PiS należałoby zdelegalizować

Niedziela 7 października. Morawiecki: środki z Unii pomagają naprawiać chodniki

Premier Mateusz Morawiecki stwierdził podczas spotkania wyborczego z mieszkańcami Dębicy, że rząd PiS odzyskał z podatku VAT więcej pieniędzy niż Polska otrzymuje z dotacji Unii Europejskiej. „Pozyskaliśmy więcej środków od bandytów, mafii VAT-owskich, przestępców podatkowych. To jest w budżecie […], więcej środków od tych bandytów, którzy swobodnie sobie hulali po państwie polskim za czasów PO i PSL, więcej środków odzyskaliśmy niż środki unijne. Środki unijne są ważne, cieszymy się z nich. One nam pomagają odnawiać chodniki. Ale dużo więcej dobra przynosi rząd Prawa i Sprawiedliwości”.

Poniedziałek 8 października. III RP według Gadowskiego

Witold Gadowski napisał w „Sieciach”: „III RP nie istnieje – w zamian zaserwowali nam zuchwałą i prostacką podróbkę – coś, co z natury budzi niesmak i zwątpienie. »Spawacza« Jaruzela zrobili prezydentem, Kiszczaka ministrem, Siwickiego ministrem, a na premiera obrali dygota i zaprzańca, który chciał kary dla biskupa Kaczmarka.  Zrobili zaprzańca, bo służby ostrzegły, że jak zrobią Kiszczaka, to Polacy nie uwierzą w maskaradę. […] Realnie stworzono nam Republikę Okrągłego Stołu, karłowatą imitację niepodległego państwa, w której niedawni zaborcy i zdrajcy odgrywali rolę elity i »demokracji«. Rzecz była perfidnie i dobrze zaplanowana, tak dobrze, że aż prosi się szukać zewnętrznych inspiracji. Skoro zatem od 1989 roku mamy jedynie cuchnącą Republikę Okrągłego Stołu, to co z tym możemy zrobić? Na pewno nie pogodzić się z tak okaleczoną niepodległością! […] Tylko ruszając do powstania przeciwko Republice Okrągłego Stołu, będziemy w stanie wywalczyć niepodległość i ogłosić powstanie prawdziwej III RP, w której stalinowskie kukułki i ich nasienie nie będą się już panoszyć w naszym rodzinnym gnieździe”.

Poniedziałek 8 października. Gliński: to Tusk kazał odbierać babciom dowód

Wicepremier i minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński powiedział w Polsat News, że „w Polsce mamy taką sytuację, która jest nie do zaakceptowania w krajach […] cywilizowanych i normalnych […], to znaczy w Polsce, no faktycznie, media, które są własnością kapitału zachodniego, zagranicznego są, zdominowują poszczególne segmenty rynkowe medialne […]”. Zapytany czy wobec tego będzie dekoncentracja mediów, odparł: „Pewnie będzie, mamy przygotowany projekt. […] Krok po kroku chcemy to zrobić w sposób praworządny i cywilizowany, tak jak wszystkie zmiany i reformy przeprowadzamy”.

Według polityka PiS, „Donald Tusk to jest ta osoba, która pierwsza wprowadziła do polskiej polityki nienawiść jako metodę walki politycznej i o tym powinniśmy pamiętać. To Donald Tusk stworzył przemysł pogardy. […] To Tusk dzielił Polaków na »moherów« i innych. To on kazał odbierać babciom dowód i tak dalej. […] Rozpoczął ten podział, który trwa, niestety, do dzisiaj i jest podziałem tragicznym dla Polski, ale istnieje. I ktoś jest za to odpowiedzialny. No niestety jest za to odpowiedzialny przede wszystkim Donald Tusk, który później zresztą, w momencie, kiedy mu się ziemia zaczęła pod nogami kruszyć, uciekł z Polski do Brukseli, pozostawiając kraj i swoją własną partię” – ocenił minister kultury. „[…] Ten, który jest odpowiedzialny za podział krzyczy o tym, żebyśmy się pogodzili. No, bardzo chętnie, tylko na pewnych cywilizowanych warunkach” – mówił Gliński.

