Kaczyński dąży do modelu państwa Orbana

Już po raz drugi sędzia Igor Tuleya został przesłuchany w charakterze świadka przez zastępcę rzecznika dyscyplinarnego Przemysława Radzika. Tym razem chodziło o pytania prejudycjalne, które Tuleya wysłał do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Przesłuchanie trwało prawie dwie godziny.

Przed siedzibą KRS, gdzie zeznawał sędzia Tuleya, zgromadzili się ludzie, którzy przyszli go wesprzeć. – „Żeby być niezawisłym sędzią, trzeba być przede wszystkim odważnym człowiekiem. Tego się nauczyliśmy podczas protestów od obywateli. Walczymy do końca, walczymy o niezależność, niezawisłość. Bronimy takich prostych wartości wspólnych wszystkim obywatelom, jak sprawiedliwość i przyzwoitość. Słyszy się, że takich postępowań i działań jest dużo więcej. Choćbyśmy byli tu wzywani przez 365 dni w roku, nasze stanowisko nie zmieni się. Będziemy mówić to, co mówiliśmy do tej pory. Mówimy prawdę i bronimy tych wartości, które są zapisane w Konstytucji” – powiedział Tuleya po wyjściu od rzecznika dyscyplinarnego.

W przesłuchaniu sędziego nie mógł wziąć udziału jego pełnomocnik mecenas Jacek Dubois. Taką decyzję podjął rzecznik Przemysław Radzik. – To rzecz skandaliczna, ponieważ zostały naruszone prawa świadka w postępowaniu. Nigdy w całej karierze nie spotkałem się z taką sytuacją, żeby człowiek został pozbawiony obrońcy. Przepis mówi, że dopuszcza się pełnomocnika, jeżeli wymaga tego interes prawny” – powiedział mec. Dubois. Oświadczył, że złoży zażalenie na taką decyzję rzecznika.

https://twitter.com/bimbol_jg/status/1049998281072365569

Na początku września przez media narodowe i te sprzyjające obozowi władzy przetoczyła się wielka krucjata przeciwko Platformie Obywatelskiej oparta na tezie, że partia Grzegorza Schetyny popiera wprowadzenie cenzury treści w sieci. Było to pokłosie głosowania w Parlamencie Europejskim, gdzie deputowani skierowali do dalszych prac projekt dyrektywy o prawie autorskim dotyczącym Internetu, który popularnie nazywany jest “ACTA 2”. Projekt wzbudzał olbrzymie emocje, nic więc dziwnego, że obóz rządzący postanowił wykorzystać je na swoją korzyść. 

W akcję oskarżania PO o zamiary cenzorskie włączyli się praktycznie wszyscy rozpoznawalni politycy Prawa i Sprawiedliwości, z rzeczniczką PiS na czele. Beata Mazurek grzmiała na Twitterze, że “Europosłowie @platforma_org przeciwko wolności w internecie. #ACTA2 przyjęta przez PE przy wsparciu europosłów PO. Delegacja @pisorgpl zdecydowanie przeciw. @platforma_org tęskni do cenzury.”

 

Z ust Patryka Jakiego usłyszeliśmy atak na Rafała Trzaskowskiego, a z ust szefa sztabu wyborczego PiS europosła Tomasza Poręby, że to “czarny dzień dla wolności w Internecie”.

Jakież musiało być zdziwienie w redakcji portalu Wpolityce.pl, gdy jej pracownicy odkryli, że sprawa wcale nie jest tak jednoznaczna, a Ministerstwo Kultury Narodowej i Dziedzictwa Narodowego oraz ostatnio Ministerstwo Cyfryzacji wydały komunikat, że dyrektywę wprowadzającą ACTA2 popierają i to mimo deklarowanego sprzeciwu premiera Morawieckiego. Co gorsza, z Brukseli płyną ponoć głosy, że polski rząd jest gotów do kompromisu, a furtka do wprowadzenia cenzury w sieci pozostanie otwarta. Redakcja zadaje głośne pytania, czy w KPRM kontrolują to, co dzieje się w podległych premierowi resortach. Zarzucili też rządzącym, że obecni przedstawiciele polskiego rządu zajmujący się tą sprawą wydają się być sercem za ACTA2.

Wątpliwości medialnych sojuszników rządu postanowił rozwiać minister Piotr Gliński. Na antenie telewizji wPolsce.pl odniósł się do zarzutów podniesionych przez portal, jednak nie potrafił jednoznacznie określić, czy rząd poprze wprowadzenie kontrowersyjnej dyrektywy.

