Archiwa tagu: Aleksander Kwaśniewski

Polska się rozpada

Więcej o rosyjskiej rakiecie pod Bydgoszczą >>>

Tchórz i kłamca Mariusz Błaszczak pełniący dziwnym trafem historii funkcję szefa MON, który dotychczas zasłynął jedynie ze sprawnego nakładania kapciuszków na zmęczone stopy swego szefa śmie pluć na polski mundur oskarżając generałów o własne zaniedbania.

Kmicic z chesterfieldem

W poniedziałek członkowie specjalnej komisji śledczej Parlamentu Europejskiego, którzy od ponad roku analizowali wykorzystanie systemu Pegasus przez poszczególne kraje UE, zatwierdzili swoje sprawozdanie końcowe. Sporo miejsca poświęcono w nim Polsce. Europarlamentarzyści obawiają się o jesienne wybory w kraju nad Wisłą.

Więcej o Pegasusie,który w rękach PiS spowoduje sfałszowanie wyborów >>>

Prezes PiS-u nie zdołał uratować decyzyjności TK (Trybunału Kaczyńskiego). Ogłoszenie swojej kucharki J. Przyłębskiej prezesem, mimo że prawo mówi inaczej, nie zakończyło paraliżu. Dlatego lokaj Z. Ziobry chce zmienić ustawę, aby podszywający się pod sędziów politycy PiS mogli dalej orzekać na jego telefon. Wtedy potrzebował będzie tylko 9 swoich PiS polityków w togach, jeśli wyrok ma być jednogłośny.

Felieton Adama Mazguły >>>

 

View original post

 

Kwaśniewski podsumował Morawieckiego

Więcej o rezygnacji z niemieckich Patriotów >>>

Więcej o Kaczyńskim w Tomaszowie Maz. >>>

Kaczyński w rozmowie z PAP został zapytany o pieniądze, które miały trafić do Polski w ramach KPO. Prezes Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, że rząd mógłby rozważyć “pewne posunięcia”, gdyby miał “absolutną pewność”, że pieniądze trafią do Polski. Podobnych wątpliwości nie miały rządy innych państw, które od dawna mogą korzystać z pieniędzy wypłacanych w ramach odbudowy po kryzysie.

Więcej o tym, jak Kaczyński z powodu niepraworządności nie potrafi sięgnąć po pieniądze z KPO >>>

Pisowskie mózgi w leasingu

Manuela Gretkowska skomentowała atak polityków PiS na sądownictwo. Pisarka zwraca się także do przedstawicieli opozycji w Sejmie.

Rządzący

Rozumiem opozycję, przecież można nie przyjść na sejmowe głosowanie przepychające ustawę kagańcową. Bo i tak Polska nie ma sensu. Ale przychodzić do TVN i na oklepany tekst PiS-u: „My nie łamiemy Konstytucji” wyniośle milczeć? Pisowcy kłamią, po kilku kontrargumentach coś by wymamrotaliby swoim sposobem powołując się na siły wyższe. Jak aktorzy nagrodzeni Oscarem dziękujący Bogu za oświetlenie. Posłowie PiS-u są tylko aktorami w improwizacji Kaczyńskiego i mają mózgi w leasingu od prezesa.

Opozycja

Dlaczego opozycja nie wyryje na pamięć paru liczb cytowanych przez profesor Łętowską? Nie jest ich więcej niż w wyuczonym przez większość peselu. Profesor przyznała w programie u Pochanke, że nie umie pięknie mówić – nieprawda – za to zna prawo. Nauczcie się które artykuły Konstytucji są łamane i recytujcie je wybudzeni nocą, gdy jeszcze kolbami w drzwi wam nie łomoczą.

Opróżnijcie pamięć ze śpiewanych przy byle okazji słów „Jeszcze Polska…” na artykuły Konstytucji, bez niej i tak Polska zginie. Za to dostajecie pensje, za obronę demokracji. Więc dajcie nam chociaż satysfakcję intelektualnego, pyrrusowego zwycięstwa”. Innego na razie nie będzie, skoro ustawę SN „zatwierdza” Trybunał Konstytucyjny. Ktoś łajdactwo musi konsekrować. Jeśli Unia Europejska będzie się dalej upierać, nieważność SN zatwierdzi polski episkopat. Gdyby to nie pomogło, przypieczętuje prawo magister prawa Przyłębskiej sam Belzebub, kopytkiem. I na to kontrargumentów TSUE nie znajdzie.

Stany Zjednoczone

Harvardzki profesor prawa Alan Dershowitz, tak słynny, że kręcono o nim fabuły, powiedział publicznie, broniąc Trumpa przed impeachmentem, cytuję z pamięci: Prezydent USA jest wybierany dla dobra Narodu. Wszystkie działania Prezydenta zmierzają w tym kierunku, więc jeśli nawet popełni przestępstwo by zostać ponownie wybranym robi to dla dobra Narodu, a więc nie powinien być karany.

Tłumaczę, jeśli komuś siada logika albo mózg na niskobiałkowej diecie poselskiej: Prezydent wybrany dla dobra Narodu ma prawo łamać Konstytucję, bo wszystko, co robi jest dla Narodu. Ponieważ jest Bogiem i stoi za nim dobrze opłacany prawnik. Naród to kupi, prawnik zainkasuje honorarium. Oczywiście w USA prawo jeszcze działa. Chociaż Trump nie wyleci z urzędu, opinia Dershowitza nie jest obowiązującym SN prawem tylko bredzeniem cwaniaka. U nas, nie potrzeba nawet przekupnego profesora i sławy prawniczej, żeby obalić Konstytucję. Wystarczy kilku magistrów, kilku psychopatów i milcząca opozycja, również w telewizyjnych dyskusjach. A „MY Naród Polski” siedzimy grzecznie w słowiańskim przykucu przed telewizorem i to łykamy.

Kmicic z chesterfieldem

Chciałoby się napisać, iż Marsz Tysiąca Tóg to sukces. Sukces w walce z bezprawiem PiS.

Ale… Kontekst jest przerażający, walczymy z własnym rządem, walczymy o standardy demokracji.

Zatem, czym jest rząd PiS? Najeźdźca, sowieci, naziści? Mając o czynienia z propagandą tej władzy, oglądając telewizję – dawniej publiczną – można mniemać, iż wrogiem są Polacy, którzy z tą władzą się nie godzą, czyli nie chcą kolaborować.

A więc TVP to zwykła gadzinówka, która szczuje. Rok temu z tej gadziej propagandy wykluł się Eligiusz Niewiadomski, który zabił prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza.

Obecnie TVP szczuje na marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego, można się zastanawiać, kiedy kolejny Eligiusz Niewiadomski jego zabije.

Co to za organizacja PiS, która rządzi, która niszczy urządzenia demokratycznego państwa – Trybunał Konstytucyjny, sądownictwo?

Wywiad z Mateuszem Morawieckim dla niemieckiego „Die Welt” kompromituje go jako człowieka i jako Polaka. napisałem Polaka, a powinienem napisać „Polaka”, bo Polak nie może niszczyć Polski…

View original post 681 słów więcej

 

Duda dał dudy

Protokół rzecz ważna.

Kmicic z chesterfieldem

Tym razem list Romana Giertycha nie jest prześmiewczy. Adwokat na Facebooku zamieścił ułożone przez siebie przemówienie, które powinien wygłosić były szef MON po tym, jak „Duda wyznaczył Macierewicza na marszałka seniora Sejmu – „Po prostu zrobił to, co mu prezes kazał”.

Giertych chce, żeby Macierewicz przeprosił na pierwszym posiedzeniu Sejmu nowej kadencji za oszukiwanie Polaków w sprawie katastrofy smoleńskiej. Były szef MON powinien powiedzieć: – „Poruszony wyrzutami sumienia chciałbym przeprosić wszystkich za to, że w pełni świadomy, że straszna smoleńska katastrofa nie była spowodowana żadnym zamachem, łgałem bezczelnie przez wiele lat wskazując, że istnieją dowody na sprawstwo katastrofy, a ich od początku nie było”.

Adwokat przypomina, że rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej musiały „przechodzić koszmar niechcianych ekshumacji”. Podsuwa Macierewiczowi tekst przeprosin: – „W pierwszej kolejności chciałbym przeprosić Rodziny Ofiar Katastrofy za to, że swoją podłością zatruwałem im dzień po dniu i nie pozwalałem odbyć żałoby. Ze łzami w oczach…

View original post 977 słów więcej

 

Dlaczego PiS wygrał?

Jest faktem, że w tych wyborach wygrał PiS. Od prawidłowej odpowiedzi na pytanie dlaczego się tak stało zależy los następnych lat Polski. Jeżeli teraz postawimy złą diagnozę, to nie znajdziemy recepty na następne wybory parlamentarne i prezydenckie. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że z serii wyborczej, która się rozpoczęła wyborami samorządowymi (w których PiS z opozycją zremisował, a nawet per saldo przegrał) wybory europejskie są najmniej ważne. Jest więc czas, aby skorygować kurs.

Moim zdaniem przyczyny porażki są trzy: masowe rozdawnictwo pieniędzy, zamiana TVP w telewizję o charakterze czysto partyjnym oraz gwałtowny skręt w lewo, który się dokonał na opozycji.

Ponieważ na pierwsze dwie przyczyny nie możemy nic poradzić to należy zanalizować przyczynę trzecią.

