Mateusz Morawiecki opublikował w kilku lokalnych gazetach, m.in. w „Gazecie Wyborczej” sprostowanie swoich słów dotyczących działań prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego w kwestii walki ze smogiem. To efekt wyroku, który zapadł we wtorek.
14 października, na tydzień przed wyborami samorządowymi, podczas konwencji PiS w Krakowie premier powiedział, że „poprzednicy, w tym ci, którzy rządzili tym miastem (Krakowem), nie zrobili nic lub prawie nic w walce ze smogiem”.
Jacek Majchrowski pozwał Mateusza Morawieckiego
Sprostowanie to efekt wtorkowej decyzji krakowskiego sądu, który uznał zażalenie prezydenta miasta Jacka Majchrowskiego. Sąd nakazał szefowi rządu sprostowanie wypowiedzi o smogu. Zdaniem sądu, nie była to opinia.
Było to drugie postanowienie sądu w tej sprawie. W pierwszej instancji sąd uznał, że wypowiedź premiera jest oceną, a nie stwierdzeniem faktu. Prezydent Krakowa odwołał się od tego postanowienia, a sąd wyższej instancji przyznał mu rację.
Premier musi opublikować sprostowanie również w TVP Info oraz Polsat News przed głównymi wydaniami programów informacyjnych tych stacji, czyli „Wiadomościami” i „Wydarzeniami”. Sprostowanie ma się ukazać również na profilu facebookowym Prawa i Sprawiedliwości.
Jacek Majchrowski 4 listopada powalczy ponownie o prezydenturę w Krakowie. W pierwszej turze wyborów samorządowych zdobył 45,84 procent głosów. Jego główna konkurentka – kandydatka PiS Małgorzata Wassermann – uzyskała wynik 31,88 procent.
To już kolejne sprostowanie, które musiał opublikować premier w tej kampanii wyborczej. Kilka tygodni temu Sąd Apelacyjny postanowił, że premier Mateusz Morawiecki ma sprostować swoją wypowiedź z 15 września na temat budowy dróg i mostów za czasów rządu PO-PSL. Przemawiając w Świebodzinie, premier zarzucił koalicji PO-PSL, że wbrew deklaracjom liderów tych partii, w czasie jej rządów, nie budowano dróg i mostów.
>>>
Tak wynika z 16-stronicowej opinii, którą Ministerstwo Spraw Zagranicznych pod kierownictwem Jacka Czaputowicza złożyło w Trybunale Konstytucyjnym. MSZ odrzuca całą argumentację Ziobry o niezgodności zapisów unijnego Traktatu z naszą Konstytucją.
„Nie ma podstaw, by Trybunał Konstytucyjny badał, czy składanie pytań prejudycjalnych do TSUE przez polskich sędziów jest zgodne z Konstytucją” – napisał Czaputowicz w piśmie do Julii Przyłębskiej. MSZ podkreśla, że TK już zajmował się tą sprawą i nie kwestionował zasadności zadawania pytań prejudycjalnych. A artykuł TSUE, o który pytał Ziobro, jest częścią norm prawnych, które Polska zaakceptowała, przystępując do Unii.
„Czaputowicz pisze w sprawie wniosku kolegi z rządu – Zbigniewa Ziobry – że badanie zgodności traktatów unijnych z Konstytucją jest bezzasadne. Czy to już jest ten moment gdy należy zaopatrzyć się w popcorn, bo podjazdowa wojna PMM z MZZ wyłazi spod dywanu?” – napisał na Twitterze Michał Broniatowski z „Politico”.
„I teraz wyobraźcie sobie tego biednego analityka w Brukseli, który musi przedstawić KE analizę strategii polskiej strony….”; – „Wystarczy, że wezmą psychiatrę”; – „Początek rozrachunków wewnątrzpartyjnych…? Przecież wiadomo, że Czaputowicz jest nasłany na kochanego naszego Ziobro miszcza świata wszystkich zer?” – komentowali internauci.
„Polska, akceptując postanowienia Traktatu Akcesyjnego, przyjęła acquis communautaire [dorobek prawny UE – red.], na które składało się nie tylko wypracowane orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości, ale także przepisy prawa
pierwotnego, w tym także ówczesny art. 234 TWE (obecnie art. 267 TFUE)” – czytamy w dokumencie opublikowanym na stronie TK.