Wtorek 9 października. Jaki: trudno, żeby nasz rząd finansował mosty dla Trzaskowskiego

Kandydat obozu PiS na wiceprezydenta Warszawy Piotr Guział napisał na Twitterze: „Gdy wygra @trzaskowski Warszawa na lata będzie odcięta od funduszy z budżetu państwa na budowę metra, mostów i obwodnicy, bo rząd @pisorgpl nie zaufa @Platforma org po aferze reprywatyzacyjnej. Dlatego każdy pragmatyczny mieszkaniec, chcąc rozwoju Warszawy wybierze @PatrykJaki”.

W telewizji Polsat News Patryk Jaki powiedział: „Trudno, żeby nasz rząd finansował mosty dla Rafała Trzaskowskiego”. Na pytanie czy nie potępia wpisu Guziała Jaki odparł: „Nie. Ja mówię inaczej: weryfikuję go”.

Wtorek 9 października. Duda: sprzedali nas w Jałcie

Prezydent Andrzej Duda powiedział na Uniwersytecie w Zurichu, iż „fakt, że Polska znalazła się po wschodniej stronie żelaznej kurtyny był wynikiem układu, który został zawarty na konferencji jałtańskiej, w której uczestniczyli Stalin, Roosevelt i Churchill. Nie była to decyzja podjęta przez Polskę. Została ona podjęta za naszymi plecami. I bądźmy szczerzy, sprzedali nas”.

Duda mówił, że „obecne pokolenie Polaków jest pierwszym od 300 lat, które będzie w stanie odziedziczyć majątek po swoich rodzicach. W przeszłości ekonomiczne dokonania każdego pokolenia szły na marne w zawirowaniach powstań wolnościowych w XIX wieku, następnie podczas I wojny światowej, II wojny światowej, w czasach komunizmu sowieckiego i wreszcie – drastycznych przekształceń ekonomicznych roku 1989. Dopiero dzisiaj Polska jest krajem bogacącym się i z rozwijającą się gospodarką, a to zwłaszcza dzięki wrodzonej determinacji obywateli oraz dzięki swobodnemu dostępowi do rynków”.

„Nasze członkostwo w instytucjach euroatlantyckich traktujemy jako sposób artykulacji naszej suwerenności, a zarazem możliwość dochodzenia naszych interesów w ramach szerszej społeczności” – stwierdził prezydent.

Środa 10 października. Morawiecki: ludzie są tacy głupi

Onet ujawnił kolejny fragment podsłuchanych nielegalnie rozmów ówczesnego szefa banku BZ WBK Mateusza Morawieckiego z prezesami państwowych spółek w 2013 roku. Gdy wiceprezes PGE Bogusława Matuszewska wyśmiewała reklamę banku BZ WBK z Chuckiem Norrisem w roli głównej, Morawiecki powiedział: „A ludzie są tacy głupi, że to działa. Niesamowite!”.

Środa 10 października. Prezydent powołał sędziów SN mimo orzeczenia NSA

Prezydent Andrzej Duda powołał 27 osób na sędziów Sądu Najwyższego – Izb Karnej, Cywilnej oraz Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – podczas ceremonii bez udziału mediów. Spośród przedstawionych przez Krajową Radę Sądownictwa kandydatów tylko jedna osoba nie została powołana.

Prezydent zignorował orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego, który uwzględniając wnioski kandydatów odrzuconych przez KRS wstrzymał wykonanie uchwał KRS odnoszących się do powołania sędziów SN. KRS zapowiedziała respektowanie stanowiska NSA i wstrzymanie procedury naboru wszystkich sędziów do czasu rozpatrzenia odwołań negatywnie ocenionych kandydatów. Jednak w poniedziałek KRS przesłała prezydentowi swoje rekomendacje dotyczące kandydatów do SN.

Zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Paweł Mucha stwierdził w programie trzecim Polskiego Radia, że „nie zgadza się z jakimikolwiek głosami, które by wskazywały, że tu jest jakakolwiek wadliwość”. Jego zdaniem, „Andrzej Duda nie lekceważy decyzji sądu, bo nie jest stroną i nie uczestniczy w tym postępowaniu. NSA nie ma możliwości ingerowania w decyzje prezydenta kraju.