W moim przekonaniu ta trzecia przyczyna jest zresztą najpoważniejszą przyczyną porażki i ona tłumaczy dlaczego mobilizacja po stronie PiS była większa niż po stronie opozycyjnej (wystarczy zerknąć gdzie była największa frekwencja)

Od kilku miesięcy propaganda ze strony opozycji skręciła gwałtownie w lewo. 9 marca br. pisałem na tym profilu o koszmarnej pomyłce politycznej, którą zrobił prezydent Trzaskowski podpisując tzw. kartę LGTB.

Abstrahując w tym miejscu od dyskusji o charakterze światopoglądowym lub prawniczym jest faktem, że formułowanie takiego pomysłu, aby przymusowo uczyć dzieci o możliwości zmiany płci zostało wykorzystane bezwzględnie do zmiany całej narracji wyborczej z problemów PiS związanych z aferami na problem światopoglądowy. Tak PiS zrobił i ta kwestia nie podlega ocenom światopoglądowym, tylko jest faktem. Od tego momentu nie było dnia, aby TVP nie atakowała opozycji za skręt w lewo.

Następnie mieliśmy jeszcze bardziej lewicowe prezentacje poglądów wiceprezydenta Rabieja, który mówił o konieczności wprowadzenia związków partnerskich oraz adopcji dzieci przez takie związki. To wówczas Jarosław Kaczyński wypowiedział zdanie: ręce precz od naszych dzieci.

Później do tego doszły wypowiedzi niektórych polityków opozycji, które były używane jako potwierdzenie takich lewicowych planów. Wreszcie mieliśmy bezpośrednie uderzenie na Kościół w wykonaniu pana Jażdżewskiego, który postanowił się nagłośnić wykorzystując rolę prezentera. Na to Kaczyński odpowiedział: kto atakuje Kościół ten atakuje Polskę.

W samej końcówce kampanii, a więc na godziny przed głosowaniem, opozycja z Gdańska dała się wmanewrować w spektakle o charakterze wręcz bluźnierczym na Paradzie Równości w Gdańsku.
Co ciekawe przywódca opozycji – Grzegorz Schetyna zdawał sobie sprawę z konieczności, jak to ujął: utrzymania kotwicy konserwatywnej.

Również Donald Tusk w czasie swoich wystąpień ani słowem nie zająknął się o sprawach światopoglądowych. Niestety ci, którzy współtworzyli obraz tej kampanii razem z nimi nie mieli tego wyczucia. Skutek był taki, że opozycja w przekazie publicznym szła do wyborów z hasłami zbliżonymi do tych, które głosił Janusz Palikot 10 lat temu. Tylko że Palikot walczył o 10 %, a opozycja o 50%. Złudzenie, że Polacy tak radykalnie zmienili swoje postawy w ciągu kilku lat prysło wczoraj jak bańka mydlana.

Czy można to jeszcze odwrócić? Można.

Platforma Obywatelska, która jest główną partią opozycji, powinna wrócić do swego programu z czasów, gdy zwyciężała (zresztą on się nie zmienił formalnie do dziś). Generalnie taki zwrot winien sprawy światopoglądowe usunąć z agendy sporu politycznego albo przedstawiać zdywersyfikowane stanowiska. Niech PiS sam sobie próbuje te tematy narzucać. Opozycja ma dość afer PiS aby o nich mówić od rana do wieczora, a nie próbować przy okazji wyborów prowadzić rewolucję kulturową. Chyba że ktoś woli do końca życia żyć w państwie PiS.

Porażkę można przekuć w zwycięstwo. I tego sie trzymajmy, a politycy do roboty. W Polskę – odkręcać populizmy PiS.

Depresja plemnika

Nie potwierdziły się wyniki pierwszego sondażu powyborczego IPSOS: główni wygrani politycy PiS – kilka procent w górę. Wiosna, Konfederacja i Koalicja Europejska – w dół.

Prawo i Sprawiedliwość – 45,57 proc. Koalicja Europejska 38,29 proc., Wiosna – 6,04 proc., Konfederacja – 4,55 proc, Kukiz’15 – 3,7 proc., Lewica Razem – 1,2 proc., inne – 0,4 proc.

„Dostaliśmy najbardziej wiarygodny sondaż jakim są wybory” – powiedział w Poranku Wyborczym w Gazeta.pl były prezydent Aleksander Kwaśniewski i doradził przegranym szybkie wyciągnięcie wniosków z niedzielnych wyborów.

„PiS wygrał wybory, które nie są ich ulubionymi wyborami, udało się im bardzo mocno zmobilizować elektorat, to szczególnie widać po frekwencji na wschodzie, w pisowskich województwach”.

Były prezydent uważa, że PiS winno podziękować socjologom, „bo ta armia socjologów musiała tam pobadać. To straszenie, choć mało subtelne, było bardzo konsekwentne. Kaczyńskich straszył, że KE zabierze to, co im daliśmy, że wprowadzą euro, że pójdą na jakieś tam LGBT…

View original post 124 słowa więcej

 

W pisowcu mało człowieka, za to wiele rakotwórczego diabelstwa

Na trzy dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego odbędzie się wielki protest osób niepełnosprawnych oraz ich opiekunów. Jedna z inicjatorek protestu Iwona Hartwich szacuje, że w Warszawie zjawi się ok. 2 tys. osób, które poczuły się wykluczone po ogłoszeniu przez kierownictwo partii rządzącej tzw. “nowej piątki”.

23 maja w południe protestujący spotkają się przed Pałacem Prezydenckim, przejdą przed Kancelarię Premiera i zakończą manifestację przed Sejmem. Mają przedstawić 14 postulatów, w tym główny aktualny od czasu sejmowego protestu, czyli dodatek 500 zł na życie. Słyszeliśmy, że państwo zbankrutuje, jeżeli niepełnosprawni dostaną dodatek, przed wyborami pieniądze w budżecie się znalazły. W piątce Kaczyńskiego nie znalazły się pieniądze dla najsłabszej grupy – powiedziała Hartwich w rozmowie z RMF FM. Mamy kilka gorzkich słów do powiedzenia panu prezydentowi, który był u nas w Sejmie i tak naprawdę osoby niepełnosprawne czują się bardzo oszukane, bo on wlał wiele nadziei w nasze serca, choć później nic się nie wydarzyło. Później ruszymy przed Kancelarię Premiera, będziemy mówili, jak zostaliśmy potraktowani, przedstawimy nasze postulaty. Następnie ruszymy przed Sejm, do którego mamy zakaz wejścia, tam zakończymy manifestację dużą konferencją – dodała.

Liderka obnażającego bezduszność ekipy rządzącej protestu, jaki miał miejsce w zeszłym roku w Sejmie, zauważa, że w przeciwieństwie do policjantów czy nauczycieli, osoby niepełnosprawne nie mają skutecznego narzędzia nacisku na rząd. Nie mogą wziąć zwolnień chorobowych, czy zaprzestać wykonywania swoich obowiązków, bowiem w takich sytuacjach głównym pokrzywdzonym byliby ich najbliżsi.

My tak naprawdę wypełniamy służbę przez całą dobę, nie obarczając państwa, bo trzeba przypomnieć, że jeżeli rodzic oddałby swoje niepełnosprawne dziecko do Domu Pomocy Społecznej, to państwo ponosi koszt około 6000 zł. Nie rozumiemy tego, że państwo nie chce dołożyć tej drobnej kwoty, żeby osoba niepełnosprawna nie trafiła do Domu Pomocy Społecznej – podkreśla Hartwich.

Czy planowany protest zrobi wrażenie na rządzących? Nic na to nie wskazuje. Już w ubiegłym roku ekipa Prawa i Sprawiedliwości pokazała swoją gorszą twarz, przez wiele tygodni ostentacyjnie lekceważąc postulaty tego marginalizowanego przez wszystkich rządzących środowiska. Tylko czekać, aż jeden lub drugi przedstawiciel Zjednoczonej Prawicy stwierdzi: “Nie mają powodów do protestu, bo przecież dostaną 500+” albo “Na opiekunów osób niepełnosprawnych nikt nie nakłada celibatu”. Ich głos i tak nie ma znaczenia w kontekście wyborczych szans Zjednoczonej Prawicy.

W Kaczyńskim jest mało człowieka, jest złożony z rakotwórczych tkanek zła – diabelstwa.

Hairwald

Jedno jest dziś pewne: bezpieczna, przyjazna i przewidywalna rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych, a może i pierwszego dziesięciolecia naszego wieku, należy do bezpowrotnej przeszłości. Przemija postać świata. Niebo się chmurzy – pisze Jerzy Surdykowski w miesięczniku „Odra”, gdzie pierwotnie się ukazał (3/19). „Nasz wiek zaczął się może w 2005 roku, kiedy narody Zachodu odrzuciły projekt dalszej integracji Unii Europejskiej, może w 2016, z chwilą zwycięstwa Trumpa w USA, a może trochę wcześniej, gdy na Węgrzech zwyciężył Orbán, w Grecji „Syriza”, a wkrótce potem w Polsce rządząca dziś partia” – podkreśla autor

Powiada się, że miniony wiek XX wcale nie zaczął się w 1900 roku, lecz czternaście lat później, z chwilą wybuchu pierwszej wielkiej wojny. Wtedy dopiero zaczął odsłaniać swe prawdziwe, ludobójcze i totalitarne oblicze. Nie inaczej z obecnym stuleciem, które bynajmniej nie rozpoczęło się w roku 2000, ani nawet 11 września 2001, kiedy tak tragicznie i spektakularnie ujawnił się światowy terroryzm. Nie on jednak zadecyduje o nadchodzącej przyszłości. Nasz wiek zaczął się może w 2005 roku, kiedy…

View original post 2 456 słów więcej

Nowa strategia PiS: Polexit po cichu

DW: Przed piętnastoma laty wprowadził Pan Polskę do UE. Jaka były wtedy atmosfera w kraju?