Czaputowicz przypomniał, że w 2005 r. „Trybunał Konstytucyjny potwierdził zgodność z Konstytucją Traktatu Akcesyjnego, w tym ówczesnego art. 234 TWE [odpowiednik obecnego art. 267 TFUE]”.
Powinność zwrócenia się z pytaniem prejudycjalnym stanowi prawną konsekwencję przyjętych suwerennie zobowiązań międzynarodowych (wspólnotowych) państwa polskiego jako państwa członkowskiego Wspólnot i Unii Europejskiej
– dodał szef MSZ. Stwierdził również, że „Rzeczpospolita Polska zaaprobowała podział funkcji w ramach systemu organów Wspólnot i Unii Europejskiej”.
Minister wyjaśnił również, że pytania prejudycjalne mają „istotne znaczenie dla zapewnienia spójnego stosowania i przestrzegania prawa Unii przed wszystkimi sądami krajowymi państw członkowskich”.
Może minister Ziobro nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji tego, jak jego słowa mogą być wykorzystane przez naszych przeciwników. Ale niestety w polityce trzeba sobie zdawać sprawę z konsekwencji – mówi Adam Lipiński, wiceprezes PiS, pełnomocnik rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego oraz pełnomocnik rządu ds. równego traktowania.
Justyna Dobrosz-Oracz: Panie ministrze, dlaczego pan się schował?
Adam Lipiński: W jakim sensie się schowałem?
Nie widać pana na pierwszej linii frontu. Nie chce być pan twarzą takiej rewolucji?
– Wie pani, ja nigdy nie miałem parcia na szkło, jak pani mogła zauważyć przez wiele lat pracy w mediach. No i kontynuuję tę linię, jestem konsekwentny. Ale poza tym są i inne kwestie, które biorę pod uwagę. Nie lubię takiej agresji w polityce. A niestety ta agresja jest coraz bardziej obecna. I chyba będzie coraz bardziej obecna, co mnie zraża.
To przytyk także do kolegów z PiS?
– To przytyk do tych, którzy się zachowują agresywnie.
A widzi pan takich w Prawie i Sprawiedliwości?
– Jeszcze raz powtarzam. To przytyk do tych, którzy zachowują się agresywnie.
Te wybory pokazały, że PiS ma z kim przegrać. Będzie teraz próba powrotu do PiS light?
– Rozumiem, że pani zadaje pytanie, czy powinniśmy się bardziej do centrum przesunąć. Te wyniki wyborcze pokazują, że jeśli chcemy zdobyć znacznie większe poparcie, niż mieliśmy, to musimy to zrobić. To jest oczywiste. Zresztą jest to bliskie mojej kondycji intelektualnej i psychicznej. Ja byłem prezesem Centrum Demokratycznego i Porozumienia Centrum. Więc chciałbym, żebyśmy się przesuwali do tego, co kiedyś nazywano centroprawicą. Teraz to jest mniej powszechne nazewnictwo.
Nacjonaliści i neonaziści przejęli w Polsce Święto Niepodległości. PiS, który udawał, że to jego „żołnierze”, musi się skonfrontować z faktem, że to nie on rządzi tym świętem.
Prezydent Andrzej Duda nie weźmie udziału w Marszu Niepodległości, na który wcześniej zaprosił polityków opozycji. To miał być symboliczny gest pokoju dla uczczenia stulecia odzyskania niepodległości. Wystąpili z nim też premier Mateusz Morawiecki i prezes Jarosław Kaczyński: „Chcemy, żeby 11 listopada, w Święto Niepodległości, był jeden, wspólny, wielki marsz. Widzę siebie w takim marszu razem z tymi wszystkimi, którzy reprezentują istotne kierunki polityczne” – mówił Kaczyński w Polsat News. Choć w tym samym czasie ci sami politycy na potęgę obrażali polityków opozycji (nazywając „sitwą” – premier Morawiecki, „gebaczami”, z którymi zostaną tylko ludzie „najbardziej chorzy” – Kaczyński), prowokując ich tym do odmowy. Chcieli pokazać społeczeństwu, kto ponosi winę za konflikty i podziały i odtrąca rękę wyciągniętą do – choćby chwilowej – narodowej zgody.
