dobry pomysł?
Na pewno jest to odpowiedź na dzisiejszą politykę władzy, która dąży do maksymalnej centralizacji. Niektórzy nawet twierdzą, że powiało bardzo mocno PRL. Te koncepcje są sprzeczne i przy dążeniach obecnej władzy do centralizacji musi to doprowadzić do zderzenia i opowiedzenia się wyraźnie po którejś stronie. Na pewno
bardzo ciekawie w tej perspektywie zapowiada się październik.
Zobaczymy jeszcze, jak na te działania samorządowców odpowie rządząca partia, czyli PiS. Zresztą proszę zauważyć, że oni też zwierają szeregi, co pokazały nominacje rządowe. Wyraźnie widać, że prezes chce zadbać o swoich wiernych członków, ale i koalicjantów. Zarówno ziobrzyści, jak i przedstawiciele Gowina swój kawałek tortu dostali, czyli PiS dba o koalicjantów.
Czy udało się tą rekonstrukcją przykryć obchody 4 czerwca?
Nie traktowałabym tego w kategoriach przykrycia, chociaż przyznam, że trochę się skrzywiłam, że jednocześnie przemawiał prezydent Duda na uroczystości rekonstrukcji rządu w czasie, gdy trwały obchody wyborów 4 czerwca, gdzie w Gdańsku przemawiali prezydenci Komorowski i Kwaśniewski. To można było inaczej zorganizować i zgrać w czasie. Oczywiście TVP pokazywała rekonstrukcję rządu, stacje niezależne transmitowały obchody. Nawet to pokazuje, jak wielki rów został wykopany i że dwa wielkie wojska stanęły w gotowości bojowej.
Nominacje tego rządu są wielką niewiadomą, bo dostali je politycy, którzy nie są znani społeczeństwu, może z wyjątkiem pana Sasina, który ewidentnie za zasługi dostał funkcję-fuchę. Jest wicepremierem, ale chyba od niczego. Ma pilnować dobrej współpracy między resortami, a od tego jest premier. Mam wątpliwości, czy taki specjalny wicepremier jest jeszcze potrzebny. Tym bardziej, że w rządzie nie ma kłótni, bo wszyscy są z jednego nadania. Moim zdaniem to nagroda za dotychczasową ostrą prorządową postawę. Reszta nominacji wygląda tak, jakby to miał być rząd na przeczekanie do wyborów. Jeśli PiS wygra, to podejrzewam, że będzie nowe rozdanie. Jeśli przegra, to nie będzie o czym mówić, bo przyjdzie nowa władza.
Przykry jest na pewno ten czas rekonstrukcji, bo władza zachowała się, jakby w Gdańsku nic się nie działo, a jednak 4 czerwca to ważna data i powinna być świętowana także przez rządzących.
Ta rekonstrukcja pokazała też, jaką PiS ma krótką ławkę? Oprócz pana Sasina i pani Elżbiety Witek reszta jest, jak pani zauważyła, nieznana.
Zdecydowanie tak, chociaż może PiS ma plan, aby promować nowych działaczy. Dotychczasowych uznanych i znanych, którzy mają nawet swój elektorat, jak pani Szydło, wysłano do Brukseli. Podobnie zresztą zrobili gowinowcy i ziobrzyści. Prawdą jest, że do tej pory ta część sceny politycznej była mocno zacementowana i nie było drugiej linii, która by w sposób naturalny mogła wejść i zaistnieć.
Ministrem edukacji narodowej został pan Dariusz Piontkowski, który bronił „Burego”, który mówił, że LGBT oznacza seksualizację 3-latków, co jest „przygotowaniem dzieci do pedofilii”. To kontrowersyjna nominacja? Pamiętajmy, że we wrześniu czeka nas wznowienie protestu nauczycieli.
Tu mamy dwa problemy. Rzeczywiście nominacja jest nawet nie tyle kontrowersyjna, co prowokacyjna. Wszystko wskazuje na to, że partia rządząca nie tylko nie chce wyciszać sporu, ale przeciwnie – podgrzewa go. Począwszy od żołnierzy wyklętych, a skończywszy na sprawie LGBT i pedofilii pan minister już zaistniał w konkretny sposób i nawet gdyby teraz chciał się wycofywać ze swoich słów, to nie bardzo może. Zresztą mam wrażenie, że pan minister tak naprawdę myśli, co podkreśla kontrowersje tej nominacji. Inna sprawa, że chyba nikt się specjalnie nie rwał do objęcia tego stanowiska ministerialnego i nie było poważniejszych kandydatów.
Jeśli chodzi o wrzesień, to powiem z bólem, że mam wrażenie, że pan Broniarz już nie poderwie nauczycieli tak jak miało to miejsce przy strajku wiosennym. Nauczyciele jednak polegli, zostali sponiewierani i wielu machnie teraz ręką, uznając, że nie warto.