Leszek Miller: Pełna oczekiwań, ale także walk politycznych. W czerwcu 2003 roku zorganizowaliśmy referendum, które miało pokazać, czy Polacy życzą sobie przystąpienia do UE na wynegocjowanych warunkach. Musieliśmy ciężko pracować, żeby uzyskać dobry wynik. Wszyscy członkowie rządu jeździli po Polsce, spotykali się z młodzieżą w szkołach, z robotnikami w fabrykach i z rolnikami, którzy mieli największe wątpliwości. Ten wysiłek się opłacił, ponieważ prawie 80 procent uczestników referendum opowiedziało się za wstąpieniem do UE. Było to zwycięstwo sił proeuropejskich.

Czego obawiali się przeciwnicy przystąpienia Polski do UE?

Przeciwnicy przystąpienia Polski do UE, którzy przekonywali do głosowania na „nie”, używali podobnych argumentów jak dzisiejsi eurosceptycy. Chodziło im głównie o to, że Polska utraci suwerenność, że nasza tożsamość rozpłynie się w wielkiej UE, i że Polska przestanie być Polską. Poza tym utrzymywały się obawy rolników, że Niemcy całkowicie legalnie wykupią należące do nich wcześniej tereny, ponieważ ziemia jest w Polsce tańsza niż w Niemczech.

Trzeci argument był taki, że wysokowydajne rolnictwo na Zachodzie zniszczy nasze rolnictwo i nie będziemy mogli niczego eksportować. Były także obawy przed obniżeniem się jakości życia w Polsce.

Większość tych obaw się nie sprawdziła, ale niektóre aspekty ówczesnej walki politycznej są poruszane także dziś, przede wszystkim zarzuty dotyczące utraty suwerenności oraz propagowanie wrogiego wizerunku Niemiec.

Czy oznacza to, że polska polityka nie znalazła w minionych latach zadowalającej odpowiedzi na te obawy?

Mamy mocne kontrargumenty. Bardzo wiele skorzystaliśmy w ciągu ubiegłych 15 lat i dokonaliśmy cywilizacyjnego skoku do przodu. Nasz kraj otrzymał (w formie dotacji, red.) 110 mld euro netto, co oznacza kwotę po odjęciu naszych składek w wysokości 60 mld euro. Gdy jedzie się przez Polskę, te pieniądze widać dosłownie wszędzie. Widzi się je na drogach, dworcach, w miastach i w przedsiębiorstwach.

Nie chodzi tu jedna tylko o pieniądze, chodzi także o swobodę podróżowania, możność wyboru miejsca zamieszkania i miejsca pracy. Wolałbym, oczywiście, żeby młodzi Polacy pracowali w Polsce, ale nikt nie może im zabronić poszukać sobie pracy za granicą.

Polska stoi przez to w obliczu wielkiego problemu demograficznego. Młodzież emigruje, a Polki rodzą w innych krajach unijnych więcej dzieci niż w kraju ojczystym.

Wynika to z różnego poziomu życia. Gdy 15 lat temu wstępowaliśmy do UE polski PKB na głowę mieszkańcy wynosił około 42, 43 procent średniego PKB w UE. Po 15 latach mamy około 70 procent średniego PKB w UE. Średnie zarobki w Polsce są dwa do dwóch i pół raza niższe niż, wynosi unijna średnia. Dlatego część naszych obywateli w dalszym ciągu szuka pracy za granicą i będzie to trwało tak długo, jak długo te różnice będą się utrzymywać. Zmieni się to tylko wtedy, gdy poziom życia i świadczenia państwowe, takie jak opieka lekarska i poziom oświaty, się wyrównają.

Prawicowo-nacjonalistyczna partia PiS odkryła tę lukę, która zwiększyła się po przystąpieniu Polski do UE. Wygrała wybory dzięki swojej polityce socjalnej.

Tak, PiS wystartował z wieloma płatnościami transferowymi, które w oczywisty sposób pomogły wielu Polakom, ale PiS mógł uruchomić te świadczenia socjalne także dlatego, że do Polski wpłynęło te 110 mld euro.

Z danych Eurobarometru wynika, że znaczna część Polaków popiera członkostwo Polski w UE, ale w prognozach przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego PiS nadal znajduje się na pierwszym miejscu. Prowadzi w nich zatem partia, która często popada w konflikt z Brukselą. Jakiej UE zatem chcą Polacy?

Są różne wizje Unii Europejskiej. W Polsce nie ma jednej, dominującej. Można spotkać się z wizją euroentuzjastów, którzy życzą sobie jeszcze większej integracji UE, nadania jeszcze większego znaczenia unijnym instytucjom oraz wspólnej, unijnej polityki zagranicznej, finansowej, podatkowej i płacowej. Inni są temu przeciwni i prezentują poglądy zbliżone do wysuniętej przez Charlesa de Gaulle’a koncepcji „europy ojczyzn”, opartej na nadaniu większego znaczenia państwom narodowym i ich znacznie luźniejszej integracji.

Z punktu widzenia partii PiS, najlepszą byłaby integracja oparta wyłącznie na płaszczyźnie ekonomicznej. To znaczy – współpracujemy ze sobą na płaszczyźnie gospodarczej, ale nie mamy wspólnych wartości, nie mamy zasady trójpodziału władzy i nie mamy niezależnego wymiaru sprawiedliwości.

Co pomyślał Pan, gdy Emmanuela Macrona uznano nagle za nowego przywódcę UE?

Podoba mi się jego manifest, w którym pisze, że Europa musi się wyzwolić z impasu dzięki nowym ideom. Szkoda, że ten dokument nie wzbudził żadnej, szerszej dyskusji. Ani premier, ani prezydent nie zajęli wobec niego stanowiska. Manifest Macrona nie wzbudził większego echa w Polsce. Macron jest w tej chwili nieformalnym liderem ruchu proeuropejskiego.

Macron jest zwolennikiem koncepcji Europy dwóch prędkości, to jest Europy opartej na osi Paryż – Berlin, w której nie ma miejsca na Polskę.

Muszę przyznać, że moim zdaniem nie da się uniknąć Europy dwóch prędkości. Europę pierwszej prędkości będą tworzyć państwa strefy euro posiadające wspólny budżet. Polska, niestety, należy do Europy drugiej prędkości.

Jeśli wyobrazimy sobie pociąg jadący w kierunku wspólnej Europy, Polacy będą w nim siedzieć w drugiej klasie. Bardzo mnie to niepokoi, ale liczę na to, że po rządach partii PiS do władzy dojdzie inna orientacja polityczna, która uczyni wszystko, żeby Polska znalazła się w Europie pierwszej prędkości.

W ubiegłych miesiącach w polskich mediach wciąż na nowo pojawiało się hasło „polexitu”. Czy uważa Pan, że wyjście Polski z UE jest realnym scenariuszem?

Sądzę, że stratedzy PiS nie wykluczają „polexitu”. Być może rozumieją przez to coś innego niż Wielka Brytania przez jej brexit. To, co zdarzyło się w Wielkiej Brytanii, ma działanie odstraszające dla jej naśladowców. Ruchy prawicowo-populistyczne, związane z takimi politykami jak Marine Le Pen we Francji, czy Matteo Salvini we Włoszech, nie chcą wyprowadzić tych państw z UE. Uczynią jednak wszystko, żeby zmienić UE w myśl swoich wyobrażeń i zakłócić proces integracji europejskiej. W przyszłości może to doprowadzić do rozpadu UE. Jest to większe zagrożenie niż wyjście tych państw z UE, w której mogą teraz odgrywać rolę konia trojańskiego.

PiS różni się od ruchów politycznych we Francji, czy we Włoszech. Historia polskiej polityki jest inna. Skąd biorą się dziś w Polsce wątpliwości wobec UE?

Wątpliwości te najlepiej oddaje slogan: dawniej Moskwa, dziś Bruksela. Nic się zatem nie zmieniło. My, biedni Polacy, powstaliśmy wreszcie z kolan, na których klęczeliśmy przez cały czas przed Brukselą, tylko dzięki Prawu i Sprawiedliwości. Chęć wyrwania się spod uzależnienia, prawdziwego czy rzekomego, jest w Polsce bardzo silna i wielu Polaków wierzy, że jest tak, jak powiedziałem przed chwilą. Dochodzi do tego problem uchodźców. Kilka lat temu Angela Merkel popełniła błąd. Nie skonsultowała się z innymi przywódcami w UE i obeszła obowiązujące prawo, otwierając na własną rękę granice przed uchodźcami. To silnie wstrząsnęło całą UE.

>>>

Polexit po cichu – nowa strategia PiS.

Depresja plemnika

Europoseł Jacek Saryusz-Wolski (dawniej PO, obecnie pupilek prezesa) przyznał niedawno, że to bracia Kaczyńscy wprowadzili Polskę do Unii Europejskiej. Teraz twierdzi, że jego słowa zostały zmanipulowane przez „Rzeczpospolitą”.

(…) również bracia Kaczyńscy, jako architekci naszej drogi do niepodległości, wprowadzali Polskę do UE, będąc aktywnymi uczestnikami tego długiego procesu, od NSZZ Solidarność poczynając. Już w 1991 roku ówczesne PC (Porozumienie Centrum) poprzednie wcielenie dzisiejszego PiS, jako pierwsza partia deklarowało wejście Polski do struktur NATO i EWG, jako priorytet w swoich postulatach politycznych, w przeciwieństwie do wielu polityków dzisiejszej Koalicji Europejskiej, optujących wówczas za zakonserwowaniem starego porządku geopolitycznego w postaci NATO-bis i EWG-bis” – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Saryusz-Wolski.