To jest trudna dyrektywa, bo ona ma znaleźć kompromis pomiędzy potężnymi grupami z obu stron – powiedział Gliński. Z wielu powodów, ale też z powodu przywiązania polskiego społeczeństwa do wolności, jesteśmy zwolennikami wolności w internecie. Nie pozwolimy na żadne zapisy, który tę wolność mogły krępować. Dlatego jesteśmy po tej stronie. (…) Będziemy bronić wolności. Tam jest montowana mniejszość blokujący, by nie było niebezpieczeństwa związanego z realizowaniem tej dyrektywy – dodał.

Inaczej mówiąc rząd kluczy i robi dobrą minę do złej gry. Awantura, jaką wywołali przeciwko europosłom Platformy Obywatelskiej może teraz uderzyć bezpośrednio w nich samych.

Piotr Guział postraszył warszawiaków, że w razie wygranej Rafała Trzaskowskiego stolica na lata będzie odcięta od funduszy z budżetu państwa na budowę metra, mostów i obwodnicy. Strach się bać. Guział, który przy Patryku Jakim zamierza być wiceprezydentem, znany jest z tego, że potrafi gadać dużo i bez sensu. Nie jest jeszcze członkiem partii rządzącej, więc niektórym wydaje się, że więcej mu wolno. Ale Patryk Jaki się od straszenia Guziała także nie odciął, nie bardzo bowiem widzi powód, dla którego miałby to robić. A poza tym jak najbardziej się ze swoim przyszłym zastępcą zgadza. Bo jego zdaniem „trudno, żeby nasz rząd finansował mosty dla Rafała Trzaskowskiego”.

Warszawiacy mają się bać

Jaki oraz Guział zaprezentowali się warszawiakom w całej okazałości. Nie ukrywając, jak bardzo gardzą tym, co o nich pomyślą. Warszawiacy nie muszą ich cenić ani lubić, mają ich wybrać ze strachu, bo w przeciwnym razie stolica zostanie pozbawiona środków na rozwój. Strumień pieniędzy, także unijnych, popłynie w stronę posłusznych, którzy wybiorą właściwie. Żeby uniknąć kary, warszawiacy mają więc być pragmatyczni.

PiS nie lubi samorządności

PiS nigdy nie ukrywało, że idea samorządności mu się nie podoba. Polska w każdym mieście i w każdej gminie ma być twardą ręką rządzona przez rząd, który wie lepiej. I to rząd będzie dzielił pieniądze z naszych podatków wedle swojego uważania, nie bardzo licząc się z głosem tych, którzy je płacą. A warszawiacy akurat płacą sporo, nie tylko na swoje miasto, ale także – w formie „Janosikowego” – dzielą się swoimi podatkami z innymi, mniej zamożnymi. I mają prawo, podobnie jak wszyscy inni, chcieć mieć wpływ na to, jak te pieniądze będą wydawane. Wybiorą więc w wyborach samorządowych takich kandydatów, którzy się z ich opinią i potrzebami będą liczyć.

Jaki lepszy od Trzaskowskiego? A w czym?

Partia rządząca najwyraźniej uważa jednak, że wybory samorządowe są po to, aby poszerzyć jej wpływy także w terenie. Mamy wybrać ludzi, którzy będą jej namiestnikami, dadzą gwarancję, że władze lokalne nie będą „warczeć” na rząd. Nie będą reprezentować interesów lokalnych społeczności, ale partii rządzącej. Jeśli ktoś uważał inaczej, jeśli miał jakieś złudzenia, to duet Jaki – Guział musiał sprowadzić go no ziemię. Więc zamiast się irytować, powinniśmy być im wdzięczni. Za szczerość.

Prawdziwa stawka wyborów samorządowych

Szef komitetu stałego rządu Jacek Sasin (PiS)w poniedziałek odwiedził Łódź, jak sam powiedział, „na prośbę premiera”. Zaczął poddawać w wątpliwość, czy Hanna Zdanowska może pozostać prezydentem miasta, nawet jeśli wygra wybory. Sondaże dają kandydatce PO zdecydowaną przewagę nad rywalami; ma szanse na zwycięstwo w pierwszej turze.

Zdanowska po raz trzeci

Sasin: Będzie brakowało prezydenta-partnera

„Sytuacja jest trudna dla Łodzi” – mówił Sasin „Expressowi Ilustrowanemu”. „Mamy wybory samorządowe, w których startuje obecna prezydent Łodzi. A jak wskazują analizy prawne, nie ma żadnej możliwości, nawet w przypadku wygranej, aby miała możliwość objąć skutecznie urząd prezydenta Łodzi. To bardzo niepokoi rząd, bo Łódź to jedno z trzech największych miast w Polsce, miasto, które potrzebuje wsparcia. Wiele programów rządowych jest kierowanych do miast takich jak Łódź. W przypadku niestabilności, jaka może wystąpić, to współdziałanie między rządem a samorządem może być trudne, bo będzie brakowało partnera-prezydenta, który może objąć urząd i zarządzać miastem”.