Dużo było rozważania, czy politycy opozycji powinni przyjąć zaproszenie, czy nie, i jak wybrnąć z pułapki zastawionej przez PiS. Mariusz Janicki i Wiesław Władyka uznali (najnowsze wydanie POLITYKI), że powinni uczestniczyć, jeśli zostaną na równych prawach dopuszczeni do przemawiania.
Tymczasem świętować w Marszu Niepodległości nie chce już sam prezydent Duda, co ogłosił w poniedziałek jego rzecznik Błażej Spychalski. Wyjaśnił, że nie było pewności, czy na Marszu nie pojawią się „inne rzeczy” niż biało-czerwone flagi.
I tu jest pies pogrzebany. Bo prezydent zapraszał wszystkich na imprezę, której organizatorem nie jest. Marsz Niepodległości od początku swego istnienia jest marszem nacjonalistów, neofaszystów i kiboli. Politycy mogą się tam wprosić, ale nie oni ustalają zasady.
Marsz Niepodległości zainicjowali Młodzież Wszechpolska i ONR. Był marginalną imprezą, dopóki – od 2010 r. – PiS nie zaprzągł go do swojej tożsamościowej propagandy. Stał się pochodem armii, którą PiS mógł mieć na swoje rozkazy. Jego liczebnością mierzono siłę ideową ówczesnej prawicowej opozycji. Miał być miarą sprzeciwu wobec idei równości, tolerancji i otwartości. Alternatywą dla tych idei miał być ksenofobiczny patriotyzm. Środowiska lewicowe i równościowe organizowały kontrdemonstracje i blokady. W reakcji uczestnicy Marszu podpalali: a to wóz transmisyjny TVN, a to budkę strażnika przy rosyjskiej ambasadzie, a to squot. Na co w 2011 r. prezydent Bronisław Komorowski zareagował (wymierzonym w kontrmanifestacje) projektem ustawy, która zakazywała dwóch zgromadzeń w tym samym miejscu. Dając pięć lat potem asumpt PiS do uchwalenia ustawy o uprzywilejowanych „zgromadzeniach cyklicznych”, których do tej pory zarejestrowano dwa: Marsz Niepodległości i miesięcznice smoleńskie (z tych ostatnich prezes PiS już zrezygnował – po kontrdemonstracjach Obywateli RP).
Zeszłoroczny Marsz Niepodległości zagraniczne media określiły jako „przemarsz 60 tys. neonazistów”, cytując transparenty: „Wszyscy równi, wszyscy biali”, „Europa tylko dla białych”, „Czysta krew”, „Biała siła”.
Uczestnicy Marszu kopali, szarpali, opluwali 15 kobiet, które w proteście siadły na trasie marszu. Wsparła ich kierowana przez rząd prokuratura, uznając, że działali powodowani zrozumiałym gniewem. Umorzyła sprawę, a kobietom postawiła zarzut przeszkadzania w legalnym zgromadzeniu.
Na imprezę o takiej tradycji politycy PiS zaprosili polityków opozycji. Sami zresztą od kilku lat w niej nie uczestniczą, bo mimo zapewnień, że to marsz „rodzinny”, nie chcą się tłumaczyć, że nie widzieli rasistowskich haseł i nie słyszeli okrzyków.
Prezydent Duda też w ostatniej chwili zdezerterował – i słusznie.
Za swoich rządów PO-PSL usiłowały stworzyć alternatywę dla Marszu. Prezydent Komorowski robił własny przemarsz „Razem dla Niepodległej” – „szlakiem pomników bohaterów narodowych zasłużonych dla niepodległości”. Przemarsz wypadał blado wobec dziesiątek tysięcy nacjonalistów. Podobnie jak defilady wojskowe przed Grobem Nieznanego Żołnierza.