Teraz europoseł twierdzi, że jego słowa zostały zmanipulowane. W rzeczywistości – jak twierdzi Saryusz-Wolski – treść niektórych pytań została zmieniona.

Było 12 pisemnych pytań i odpowiedzi. Zamiast: 1/3 wywiadu, dot.4 oryg pytań > teraz 7 pytań 1,2,4,5 zmienione, 6,7…

View original post 1 566 słów więcej

Kler sam sobie gotuje los – puste kościoły

Świat obiegła wieść o twardej, smutnej i tragicznej rzeczywistości. Nie tylko fakt znęcania się wielu duchownych nad dziećmi ale także wieść o zakłamanej, niszczącej Kościół hipokryzji tych biskupów i ich współpracowników, którzy skrzętnie ukrywali przestępców, tuszowali prawdę i po prostu udawali (i robią to nadal), że nic się nie stało.

I nagle doszło do eksplozji. Gdzieś, w ciemnym zaułku Kościoła Powszechnego ogłoszono, że próba pokazania rzeczywistości życia pewnej części duchownych jest równa propagandzie Józefa Goebbelsa,ministra propagandy i oświecenia publicznego w rządzie Adolfa Hitlera, zbrodniarza wojennego.

Oniemiałem. Od kilku lat próbuję pokazać, że w tym ciemnym zaułku Kościoła, metody propagandy, socjotechniki czyli manipulowania ludźmi doprowadzone zostały do perfekcji, przewyższającej czasy terroru nazistowskiego. Współautorami tego brutalnego prania mózgów są bez wątpliwości przedstawiciele Konferencji Biskupów.

Przed laty wmówiono duchownym i wiernym, że są jedynymi, najwierniejszymi katolikami na świecie. Przekonano wiernych i opinię publiczną, że biskupi i kapłani polscy to chodzące anioły, których mądrość i szlachetność obyczajów są niepodważalne. No i niezwykle patrioci. W końcu patriotyzm stał się podstawową cechą wiary chrześcijańskiej – i to tylko jeden patriotyzm, ten obowiązujący w Polsce narodowo-katolicki czyli nacjonalizm.

W drugim etapie „jak gwiazdka z nieba” spadł biskupom Polski z Niemiec, ks, Tadeusz Rydzyk, skażony niemieckim nacjonalizmem oraz ideologią amerykańskiego guru, LaRoche. Od tego momentu wyrafinowana technika manipulowania człowiekiem oparta została o dwa filary: o nacjonalizm i narodowy katolicyzm.

Szczytową formą manipulowania człowiekiem jest zaangażowanie w zewnętrznej pobożności, opowiadanie się po stronie Boga i Jego Miłości, żeby w tej samej chwili, po zdobycia zaufania ludzi, namawiać ich do wszelkiego rodzaju nienawiści. W tym celu są używane niektóre ambony, przede wszystkim tzw. katolickie media społeczne. Z drugiej strony media reżymowe korzystają z ej samej metody – wspieramy Boga i Kościół a więc jesteśmy wiarygodni. Uwierz naszym kłamstwom, bo my kłamać nie możemy. Podobnie zresztą czynią islamiści w swoich meczetach.

Największym zwycięstwem Kościoła w Polsce jest wykorzystanie szczerej wiary ludu do zbudowania ostoi populizmu politycznego, którą jest państwo PiS i całej tzw. prawicy. Wola zbudowania państwa rządzonego według woli kleru jest ideałem państw muzułmańskich. I każdy wie, do czego to prowadzi.

Z tej perspektywy zadanie o tym że film „Kler” wyreżyserowano według klasycznego antysemickiego filmu „Żyd Süss” z czasów terroru nazistowskiego, stanowi obrazę zarówno dla Żydów jak dla Polaków. Teraz już wiemy skąd bierze się PiSowska metoda odwracania kota do góry nogami, czynienie ze sprawcy ofiary.

Klechy sami sobie gotują los – puste kościoły.

Depresja plemnika

Metropolita poznański i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Stanisław Gądecki filmu „Kler” nie widział. Nie zawahał się jednak porównać go z propagandowym filmem „Żyd Süss”, nakręconym w czasach III Rzeszy. – „Kler” wyreżyserowano według klasycznego antysemickiego filmu „Żyd Süss”. To już było grane za Goebbelsa” – powiedział abp Gądecki w Radiu Poznań.

„Żyd Süss” powstał na zlecenie i pod osobistym nadzorem ministra propagandy III Rzeszy Josepha Gobbelsa. Przedstawia losy trzech Żydów, których postawa jest synonimem stereotypów, dotyczących tego narodu, takich jak chciwość czy skąpstwo. „Żyd Süss” służył nazistowskiej propagandzie m.in. do usprawiedliwiania zbrodni, których Niemcy dopuszczali się na ludności żydowskiej, łącznie z „ostatecznym rozwiązaniem”.

„Kler” dotychczas obejrzało ponad 5 mln widzów.

To trzeci najchętniej oglądany film w polskich kinach po 1989 r. A dlaczego metropolita poznański go nie zobaczył? Jak to stwierdził w Radiu Poznań, ponieważ nie jest pozbawiony rozumu do końca”. Czyżby?

„Trzy dni przed Sylwestrem posłowie…

View original post 3 067 słów więcej

PSL nie zawodzi, zawsze wejdzie w koalicję tam, gdzie kasa

W powiecie chełmskim na Lubelszczyźnie do koalicji z PiS przystąpili działacze PSL. – „To wynik wyborów wskazał koalicję. Współpracowaliśmy dotychczas zgodnie, wyborcom to się podobało, będziemy kontynuować” – powiedział dotychczasowy starosta powiatu chełmskiego, prezes zarządu powiatowego PSL, Piotr Deniszczuk, jak czytamy w portalu Fakt.  Wybory do rady powiatu wygrało PSL, zdobywając 9 głosów. Sześć przypadło PiS, a grupa BAS i G9 uzyskały 4 mandaty. Ci ostatni chcieli dogadać się z PiS, co zepchnęłoby działaczy PSL na opozycyjny margines. Ludowcy odrzucili więc wielkie słowa lidera partii o prawie, zasadach i szacunku dla demokracji. Według portalu NaTemat postawili na ochronę stanowisk, które zdobyli przy okazji poprzednich wyborów samorządowych.

Także w powiecie białogardzkim dojdzie do egzotycznej koalicji. Dlaczego? To proste. Na 17 mandatów radnych Koalicja Obywatelska zdobyła 6, SLD Lewica Razem i KWW Niezależnych po jednym, PSL ma ich 2, PiS – 3, a KWW Wspólny Samorząd – Powiat Białogardzki – 4. I to on, jak podał „Głos Koszaliński”, ma być w koalicji z PSL i PiS. 9 mandatów wystarczy, by wspólnie rządzić. – „Zebrała się taka grupa ludzi, która chce pracować ponad podziałami na rzecz lokalnej społeczności. Podjęliśmy to ryzyko i będziemy próbowali tak funkcjonować. My się tutaj wszyscy znamy i te szyldy polityczne na dole nas zobowiązują do pewnych rozwiązań, ale patrzymy na siebie jak na partnerów, by rozwiązywać nasze, lokalne problemy” – zaznaczył szykowany na starostę białogardzkiego Piotr Pakuszto z PSL. Dodał, że Koalicja Obywatelska podejmowała rozmowy z PSL w sprawie koalicji. –„Ustaliliśmy w naszej grupie, że idziemy z PiS i KWW Wspólny Samorząd. Poinformowaliśmy władze wojewódzkie PSL o naszej decyzji. Prezes przyjął to do wiadomości. Dał nam tę powiatową suwerenność, tym bardziej, że my cztery lata temu to już trenowaliśmy” – powiedział Pakuszto, Zresztą w mijającej kadencji PSL był w jeszcze bardziej kolorowej koalicji: z SLD, PiS-em i „Porozumieniem Samorządowym”.

Gdy wcześniej poszła w Polskę wieść o tym, że działacze SLD bratają się z PiS, w odpowiedzi Włodzimierz Czarzasty odwołał jednego ze skorych do koalicji z PiS działaczy SLD i zawiesił dwóch innych. Ciekawe, czy reakcja szefa PSL będzie równie stanowcza?

Jeszcze kilka dni temu Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiadał, że żadnego wchodzenia w układy z partią, która łamie konstytucję. Szef ludowców mówił, że pamięta, jak umowy koalicyjne skończyły się dla Samoobrony oraz LPR, więc nie chce, żeby ludowcy stali się przystawką dla PiS. Czas pokaże już wkrótce.

Duda to tylko niedojrzały bubek, dudek

To nie jest najlepszy czas dla prezydenta Andrzeja Dudy. Po durnych wpisach na Twitterze, czy deklaracji jego rzecznika prasowego Błażeja Spychalskiego, że prezydent podpisze ustawę, której nie ma – tej o ustanowieniu 12 listopada dniem wolnym od pracy, Andrzej Duda zmuszony został do zrezygnowania z udziału w Marszu Niepodległości, do pójścia w którym „bez podziałów” namawiał wszystkie formacje polityczne. Prezydent za pośrednictwem rzecznika prasowego tłumaczył swoją decyzję pobytem poza stolicą. 