Prezydent powołując 27 nowych sędziów Sądu Najwyższego przecina wszelkie spory i wątpliwości prawne” – ocenił Mucha, cytowany przez PAP.

Rzecznik prezydenta Błażej Spychalski ocenił, że wypowiedzi krytyczne o decyzji prezydenta są „czysto polityczne” i „nie mają nic wspólnego z rzeczywistością prawną”. „Są to czysto polityczne i niepoważne wypowiedzi. W ogóle nie zwracamy na nie uwagi” – stwierdził rzecznik Dudy.

Środa 10 października. Czaputowicz: jesteśmy na razie w UE

Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz został zapytany w programie trzecim Polskiego Radia, czy rząd polski zaakceptuje negatywne dla niego rozstrzygnięcie skargi Komisji Europejskiej na ustawę o Sądzie Najwyższym zmuszającą sędziów SN do przejścia na wcześniejszą emeryturę.

Odpowiedział: „stoimy na stanowisku, że to prawo europejskie obowiązuje. Natomiast jeśli to orzeczenie byłoby [negatywne], będzie to miało kolosalne znaczenie dla innych państw. Inne państwa będą się obawiać […] czy to orzeczenie nie będzie miało wpływu na ich różne reformy. Oczywiście jest to zwiększenie kompetencji instytucji europejskich. No, ale podpisaliśmy traktaty, traktujemy to [postępowanie], że jest to wynik przemyśleń instytucji europejskich i będzie Trybunału [Sprawiedliwości UE] i jesteśmy na razie w Unii Europejskiej.

Być może skutek będzie taki, że coraz więcej obywateli Unii Europejskiej będzie się odwracać od Unii Europejskiej. Nie tylko Brexit, ale też inne państwa, twierdząc, że ta ingerencja jest zbyt duża. My uważamy, że tak właśnie jest. Że Unia Europejska zawłaszcza różne kompetencje nie mając do tego mandatu, nie mając legitymacji demokratycznej do takiego działania” – stwierdził szef MSZ.

„Na Zachodzie demokracja to taki system, który sprzyja […] interesom elit. A jeżeli społeczeństwo wybiera władze i te władze realizują właśnie interesy tego społeczeństwa to wówczas jest nie-demokracja” – powiedział Czaputowicz.

Środa 10 października. Sellin: ojkofobia w Polsce istnieje

Wiceminister kultury Jarosław Sellin (PiS) powiedział w Radio ZET: „Ojkofobia jest realnym zjawiskiem. Jest sporo ludzi w Polsce, który mają jakiś kompleks, że są Polakami, nie są najbardziej szczęśliwi w tej skórze i też dają temu wyraz”.

Czwartek 11 października. Ziobro przeciwko Karcie Praw Podstawowych UE

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zdecydował o zawetowaniu konkluzji Rady Unii Europejskiej w sprawie stosowania Karty Praw Podstawowych UE. Oznacza to, że nie zostanie ona przyjęta, ponieważ wymaga to jednomyślności – poinformował resort sprawiedliwości.

Czwartek 11 października. Szydło: Komitet Społeczny Rady Ministrów spotyka się

Wicepremier Beata Szydło pytana o wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego nagrane w 2013 roku, stwierdziła w Radio ZET, że „był on wtedy osobą prywatną, nie był politykiem, więc jego rozmowy nie są z punktu widzenia dla mnie jako polityka jakąś kwestią oceny”.

Na pytanie czym się zajmuje, jako wicepremier ds. spraw społecznych, oprócz tego, że objeżdża kraj w ramach samorządowej kampanii wyborczej, Szydło odpowiedziała: „To nie jest tylko objazd w ramach kampanii. […] Obowiązkiem polityków jest bycie wśród wyborców. To są też okazje do rozmów i do spotkań, które są ważne z punktu widzenia rządu. […] Komitet Społeczny Rady Ministrów na bieżąco pracuje, spotyka się, przyjmujemy różnego rodzaju opinie do ustaw, które są później procedowane w rządzie, to jest jeden wymiar tej naszej pracy. […] Ja cały czas pracuję w rządzie, tak jak pracowałam poprzednio. Moja rola nieco się zmieniła, dlatego że teraz jestem wicepremierem”.