Prawda jest bowiem taka, że nacjonaliści i neonaziści przejęli Święto Niepodległości. PiS, który udawał, że to jego „żołnierze”, musi się skonfrontować z faktem, że to nie on rządzi tym świętem. Skonfrontować w bolesny sposób, bo na stulecie odzyskania niepodległości.
Śmiać się, bo aktualna władza – najbardziej ze wszystkich dotychczasowych – jest skupiona na celebrze. Trwają prace nad nową wersją orła białego, kilkaset tysięcy złotych idzie na to, żeby orzeł był jednolity, taki sam w MON i dajmy na to w MSZ, papierowy i internetowy. Trwają wytężone prace nad kolejnym dniem wolnym od pracy. Samoloty zostały przemalowane w barwy narodowe. Jacht przemalowano jak trzeba, ale kto nim pływa? Defilada największa w historii, chociaż każdemu wiadomo, że siły zbrojne kuleją, a ich genialny reformator Macierewicz został przeniesiony z frontu na głębokie tyły. Pomniki rosną jak grzyby po deszczu. Kwiaciarnie nie mogą nastarczyć wieńców. Pedagogika dumy triumfuje nad pedagogiką wstydu. Jak nie capstrzyk, to hejnał, a z nieba leci konfetti. Obchody gonią obchody (choć ciśnie się bardziej sztubacki rym…).
Wydawałoby się, że stulecie odzyskania niepodległości to wymarzona okazja dla prezydenta, polityków, wojska, dyplomacji, straży pożarnej, wszystkich patriotów. Tymczasem oglądamy komedię pomyłek, żeby nie powiedzieć: farsę. Prezydent, który wyraźnie lubi ceremoniał i widzi siebie jako ojca narodu, czuje się na zmianę tym, który łączy, i tym, który dzieli. Raz tańczy kujawiaka, raz unosi się w gniewie i jest „niezłomny”. Przed setną rocznicą zamarzyło mu się, że będzie kroczył w pierwszym szeregu marszu jedności, jak gdyby na czele narodu.
Ponieważ jednak narodowcy w pochodzie potrafią wołać: „Zdejmij jarmułkę – podpisz ustawę” i nieść rasistowskie transparenty, a w sprawie ich poprzedniego marszu śledztwo trwa już rok (biedacy z policji i prokuratury nie mogą ustalić sprawców), trzeba było zadbać o tło, na jakim pokaże się głowa państwa. Tło, które nie pojawi się na ekranach i na pierwszych stronach gazet zagranicznych, tendencyjnie wyolbrzymione przez antypolskie media. Zamiast pokazywać rodziny z dziećmi, zagraniczne telewizje i TVN wyławiają pojedyncze przypadki ogolonych na zero ryczących troglodytów, którzy skandują: „Śmierć wrogom ojczyzny”, „A na drzewach zamiast liści…” i „Precz z komuną”.
Prezydent, który był akurat w nastroju jednoczącym, zapowiedział, że pójdzie w marszu narodowców, i zaprosił Polki i Polaków do wspólnego marszu jedności, wierząc w swojej naiwności (aczkolwiek ciśnie się słowo dosadniejsze), że organizatorzy, czyli Stowarzyszenie MN, Młodzież Wszechpolska, ONR i diabeł wie, kto jeszcze, grzecznie się posuną, zrobią miejsce, a narodowcy wszelkiej maści schowają na ten dzień swoje kły.
W tym celu, jak się okazuje, miał miejsce szereg spotkań pomiędzy prezydenckim przedstawicielem, ministrem spraw wewnętrznych, marszałkiem Senatu a organizatorami marszu, czyli narodowcami w całej swojej krasie. Prezydent chciał, żeby uczestnicy marszu nieśli tylko biało-czerwone sztandary, szturmówki itp. Patriotyczna młodzież nie mogła tego zagwarantować, a nawet gdyby mogła (bo że mogła, to jest oczywiste), toby nie chciała, bo musi swoje powiedzieć „ciapatym”, „platformersom”, „pedałom”, „komuchom” i innym.
Niepowodzenie rozmów władzy z narodowcami pokazuje, kto tu rządzi, zwłaszcza kto rządzi ulicą. I do czego prowadzi pobłażanie IV RP dla nacjonalistów, szowinistów i bandytów, którzy uciekają się do przemocy, malują szubienice i biją się z policją. A rząd traktuje ich jak partnerów do rozmów!