„Chciałbym, żebyśmy razem poszli w Marszu Niepodległości, i jest to kwestia odpowiedzialności wobec społeczeństwa. Stańmy obok siebie i pokażmy ludziom, że można być razem. Można się nie gryźć” – mówił jeszcze niedawno prezydent w wywiadzie dla „Rzeczypospolitej”. Dziś jednak okazało się, że prezydent nie weźmie udziału w marszu. „Zdecydował kalendarz” – powiedział rzecznik prezydenta Błażej Spychalski. „Prezydent od samego rana do późnej nocy bierze udział w różnego rodzaju uroczystościach państwowych. I to jest powód, dla którego nie będzie uczestniczył w Marszu Niepodległości. Tych uroczystości jest bardzo dużo” – dodał. 

Dziennikarze RMF FM dotarli do informacji, że Andrzej Duda obawiał się powtórki z głoszenia kontrowersyjnych haseł na marszu. Kancelarii Prezydenta nie udało się porozumieć co do tego z organizatorami. Nie dali oni gwarancji, że podczas marszu dozwolone będą wyłącznie biało-czerwone flagi. Postawiłoby to Dudę w niezręcznej sytuacji – firmowałby swoją obecnością wygłaszanie nienawistnych haseł. Między innymi one wpłynęły na decyzję o rezygnacji ze wspólnego maszerowania przez pozostałe stronnictwa polityczne. 

Prawo i Sprawiedliwość mogło jednak temu zaradzić. Mogło ogłosić własny Marsz Niepodległości „bez podziałów”, jednak na użytek miesięcznic smoleńskich wolało uchwalić ustawę o zgromadzeniach cyklicznych. 

Winą za blamaż starał obarczyć narodowców niezawodny Samuela Pereira. Do sprawy odniósł się wiceprezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Witold Tumanowicz.

Sedno tej przedziwnej sytuacji wyraził celnie Patryk Wachowiec z Forum Obywatelskiego Rozwoju. 

Nasze polskie świętowanie jest niczym 100 lat niepodległości. Uchwalany naprędce dzień wolny, podzielone obchody i towarzyszący wszystkiemu bajzel, jak państwo Polskie – trzyma się na ślinę jak polski „naród”. Ciekawe czy starczy kolejnych stu lat, by wreszcie zbudować w Polsce społeczeństwo. 

Najbardziej zabawne jest to, że rządzący mogliby zorganizować własny Marsz Niepodległości. Ale uchwalili ustawę o zgromadzeniach cyklicznych. A ta daje prawo pierwszeństwa ONRowi i Młodzieży Wszechpolskiej.

Za katastrofy PiS zapłacimy cenę większą niż Grecy za swoich populistów

>>>

Prezes PiS ogłosił, że słynna fabryka autobusów Autosan zmieni właściciela. Jeszcze dwa lata temu jej przyszłością miała być Polska Grupa Zbrojeniowa i produkcja dla wojska, teraz przyszłością jest Polska Grupa Energetyczna i autobusy elektryczne – informuje portal gazeta.pl.

Jeszcze w 2016 r. premier Beata Szydło podczas uroczystości podpisywania umowy na zakup Autosanu przez firmy PIT-Radwar oraz Huta Stalowa Wola mówiła: – „Nie tylko autobusy, ale także jest plan, żeby produkowane były tutaj również pojazdy dla wojska. Ale ten czas pewnie przed nami”.Plan był taki, że najpierw fabryka z Sanoka miała stanąć na nogi dzięki swojej tradycyjnej produkcji cywilnych autobusów, a potem wejść na rynek zbrojeniowy. Łącznie na sanocką fabrykę państwowa zbrojeniówka wydała około 40 milionów złotych – powiedział w rozmowie z portalem Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”. W taki oto sposób PiS zrealizował obietnicę wyborczą z 2015 roku, złożoną na newralgicznym dla niego Podkarpaciu.

Dzisiaj widać, że ze „zbrojeniowego” zwrotu Autosanu nic nie wyszło. PGZ rzuciło kasą, ale Autosan dla wojska produkuje w śladowych ilościach (głównie kontenery, które montuje się na ciężarówkach i wypełnia elektroniką dla łączności czy obsługi radarów). Wprawdzie w 2016 roku mówiono, że fabryka ma produkować takież kontenery na potrzeby programu zbrojeniowego Wisła (zakup systemów Patriot z USA), ale poza listem intencyjnym żadnej umowy nie podpisano.  Największym kontraktem na rzecz wojska pozostaje ten z 2017 roku na wyprodukowanie 28 cywilnych autobusów do przewożenia żołnierzy, za 18 milionów złotych.

Przyszłość pod skrzydłami zbrojeniówki najwyraźniej nie rysowała się jednak zbyt pięknie, skoro teraz Autosanem ma się zająć PGE. „Autosan ma wielką przyszłość, a to jest niemała część przyszłości Sanoka” – stwierdził prezes PiS. Rzeczywiście w 2017 roku sanocka fabryka podpisała kontrakt na dostawę czterech autobusów elektrycznych do Niemiec. PGE ma wesprzeć ten kierunek rozwoju sanockiej fabryki, choć nie ma w tej kwestii żadnego doświadczenia. Nieważne, skoro na horyzoncie błyszczy ambitny premiera Mateusza Morawieckiego dotyczący pojazdów elektrycznych: „do 2025 roku na polskich drogach będzie ich milion” i będą „kołem zamachowym polskiej reindustrializacji”.

Tylko że nie wszyscy podzielają ten entuzjazm. – „Zmiana koncepcji rozwoju co dwa lata na pewno Autosanowi nie pomoże” – twierdzi Cielma. Poza tym od przejęcia fabryki przez państwo w 2016 roku, zarządza nią już trzeci prezes. – Osobiście uznaję to za deklarację polityczną. Autosan to stosunkowo niewielka, ale bardzo szeroko znana firma. Ma więc być i ma produkować” – puentuje naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”.

https://twitter.com/KenLewak/status/1057172907128971264

Polityka tego rządu długookresowo jest często nieodpowiedzialna. Taka polityka może wydawać się dobra w dobrych czasach, ale w złych, kiedy sytuacja się pogorszy i zmniejszą się wpływy podatkowe, przestanie działać i na niektóre programy może zabraknąć funduszy, np. na program 500 Plus – to przecież koszt ok. 25 mld zł. Wtedy trzeba będzie się zastanowić, które wydatki ograniczać. To będzie prawdziwy test dla polityków, jak radzą sobie w złych czasach i czy potrafią przejść przez okres kryzysu – mówi Marek Tatała, wiceprezes Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR). Pytamy też o sytuację w LOT i uchwalonym właśnie święcie 12 listopada. – Ta ustawa jest kolejnym doskonałym przykładem degradacji, która dokonała się w procesie legislacyjnym w Polsce. Przypominam, że mamy końcówkę października, a 12 listopada jest już niebawem. Wszyscy zostaliśmy zaskoczeni tym projektem ustawy, którego treść była dodatkowo nieprecyzyjna – mówi Marek Tatała.

JUSTYNA KOĆ: Podoba się panu pomysł, by 12 listopada był dniem wolnym?

MAREK TATAŁA: Przede wszystkim takie rzeczy nie dzieją się bezkosztowo. Według różnych szacunków koszt takiego dnia wolnego dla gospodarki to 4-6 mld złotych. To, co jeszcze bardziej oburza, poza samym kosztem, to tryb, w jakim jest to uchwalane. Przypominam, że mamy końcówkę października, a 12 listopada jest już niebawem. Wszyscy zostaliśmy zaskoczeni tym projektem ustawy, którego treść była dodatkowo nieprecyzyjna.

„Solidarność” oburzała się, że będzie możliwość otwierania sklepów, więc Senat przyjął poprawki. Kolejne posiedzenie Sejmu planowane jest na 7-9 listopada, więc prezydent podpisywać będzie ustawę zaraz po tym, a może i 13 listopada, już po święcie.

Prezydent pokazał, że potrafi podpisać ustawę nawet w kilka godzin.
To prawda. Ta ustawa jest kolejnym doskonałym przykładem degradacji, która dokonała się w procesie legislacyjnym w Polsce. Proces legislacyjny nie wyglądał dobrze już za poprzednich  rządów, które bywały za to krytykowane, niemniej teraz mamy jeszcze więcej przykładów takich skandali legislacyjnych, które są nieprzemyślanymi bublami, przeprowadzanymi w zawrotnym tempie, a jednocześnie, jako projekty poselskie, nie mają oceny skutków regulacji. To powoduje, że nikt nie dyskutuje o skutkach, chociażby gospodarczych.

W tym przypadku chodzi nie tylko o te 6 mld, ale też np. o zaplanowanie produkcji w zakładach przemysłowych czy dostaw towarów. Gdyby taki dzień był znany kilka miesięcy temu, przedsiębiorcy mogliby się do niego dostosować. Tymczasem my jeszcze dziś nie wiemy, czy ten dzień wolny będzie, czy nie.

Biuro Legislacyjne Sejmu również ma wątpliwości, wydało opinię, że zapis jest niezgodny z konstytucją.
Myślę, że to, co jest tu najgorsze, to ten pośpiech, w sytuacji kiedy mówimy o dniu wolnym za kilka tygodni i nikt nie ma możliwości się do tego przygotować. To zaburza działalność gospodarczą, ale i plany ludzi. Problemy pojawia się też w wymiarze sprawiedliwości. Taki dzień wolny skutkować będzie koniecznością przeniesienia wielu rozpraw. Będą to sprawy gospodarcze, rozwodowe, dotyczące opieki do dziećmi i wiele innych, a konsekwencje będą trudne do zmierzenia. Ludzkie szkody mogą być znaczne, bo może się okazać, że ktoś będzie się borykać ze sprawą następne kilka miesięcy, czekając ponownie na termin rozprawy.