Nauczyciele będą obawiali się ponownego sponiewierania, tym bardziej, że młodzież to wszystko widziała, a to bardzo krytyczna grupa. Pewnie we wrześniu nastąpią jakieś negocjacje części środowiska nauczycielskiego z rządem, ale determinacja będzie już mniejsza.
Niezależnie od tego nowy pan minister może w pewnym momencie stać się chłopczykiem do bicia, a jak będzie trzeba, to się go poświęci, tym bardziej, że to nie jest postać sceny politycznej, bez której formacja rządząca miałaby sobie nie poradzić.
Wróćmy do samorządowców. Część prezydentów rozważa, czy wziąć udział w wyborach do Senatu. Jak pani ocenia taki pomysł?
Proszę zwrócić uwagę, że mamy postulat samorządowców, który wart jest rozważenia. To wcale nie musi być tak, że samorządowiec nie może być parlamentarzystą czy senatorem. Popatrzmy na Francję, gdzie takie rozwiązanie nie tylko nie przeszkadza, a nawet pomaga. To będzie na pewno języczek u wagi. Gdyby takie rozwiązanie wprowadzić, to na pewno znajdziemy znanych samorządowców na listach wyborczych. Wówczas w terenie nie będą wygrywać już znani działacze partyjni, tylko ci, którzy są znani i rozpoznawani w okręgach, w których kandydowali. To na pewno mocno przemodelowałoby scenę polityczną z definicji, a wszystkie partie polityczne musiałyby liczyć się z samorządami. Podkreślmy, że
wejście struktur poziomych w demokracji jest bardzo potrzebne.
Jednym z naszych zamierzeń przemiany politycznej po 89 roku było zorganizowanie mocnych i niezależnych struktur samorządnych. Tak się nie stało, ale szansa przed nami.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński nie przecenia wyniku wyborów do PE i z troską myśli o rezultacie jesiennych głosowań do krajowego parlamentu.
Stąd pewnie decyzja o oficjalnych podziękowaniach za majową mobilizację elektoratu i list, jaki wystosował do sympatyków oraz wyborców PiS, w którym jednocześnie zachęca do głosowania na jego partię.
Prezes przekonuje w nim, że „dla pomyślności ojczyzny” sprawą kluczową jest zwycięstwo PiS, a w efekcie bezwzględna większość w Sejmie.
Komplementuje swoich wyborców:
„To właśnie dzięki Państwu, dzięki wszystkim Osobom, które doceniły naszą wiarygodność, odnieśliśmy ten jakże cenny wyborczy sukces” — czytamy w liście.
Następnie przekonuje, że w nadchodzących jesiennych wyborach do Sejmu i Senatu „rozstrzygać się będzie przyszłość naszej ojczyzny oraz dalsze losy dobrej zmiany”.
Dalej prezes PiS apeluje, by jesienią zwolennicy PiS „jeszcze tłumniej” udali się do urn i tym samym oddali jeszcze więcej głosów na jego partię. Kaczyński obiecuje „w zamian”, że partia będzie „jeszcze ciężej pracować dla Polski”.
Politycy weźcie się do roboty, aby PiS zakończył władzę w tym roku, bo inaczej Polska pójdzie z torbami.
vald2
Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.
Tzw. rekonstrukcja rządu służy tylko jednemu – przykryciu jednej z najważniejszych dat w naszej współczesności 4 czerwca 1989 roku.
Kto dokonał rekonstrukcji rządu Mateusza Morawieckiego? Wszak autorstwa nie może sobie przypisać obecny premier. Pytanie należy do retorycznych, bo wiadomo wszem i wobec kto. Pytanie właściwe byłoby: po co zrekonstruowano ciało administracyjne, któremu premieruje Morawiecki?
To, że niektórzy ministrowie dostali się do Europarlamentu nie jest powodem do nazywania rekonstrukcją rządu, lecz wypełnieniem braków, plombą np. po Beacie Szydło, która jedzie po sukces 27:1. Mowa jest nawet o posadzie szefowej Parlamentu Europejskiego, bo i z takim pomysłem wyskoczył jakiś akolita geniusza z Żoliborza. Nie podejrzewam, aby w Brukseli Szydło, Joachim Brudziński bądź inna/inny zagrozili europejskim kabaretom. To w Polsce kabarety nie nadążają za awangardą pisowskiego surrealizmu.
Wesoło nam nie będzie, gdy nieznająca języka angielskiego Szydło i takiż poliglota Brudziński wyskoczą z jakimś wspólnym pomysłem politycznym z Marine…
View original post 1 323 słowa więcej