Pójścia w takim pochodzie odmówili Lech Wałęsa, Bronisław Komorowski, aż w końcu zrejterował sam prezydent Andrzej Duda, który jeszcze dzień wcześniej zapraszał wszystkich do marszu jedności (z narodowcami) i widział siebie na czele, a znalazł się w ogóle poza marszem. W sumie prezydent Duda się ośmieszył, maszerował i nie maszerował, tak jak nie podpisał i podpisał ustawy „okołosądowe”, jak opowiadał bzdury o unijnych żarówkach i o „wyimaginowanej wspólnocie”. Program obchodów stulecia odzyskania niepodległości, wobec fiaska głównego marszu, klecono na kolanie do dziś – dokładnie w takim bałaganie, jaki towarzyszy powstawaniu ustawy o dniu wolnym 12 listopada.
Za co Stwórca nas tak pokarał?
Waldemar Mystkowski pisze o Morawieckim.
Proszę wskazać mi rządzącego jakimkolwiek krajem, który ma zaświadczenie sądowe, iż jest kłamcą i to dwukrotnym!
U premiera rządu polskiego Mateusza Morawieckiego wszystko szwankuje. Beata Szydło ze słynnym sukcesem 1:27 była godna politowania, ale on? Morawieckiemu nawala nawet największy kicz patriotyczny – triada „Bóg, honor, ojczyzna”.
Zajmijmy się tylko honorem. Czy Morawiecki może być brany pod uwagę, jako osoba dysponująca swoim honorem? Na przykład taki Mariusz Kamiński ma jeden wyrok – trzech lat więzienia – choć został ułaskawiony, to nikt przy zdrowym moralnych zmysłach nie uzna go za osobę godną zaufania publicznego.
Ale na Kamińskiego prawo zagięło parol tylko raz, lecz Mateusz Morawiecki w tej materii jest lepszy. Ma dwa orzeczenia sądowe w trybie wyborczym, z których wykładni prawnej wysnuć można jedno twierdzenie, iż jako polityk posługuje się kłamstwem. Proszę wskazać mi rządzącego jakimkolwiek krajem, który ma zaświadczenie sądowe – akt najwyższej rangi jurydycznej – iż jest kłamcą i to dwukrotnym.
Morawieckiemu przysługuje zatem nomenklatura recydywisty. Skłamał więcej niż raz i to na przestrzeni niewielkiej cezury, bo obecnej kampanii wyborczej. Recydywa najwyższej władzy wykonawczej zdarza się w republikach bananowych, lecz nie w kraju Unii Europejskiej, w kraju, który do niedawna przedstawiany był jako przykład dla innych.
Morawiecki nie tylko siebie poniżył jako osoba publiczna, ale nas, w imieniu których sprawuje funkcję premiera. Czyżbyśmy mieli przyjąć do wiadomości, że plucie nam w twarz to padający deszcz, mżawka słabego charakterologicznie premiera?
A może Morawiecki powinien podać się do dymisji? Jak napisałem szwankuje u niego triada patriotyczna, w tym honor. Można się zastanawiać, jak tym razem wybrnie ta osoba, dla której obcy jest kodeks honorowy. Nie wspominam o Kodeksie Boziewicza, bo byłbym jednym z pierwszych, który przedarłby się przez kordon ochroniarzy i rzucił osobnikowi Mateuszowi Morawieckiemu rękawiczką w twarz i zadysponował: stawaj do obrony swojej czci!
Czy Morawiecki wyśle do telewizji kobietę, która – jak poprzednio – dyszkantem przeczyta przeprosiny za jego kłamstwo, że dróg za poprzednich rządów się nie budowało? Teraz chodzi o kłamstwo, iż władze Krakowa nie walczyły ze smogiem. Sprostowanie ma pojawić się na antenach TVP Info i Polsat News przed głównymi wydaniami serwisów informacyjnych, ponadto na głównej stronie profilu PiS na Facebooku oraz w „Gazecie Krakowskiej”, „Dzienniku Polskim” i „Gazecie Wyborczej”.