Jeżeli partia rządząca narzeka na opieszałość w sądach, a jednocześnie wyrywa kolejny dzień, kiedy można by część rozpraw zakończyć, to jest to działanie sprzeczne z wcześniejszymi deklaracjami.

Od zeszłego tygodnia mamy poważny kryzys w LOT. Jak pan to ocenia?
W ostatnich latach w LOT nastąpiła poprawa kondycji spółki. W propagandzie, szczególnie mediów publicznych, pojawiały się hasła, że to obecny rząd uratował LOT. Tymczasem ta restrukturyzacja rozpoczęła się za poprzedniego prezesa. To, co jest teraz, to kontynuacja wcześniejszych dobrych zmian, które pozwoliły na to, że ta spółka rzeczywiście finansowo wyszła na prostą.

Kiedy słyszymy taką propagandę sukcesu, to nie dziwi, że pracownicy danej branży czy firmy występują z postulatami dotyczącymi ich wynagrodzeń. To przecież nie tylko LOT, ale i np. administracja publiczna.

W wielu miejscach pojawiły się postulaty zwiększenia wynagrodzeń, kiedy ludzie słyszeli, że sytuacja w Polsce jest doskonała. Co nie do końca jest zgodne z rzeczywistością. To, co dzieje się w LOT, jest ewidentną wizerunkową klęską zarządu, który z jednej strony chwali się świetnymi wynikami, a z drugiej zwalnia ludzi w sposób, który na pewno uderza wizerunkowo w samą spółkę i prezesa. Pamiętajmy, że LOT jest tzw. narodowym przewoźnikiem, choć moim zdaniem nie ma potrzeby, aby państwo posiadało linie lotnicze. Wiele dużych grup lotniczych za granicą jest całkowicie prywatnych albo udziały państwa są tam szczątkowe. Są to spółki notowane na giełdzie, co powoduje, że są bardziej przejrzyste, jeżeli chodzi o działalność. Polski LOT jest całkowicie kontrolowany przez państwo, a więc przez polityków.

Warto tu podkreślić, że kiedy pojawia się spór płacowy w prywatnej firmie, to jest to spór między pracownikami a właścicielem i zarządem firmy. Tutaj automatycznie w ten spór wchodzą politycy, bo oni są tak naprawdę przełożonymi prezesa.

Były plany, aby sprzedać część udziałów LOT-u, zainteresowany był m.in. Wizz Air, ale po dojściu PiS do władzy zaniechano tych planów.
To jest część ogólnego trendu, który obserwujemy, a który jest nazywany repolonizacją gospodarki, co oznacza tak naprawdę renacjonalizację i utrzymywanie nadmiernej obecności państwa w różnych sektorach. Warto przypomnieć – bo trochę protest dotyczący związkowców LOT-u to przysłonił – że powstaje jednocześnie coś takiego jak Polska Grupa Lotnicza, która jest konsorcjum LOT-u z różnymi spółkami. Ukazała się właśnie analiza Forum Obywatelskiego Rozwoju, która pokazuje, jak ta grupa została dokapitalizowana z Funduszu Reprywatyzacji.

To środki, które miały być przeznaczone na zupełnie inne cele i może to wskazywać, że sytuacja finansowa w LOT nie jest tak doskonała, jak widzimy w medialnej propagandzie. W sposób oficjalny państwo polskie nie może dokonywać pomocy publicznej w LOT, bo ta pomoc została udzielona kilka lat temu, a przepisy unijne zakazują powtórnego działania tego typu.

Powstaje więc kolejny państwowy moloch, w którym być może będzie można ukrywać gorsze wyniki finansowe poprzez połączenie różnego rodzaju spółek związanych z działalnością lotniczą. „Repolonizacja” to nie tylko kupowanie czy przejmowanie prywatnych przedsiębiorstw, ale tworzenie też jeszcze większych państwowych molochów, które przez to, że nie są notowane na giełdzie, a ich zarządcy twierdzą, że nie dotyczy ich ustawa o dostępie do informacji publicznej, są nieprzejrzyste.

Rozumiem, że ma pan serce po stronie przedsiębiorców, a nie pracowników i związków zawodowych, ale musi pan przyznać, że gdy 67 osób dostaje zwolnienia dyscyplinarne za to, że strajkują, przypomina to raczej PRL i lata 80., a nie XXI wiek w jednym z krajów członkowskich UE.
Myślę, że to nie jest kwestia położenia mojego serca i nie zgadzam się na stwierdzenie, że moje serce sprzyja jednej ze stron tego i innych podobnych sporów.

To, na co watro spojrzeć, to przepisy prawa i czy według nich te zwolnienia były zgodne z prawem. Gdy obserwujemy, w jaki sposób zostało to zrobione, to jest podejrzenie, że mogą tam być nieprawidłowości.

Dlatego warto podkreślić jeszcze jeden aspekt tej sprawy i coś o czym dyskutujemy od 3 lat: po co nam wolne od nacisków polityków sądy? Pamiętajmy, że jeżeli sprawy pracowników LOT-u trafią do sądów, to będzie to spór między pracownikiem a spółką kontrolowaną przez państwo i polityków. Dlatego sędzia, który będzie się sprawą zajmował, nie powinien być zależny od tych samych polityków, aby ten spór mógł rozstrzygnąć niezależny arbiter. Kiedy pojawiają się pytania, np. przy okazji protestów, czy warto wychodzić na ulice w obronie niezależnego sądownictwa, to jest to kolejny dobry przykład, dlaczego warto.

Każdy pracownik spółki Skarbu Państwa mógłby się znaleźć w podobnej sytuacji co teraz pracownicy LOT-u i nie chciałby, aby sędzia był kontrolowany przez tych samych polityków, którzy kontrolują państwowe przedsiębiorstwo, w którym pracuje.

Premier Morawiecki, kiedy był jeszcze wicepremierem i ministrem rozwoju, a następnie finansów mówił, że wreszcie LOT wstaje z kolan, że spółka przynosi zyski. Tymczasem okazało się, że te zyski wypracowano m.in. zabierając etaty i przenosząc pracowników na zatrudnienie B2B. To nieuczciwe?
To pytanie bardziej porównawcze, jak działają inne linie lotnicze na świecie. Na pewno składnikiem takiego wyniku finansowego jest też składnik kosztów, ale źródłem sukcesu LOT jest także poprawa koniunktury. Jeżeli na świecie i w Polsce dzieje się lepiej, to ludzie mają więcej pieniędzy i chcą więcej podróżować, firmy wykonują więcej lotów w celach biznesowych.

Na pewno fakt, że przez długi okres utrzymywały się dość niskie ceny paliw, pomagał liniom lotniczym.

To, co widzimy w tej chwili, czyli próba budowania państwowego molocha, wiąże się z różnymi mocarstwowymi zapędami partii rządzącej. Zresztą „wielki LOT” jest automatycznie łączony z wielkim lotniskiem, które ma powstać. To lotnisko miałoby sens tylko wówczas, kiedy będzie z niego korzystać duża linia lotnicza. Pytanie, czy taką linię państwo i politycy są w stanie zbudować. Myślę, że nie i mam wrażenie, że mówimy tu o takim śnie o potędze, który może nigdy się nie ziścić.

Nie uważa pan, że to jest niemoralne, że w spółkach Skarbu Państwa pracownicy są zatrudniani na tzw. śmieciówkach?
Nie posługuję się terminem „umowa śmieciowa”, bo traktuję to jako pewnego rodzaju mowę nienawiści. Umowy cywilnoprawne są zgodne z prawem. Oczywiście dobrą sytuacją byłoby, gdyby sektor publiczny stanowił pewien wzór zachowań. Czasami nawet w spółkach Skarbu Państwa nie stosuje się umów o pracę, co wynika z charakterystyki naszego rynku pracy. Umowy cywilnoprawne były kiedyś częściej wybierane przez pracodawców niż dziś, kiedy sytuacja w gospodarce i na rynku pracy była gorsza.

Myślę, że byłoby dobrze zwiększyć elastyczność tradycyjnego prawa pracy, przy jednoczesnym zmniejszeniu obciążeń podatkowo-składkowych tak, aby te elementy nie zniechęcały do tradycyjnych umów, a forma umowy była zależna przede wszystkim od formy pracy.

Widzę tu konsekwencję błędnej polityki państwa, która wypchnęła w gorszych czasach gospodarczych część osób na umowy cywilnoprawne.

Skoro jesteśmy przy złych i dobrych czasach, to słychać coraz częściej, że koniunktura się kończy, gospodarka nie będzie się już w takim tempie rozwijać. Dobrze już było?
Na pewno tych sygnałów napływa coraz więcej, szczególnie z gospodarki światowej. W Stanach Zjednoczonych widzimy różnego rodzaju zawirowania na rynkach finansowych. Pamiętajmy, że przez wiele lat USA, jak i inne wielkie gospodarki, utrzymywały bardzo niskie stopy procentowe, teraz od nich powoli odchodzą. Ważnym czynnikiem, który warto obserwować, jest też fala protekcjonizmu i rosnąca presja na wojny handlowe: USA i Chiny to dwa najważniejsze punkty zapalne, ale prezydent Trump atakuje też UE, a UE odpowiada na działania USA.

To, co powinniśmy obserwować jako obywatele, to jak politycy przygotowują się na gorsze czasy i czy są na nie gotowi. Myślę, że ostatnie 3 lata były czasem, kiedy wielu z nas sytuacja mogła wydawać się dobra i poprawa faktycznie, choć nie nazywałbym tego zasługą rządu.