PiS atakuje sejmiki, PO chce utrzymać miasta

Prawomocny wyrok

Przypomnijmy, Hanna Zdanowska została oskarżona o to, że w grudniu 2008 r. złożyła do banku akt notarialny poświadczający nieprawdę. W dokumencie znalazła się informacja o 50 tys. zł, które Zdanowska miała otrzymać od swojego partnera Włodzimierza G. za sprzedaż mieszkania. Dzięki tej informacji Zdanowska otrzymała kredyt, którego normalnie nie mogłaby dostać.

Proces zakończył się uznaniem Hanny Zdanowskiej i Włodzimierza G. winnymi. Prezydent Łodzi została ukarana grzywną 25 tys. zł, a 27 września sąd okręgowy oddalił apelację, w związku z czym wyrok stał się prawomocny.

Kto zdobędzie władze w największych miastach

Dwa sprzeczne przepisy

Ponieważ sąd skazał Zdanowską tylko na karę grzywny, to na mocy kodeksu wyborczego może ona kandydować na urząd prezydenta miasta (wyklucza on kandydowanie osób skazanych na więzienie za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego). Co innego mówi ustawa o pracownikach samorządowych: na jej mocy osoba skazana prawomocnym wyrokiem, także grzywny, nie może objąć funkcji prezydenta.

Laikom oba przepisy mogą wydać się sprzeczne. Do wyborów samorządowych zostały niecałe dwa tygodnie. Coraz ważniejsza staje się odpowiedź na pytanie, który przepis zostanie uznany jako ważniejszy. A jeśli ten drugi, to czy PiS zamiast Zdanowskiej będzie chciał szybko zainstalować w Łodzi swojego komisarza?

Konstytucja ważniejsza: Zdanowska może zostać prezydentem

Eksperci nie mają jednak wątpliwości, Zdanowska będzie mogła objąć urząd, jeśli wygra wybory. Przepisy ustawy o pracownikach samorządowych jej nie dotyczą, bo jako prezydent miasta z wyboru mieszkańców nie jest pracownikiem samorządowym.

 Ta sprawa jest w istocie bardzo prosta – mówi POLITYCE konstytucjonalista Marek Chmaj z Uniwersytetu SWPS w Warszawie. – To, kto ma prawa wyborcze i jak mogą być one ograniczane, reguluje art. 62 i 99 ust. 3 konstytucji. Zgodnie z nimi ograniczenia mogą dotyczyć tylko osób ubezwłasnowolnionych, pozbawionych praw publicznych albo wyborczych, lub skazanych na karę pozbawienia wolności za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego.

W podobny sposób prawa wyborcze reguluje kodeks wyborczy.

A jeśli jakaś osoba ma prawo kandydować, to ma też prawo objąć funkcję, na jaką zostanie wybrana. Dlatego przepis, na który powołuje się Sasin, nie ma zastosowania w wypadku Zdanowskiej. Ustawa nie może bowiem zmieniać normy wynikającej z konstytucji jako aktu wyższego rzędu.

Jakiego partnera dla rządu chce Sasin

Znamienne, że do tej pory kontrkandydat Zdanowskiej w wyborach – poseł PiS Waldemar Buda, nie poruszał sprawy kredytu w swojej kampanii. Wynika to z dużego wsparcia, jakiego łodzianie udzielili prezydent, gdy tylko sprawa trafiła na wokandę. Sprawa kredytu Zdanowskiej jest skomplikowana, a lokalne media dość zgodnie uznały, że mowa o przewinieniu sprzed dziesięciu lat, w dodatku o bardzo niskiej szkodliwości społecznej. Również będący szanowanym profesorem prawa o ogromnym dorobku naukowym wojewoda Zbigniew Rau nie zabierał do tej pory publicznie głosu w tej sprawie.

Za słowami Sasina czai się też groźba swego rodzaju politycznego szantażu. Trudno bowiem powiedzieć, kim miałby być ten „prezydent-partner” dla rządu. O tym, że wyborcy powinni popierać kandydatów, którzy będą współpracować z rządem, mówił wcześniej premier Mateusz Morawiecki. Z kolei kandydat na wiceprezydenta Warszawy Piotr Guział stwierdził otwarcie, że rząd „nie będzie budował mostów dla Trzaskowskiego” (kandydata PO). Kandydat PiS Patryk Jaki nie odciął się od słów swojego zastępcy in spe.

Dodaj komentarz