Polityka tego rządu długookresowo jest często nieodpowiedzialna. Taka polityka może wydawać się dobra w dobrych czasach, ale w złych, kiedy sytuacja się pogorszy i zmniejszą się wpływy podatkowe, które są silnie powiązane z koniunkturą, przestanie działać i na niektóre programy może zabraknąć funduszy, np. na program 500 Plus – to przecież koszt ok. 25 mld zł. Wtedy trzeba będzie się zastanowić, które wydatki ograniczać. To będzie prawdziwy test dla polityków, jak radzą sobie w złych czasach i czy potrafią przejść przez okres kryzysu.

Wielkim osiągnięciem Polski po 1989 roku jest nie tylko fakt, że osiągaliśmy wysokie tempo wzrostu, najszybsze wśród krajów regionu, ale także to, że uniknęliśmy recesji. Jednak to, że udało się uniknąć jej przez tyle lat, nie znaczy, że zawsze tak będzie.

Kiedy możemy się spodziewać, że odczujemy to pogorszenie?
Na podstawie dzisiejszych informacji wszystko wskazuje, że nie powinniśmy się na razie spodziewać gwałtownego załamania w polskiej gospodarce, raczej coraz wolniejszego tempa wzrostu. Im tempo będzie wolniejsze, tym wolniej będziemy doganiać bogatsze kraje Zachodu. Myślę, że gwałtownego pogorszenia nie będzie przed wyborami parlamentarnymi, a te są już za rok.

Dotychczasowe dobre wyniki sondażowe partii rządzącej były związane z tym, że była dobra koniunktura, a część osób wiąże poprawę swojego stanu portfela z obecnym rządem, co jest myśleniem błędnym, ale do wyborów może się nie zmienić.

A premier Morawiecki chwali się, że rząd PiS dzięki uszczelnieniu VAT zdobył więcej pieniędzy niż wynoszą środki, które dostajemy z Unii Europejskiej.
Jeżeli chodzi o poprawę wpływów VAT, to należy przypomnieć, że nie są to tylko skutki uszczelnienia systemu, które były potrzebne. Warto jednak obserwować śrubę podatkową, którą politycy dokręcają. Jeżeli dokręcą ją za mocno, to mogą pozyskać jakieś środki, ale jednocześnie zniechęcić niektórych do prowadzenia produktywnej działalności, która przynosiłaby zyski gospodarce.

Poprawa wpływów z VAT to także zasługa dobrej koniunktury w Polsce, zależnej od koniunktury na świecie. Wpływy z VAT-u, w dobrych czasach, rosną bardziej niż gospodarka, ale w kiepskich spadają bardziej, niż pogarsza się wzrost gospodarczy.

Jeśli chodzi o same porównania, to są fałszywe, bo są to nieporównywalne kategorie. To nie powinno padać z ust premiera, który przez wiele lat działał w sektorze bankowym i zajmował się polityką gospodarczą. Pamiętajmy też, że wpływy z UE to tylko jeden z pozytywów naszego członkostwa. Inne korzyści są o wiele istotniejsze niż same fundusze europejskie. Nasza obecność na wspólnym rynku, to że nasi przedsiębiorcy mogą na nim konkurować, jest niezwykle istotną rzeczą.

To, że mamy wolny przepływ dóbr, osób, kapitału i usług, jest nawet ważniejsze, niż fundusze, które są wydawane na różnego rodzaju publiczne inwestycje. One w końcu przeminą, bo nie będą już nam przysługiwać.

Ciężki do zmierzenia, ale bardzo ważny jest też aspekt bezpieczeństwa. Jak Polska mogłaby być narażona na zewnętrzne niebezpieczeństwa, gdybyśmy nie byli członkiem UE? Polska jest krajem granicznym z Rosją Putina. Wielka Brytania może sobie pozwolić na wyjście z UE, choć widzimy, jak to trudne, bo jest krajem o wiele silniejszym gospodarczo, jest wyspą, ma większą populację, broń atomową i może wydawać więcej na obronność.

Poza tym porównania, których dokonuje Morawiecki i budowanie na nich narracji, że jest dobry polski rząd, który zwiększa VAT i łaskawa Unia, która rzuca trochę pieniędzy, to szkodliwa komunikacja.

Odpowiedzialni politycy powinni budować przywiązanie Polaków do UE i szacunek do europejskiej wspólnoty, w której jesteśmy.

Prezydent ostatnio stwierdził, że dla wielu Unia to zakazy w kupnie zwykłej żarówki, bo wspólnota tego zabrania.
Tego typu wypowiedzi uderzają w wizerunek Polski.

I prezydenta?
Też, ale przede wszystkim w wizerunek kraju, podobnie jak inne słowa i działania PiS w niektórych obszarach, m.in. praworządności. To przebija się do mediów zagranicznych i uderza w coś, co było ogromnym polskim osiągnięciem po 1989 roku. Mianowicie, udało nam się zbudować wizerunek kraju sukcesu, który był stawiany jako wzór. Na Ukrainie, kiedy trwał Majdan i rewolucja przeciwko Janukowyczowi, Polska pojawiała się często jako przykład kraju, który wszedł szybko się rozwijał, wszedł do NATO i Unii Europejskiej, miał coraz lepsze instytucje.Byliśmy wzorem w wielu krajach na wschód od Polski. Takie były też przekazy w prasie zagranicznej. Pojawiały się duże artykuły, specjalne dodatki do największych tygodników i gazet światowych. Z okazji 25-lecia transformacji „The Economist wypuścił specjalny dodatek. Zagraniczny inwestorzy, politycy czy turyści czytali dobre rzeczy o Polsce publikowane w Nowym Jorku,  Frankfurcie, Londynie czy Paryżu.

Teraz większość artykułów, które czytamy o Polsce, to jest pokazywanie tego, co złego rządzący robią w kwestii praworządności, w tym sądownictwa.

Ponadto tego typu wypowiedzi prezydenta, które są odbierane jako dyskredytowanie UE, abstrahując od naszej opinii odnośnie do dyrektywy dotyczącej żarówek, to robienie złego PR Polsce. Robienie czegoś takiego na zagranicznej konferencji przy zagranicznych gościach i dziennikarzach jest antydyplomacją.

https://twitter.com/PolskaNormalna/status/1057000521620439040

Kaczyński zarządza strachliwymi i niedomytymi Piszczykami, prowadzi do Polexitu, wojny domowej i dyktatury

Schetyna o obchodach setnej rocznicy odzyskania niepodległości: Dwa lata przygotowań i jest wielkie zero

Nie będziemy robić nic nowego, własnego, bo uważamy, że tutaj trzeba z godnością uczcić tę rocznicę, natomiast jest wielkim rozczarowaniem to, czego nie zrobił PiS i prezydent. Blisko dwa lata przygotowań, my też uczestniczyliśmy w pracach tego komitetu. Jest wielkie zero” – mówił w rozmowie z Robertem Mazurkiem w RMF FM przewodniczący PO, Grzegorz Schetyna.

Schetyna: Wierzę, że prezydent miał na początku dobrą wolę, mówiąc o intencji wspólnego świętowania. Fatalnie się stało, że jeszcze się nie zaczęły obchody tego święta, a już się kończą

Wierzę, że prezydent miał na początku dobrą wolę, mówiąc o intencji wspólnego świętowania. Mówiliśmy, że muszą być rozliczone ekscesy z ostatniego 11 listopada i wtedy jest możliwość rozmowy. Ta możliwość się zakończyła. Jeszcze dochodzi do takiej sytuacji, że prezydent zaprasza na udział w marszu, z którego ucieka” – mówił w RMF FM szef PO, Grzegorz Schetyna.

Smutna historia. Fatalnie się stało, że jeszcze się nie zaczęły obchody tego święta, a już się kończą” – dodawał.

To wystarczyło, by zaniepokoić oportunistów, którzy uwierzyli już w wieczność rządów PiS-u nad Polską. Nawet Kazimierz Kik, ulubiony ekspert TVP Info (który nie może się nachwalić Andrzeja Dudy, że „odblokował jego profesurę”), czy Jarosław Gowin (który otrzymał od Kaczyńskiego o wiele więcej władzy, niż by to wynikało z jego faktycznej politycznej siły) przez chwilę się zawahali. Kik skrytykował „nachalną propagandę państwowych mediów”, a Gowin stwierdził, że „wstydzi się za spot o uchodźcach”. To wszystko trwało tylko przez moment, dopóki Kaczyński nie narzucił narracji o „totalnym tryumfie w sejmikach”. Jednak prawicowe media zdążyły wyczuć u Gowina i Kika „mdły zapaszek zdrady”.

Władzę w Polsce daje obywatel Piszczyk

Szczególnie komentarz Kazimierza Kika wzbudził rozgoryczenie prawicy. W końcu od trzech lat jest on ulubionym komentatorem TVP Info. Kik zresztą z każdą władzą ma dobre stosunki, a każdą opozycję chętnie i gromko potępia. W czasach rządów PO był nie tylko członkiem honorowego komitetu wyborczego Platformy, ale mówił w mediach, że „Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz powinni siedzieć za antypaństwową działalność”. Dopiero po zwycięstwie PiS-u uznał rządy PO za „antynarodowe”. Złożył też samokrytykę mówiąc: „przez wiele lat wspierałem siły, które niszczyły kraj”. To wystarczyło, aby stał się gwiazdą TVP Info dostarczając cytatów, które trafiają nawet na „paski grozy”.

Ziobro powodem porażki w wyborach samorządowych?

Jeszcze wcześniej Kik był członkiem PZPR, podobnie jak Stanisław Piotrowicz „do wyprowadzenia sztandaru”. Zapisał się do partii między Marcem ’68 i Grudniem ’70, w jednym z najobrzydliwszych okresów PRL, kiedy władza najbardziej potrzebowała oportunistów. Po roku 1989 Kik PZPR gromko potępił. Jednak do SLD znów się zapisał – w 2001 roku, kiedy Leszek Miller został premierem. W ostatni wieczór wyborczy, gdy Warszawiacy ogromną większością wygłosowali kandydata PiS-u w pierwszej turze, Kazimierz Kik też próbował się przyłączyć do trendu. Wypowiedział słowa, które musiały PiS-owców obrazić: „Warszawa to przekorne miasto, specyficzne, z natury zbuntowane. Można je wziąć na rozum, a nie siłą. Tak zrobił Trzaskowski”.

Podobną wpadkę zaliczył Jarosław Gowin mówiąc pod wpływem chwili, że „jest mu wstyd za antyuchodźczy spot PiS”. Przez trzy lata rządów PiS nie Gowin nie wstydził się absolutnie niczego. Chwalił język Kaczyńskiego, Dudy i Szydło w sprawie uchodźców, kupował sobie sympatię Tadeusza Rydzyka za pieniądze z budżetu ministerstwa szkolnictwa wyższego, wreszcie przygotował dla Kaczyńskiego ustawę, która pomoże PiS-owi przejąć kontrolę nad polskimi uniwersytetami. Od kilku lat każda najskrajniejsza wypowiedź fundamentalisty czy narodowca nie tylko była przez Gowina broniona, ale przejmował ją i powtarzał jako swoją własną. Jego słynne słowa, że w polityce zobowiązuje go „krzyk rozpaczy dziesiątków tysięcy zamrożonych embrionów” były pasożytowaniem na języku Marka Jurka. Jurek jest fanatykiem, ale nie jest oportunistą, nie potrafi skorzystać nawet na zwycięstwie sprawy, której zawsze służył. Dlatego Kaczyński woli Gowina od Jurka.

Jarosław Kaczyński zawsze uważał, że Polską będzie trwale rządził tylko ten, kto przekona do siebie obywatela Piszczyka, wzorcowego oportunistę, bohatera genialnego filmu Andrzeja Munka „Zezowate szczęście”. Prawicowi czy lewicowi radykałowie, nawet poczciwi liberalni inteligenci – wszyscy oni nadają się do ulicznych zadym, do „kampanii oburzenia”, do budowania „twardego elektoratu”. Ale rządzić się nimi nie da. Zbyt chimeryczni, zbyt patrzą na ręce, jest ich za mało i za bardzo denerwują masy zwykłych oportunistów.

Władza uśmiecha się do chłopa, czyli jak żyje polska wieś po wyborach

Dlatego Kaczyńskiemu tak bardzo zależało na tym, żeby mieć po swojej stronie Piotrowicza, Kika, Kryżego, Gowina. Problem w tym, że Piszczyki są płochliwe jak łanie. Wciąż niepewni, kto będzie rządził jutro, gdzie rodzi się najbardziej aktualny trend, na co się orientować. Czy być jeszcze zwolennikiem Sanacji, czy już endekiem? Czy już można zapisać się do „Solidarności”, czy lepiej potrzymać jeszcze w kieszeni legitymację PZPR. Czy PiS rzeczywiście będzie rządziło na wieki, czy także mieć parę furtek uchylonych w stronę na PO.

Piszczyk w polityce, biznesie i mediach

Chwilowe załamania Gowina czy Kika nie były żadnym wyjątkiem. Podobne sygnały pojawiły się pierwszego dnia po wyborach w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w policji i wojsku, w wielu państwowych urzędach. Właśnie dlatego Kaczyński nie może rozliczyć sprawców słabego wyniku PiS w wyborach samorządowych (Morawieckiego i Ziobrę). Musiał ogłosić totalne zwycięstwo, bo sama substancja jego partii zaczęłaby się rozłazić. W sukurs przyszła mu rzeź PSL-u w sejmikach.

Ale wielu ludzi w MSZ czy w urzędach miast zapamięta te pierwsze kilka godzin, kiedy rozdzwoniły się telefony od „starych przyjaciół”. Obiecujących bardziej cywilizowane traktowanie ostatnich zawodowych dyplomatów w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Czy lepszą współpracę lokalnej policji z samorządowcami Koalicji Obywatelskiej.

Piszczyka znajdziemy nie tylko w polityce, ale także w biznesie i mediach. Wiemy już, że w wyborach samorządowych przytłaczająca większość polskich przedsiębiorców zagłosowała przeciwko PiS-owi. Oni wiedzą najlepiej, że pieniądze na polityczną korupcję i do własnych kieszenie władza wzięła nie z „mafii watowskich”, ale dociskając podatkowo zwykłe polskie firmy. Stąd zapaść i stagnacja w polskich inwestycjach prywatnych. Ale ten opór wobec PiS-u dotyczy tylko drobnego i średniego biznesu. Wielki biznes jest zawsze i wszędzie zależny od władzy – od zamówień publicznych, od decyzji i regulacji państwa.

Największy polski biznesmen, Zygmunt Solorz, wybrał ostrożny kurs wobec władzy, której nie kocha, ale potrzebuje jej przychylności do prowadzenia własnych interesów. Po zdobyciu władzy przez PiS zaczęło się od konfliktu. Kaczyński zablokował budowę nowej kopalni węgla brunatnego, od której zależy produkcja energii w jednym z największych polskich zespołów elektrowni (Pątnów-Adamów-Konin), którego właścicielem jest Solorz. Zygmunt Solorz chciał się wówczas nawet wycofać z produkcji energii, jego pośrednicy w kontaktach z PiS-em zaoferowali sprzedaż elektrowni państwu przypominając jednocześnie, że PAK produkuje 8,5 procent całej energii elektrycznej w Polsce. Władza się przestraszyła, bo z inwestycjami PiS-owi raczej nie idzie. A czym innym jest niezdolność przekopania Mierzei Wiślanej (czego naprawdę nikt nie zauważy), a czym innym doprowadzenie do „zaciemnienia” w jednej trzeciej Polski. Solorzowi pozostawiono zatem elektrownie i pozwolono budować kopalnię. Niestety, jako twardą walutę w tym dealu została wykorzystana dziennikarska niezależność Polsatu. W największej polskiej telewizji prywatnej, która jest dziełem i własnością Zygmunta Solorza, nastał czas Doroty Gawryluk. Została nową szefową informacji i publicystyki. Ta dziennikarka nigdy nie ukrywała swojej prawicowości, ale dopóki rządziło PO, była to prawicowość „cywilizowana”, „konserwatywna”, którą zawsze można wykorzystać w kontaktach z prawym skrzydłem Platformy. Dziś Gawryluk przestawiła Polsat na język całkowicie spolegliwy wobec PiS-u i agresywny wobec opozycji. Miało to szczególne znaczenie w wyborach samorządowych, Nie zrobiło krzywdy Koalicji Obywatelskiej, ale prawie zabiło PSL. Jednak na wsi i w małych miasteczkach Polsat jest jedynym medium prywatnym poza telewizją Kurskiego i mediami Rydzyka. Zmiana politycznej linii Polsatu domknęła tam szczelny system PiS-owskiej propagandy. Sam Zygmunt Solorz traktuje Gawryluk instrumentalnie, jako „pisowskiego zająca”. Trzyma wiele podobnych stworzeń w swoich szafach. Poprzedni szef publicystyki i informacji Polsatu, Henryk Sobierajski, człowiek o poglądach lewicowo-liberalnych, nie został wyrzucony z pracy, ale na bardzo komfortowych warunkach został szefem agencji produkcyjnej, też należącej do Zygmunta Solorza, która zatrudni także innych bardziej liberalnych dziennikarzy Polsatu wycofanych z anteny. Solorz zastąpi nimi Dorotę Gawryluk i jej dziennikarzy, kiedy PiS straci władzę.

Klasycznym obywatelem Piszczykiem w polskich mediach jest Krzysztof Ziemiec. Do 2015 roku ulubieniec ludzi Bronisława Komorowskiego, którego był fanem. Katolicki i konserwatywny, ale do 2015 roku absolutnie na sposób „konserwatywnego skrzydła PO”. Od kiedy PiS przejęło telewizję publiczną Ziemiec czyta komunikaty rządu podpisane „paskami grozy”. W wywiadach i odpowiedziach na trudne przedstawia, podobnie jak profesor Kik, prezentuje najbardziej cyniczną apoteozę oportunizmu.

Męczeństwo Piszczyków

Obywatel Piszczyk w zakończeniu „Zezowatego szczęścia” prosi naczelnika więzienia, aby ten nie kazał mu wychodzić na wolność. Ma dosyć ciągłych zmian okupantów, rządzących, koloru sztandarów. Polityczna skuteczność Jarosława Kaczyńskiego polegała na tym, że wszystkim polskim Piszczykom obiecał powrót do wygodnego więzienia. Koniec męczenia się z obstawianiem wciąż nowych numerów i barw na politycznej czy ideologicznej ruletce. Ale do tego Kaczyński musiał polskiego Piszczyka przekonać, że PiS będzie w Polsce rządziło tak stabilnie i długo, jak kiedyś car i cesarze, a później liderzy sanacji czy sekretarze PZPR. Przez trzy lata mu się to udawało. Dopiero pierwsze potknięcie się PiS w dużych miastach wprowadziło całą formację polskich Piszczyków w zauważalną panikę.

Kaczyński zawsze uważał, że Polską będzie trwale rządził tylko ten, kto przekona do siebie obywatela Piszczyka, wzorcowego oportunistę, bohatera genialnego filmu Andrzeja Munka „Zezowate szczęście”.