Czwartek 11 października. Brudna niemiecka gra

Fundacja Bertelsmanna opublikowała wyniki swego międzynarodowego badania na temat jakości rządów. W grupie 41 państw Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju oraz Unii Europejskiej Polska pod względem jakości rządów zajmuje teraz 37 lokatę. Oznacza to spadek o 29 miejsc w stosunku do poprzedniego badania sprzed trzech lat. Szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk skomentował to na Twitterze: „Fakt i Onet, media niemiecko-szwajcarskich wydawców, nie ustają w atakach na premiera Mateusza Morawieckiego. Niemiecka Fundacja Bertelsmanna atakuje polski rząd. To nie jest merytoryczna krytyka, tylko brudna polityczna gra. Zaczynam rozumieć, po co Grzegorz Schetyna spotykał się z Angelą Merkel”.

Czwartek 11 października. Morawiecki: media oszukują Polaków

„Musimy z ludźmi rozmawiać ponad głowami mediów. Media w ogromnej większości są zagraniczne, należą do naszej opozycji i w najróżniejszy sposób starają się kłamliwie przedstawiać rzeczywistość, oszukiwać Polaków. Jest to po prostu bardzo często propaganda, jakiej by się nie powstydził Jerzy Urban” – powiedział premier Mateusz Morawiecki podczas spotkania we Włocławku, jak poinformował portal wPolityce.pl.

Czwartek 11 października. Macierewicz: ministrowi Czaputowiczowi coś się pomyliło

Były minister obrony, poseł PiS Antoni Macierewicz skrytykował w Radiu Maryja ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza. „[…] Muszą dziwić słowa pana ministra Czaputowicza, który ostatnio, proszę sobie wyobrazić, na posiedzeniu Fundacji Batorego […] wypowiedział następującą frazę: »Niemcy widzą potrzebę i chęć rozwijania stosunków z Polską. […] Będziemy więc bronić Niemiec, jeśli będą one niesprawiedliwie traktowane, na przykład przez Stany Zjednoczone […]«” – mówił wiceprezes PiS.

„Mam wrażenie, że panu ministrowi Czaputowiczowi coś w jego wysiłkach geopolitycznych się pomyliło. Dlatego, że zamiast wspierać polski interes narodowy, zamiast wspierać bezpieczeństwo Polski, wspiera bezpieczeństwo Niemiec i bezpieczeństwo sojuszu niemiecko-rosyjskiego. Takie pomieszanie pojęć może być dla Polski bardzo, bardzo niewygodne, a nawet niebezpieczne”.

Czwartek 11 października. Minister ocenia film, choć go nie widział

Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński zapytany w radio RMF FM jak ocenia film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, odpowiedział: „Przykro mi jest, że ten pan z tematu, który jest ważny i poważny, bo choćby jedno molestowanie było w kościele, to trzeba o tym mówić, zrobił karykaturę”. Pan widział ten film? – spytał Rober Mazurek. „Nie […]” – odparł minister.

Gliński stwierdził, że w Polsce jest „trochę za dużo” kapitału niemieckiego.

– Byłam jedną z pierwszych publicystek, które mówiły, że te rządy zmierzają w stronę autorytaryzmu, że mają faszystowskie elementy. Okazało się, że wszystko, przed czym ostrzegałam, to prawda – mówi w rozmowie z naTemat Eliza Michalik, publicystka Superstacji.

Czy Ty masz wyborców PiS za głupków, ludzi ograniczonych intelektualnie?

Eliza Michalik: Nie, nie dzielę Polaków na wyborców PiS i innych, tylko na mądrych i głupszych, bardziej lub mniej przyzwoitych. Tacy w ogóle są przecież ludzie, niezależnie od poglądów. Na pewno jest tak, że do wyborców PiS trafia zespół argumentów i zachowań, który do mnie i wielu innych ludzi by nie trafił. Trzeba się zastanowić dlaczego, próbować przeciwdziałać, edukować, pokazywać prawdę. Można też oczywiście skwitować, że to są durnie i na tym poprzestać. To jest wybór każdego dziennikarza i polityka.

Do moich programów w Superstacji przychodzą tacy goście jak prof. Mikołejko, którzy mówią wprost, że wyborca PiS to jest głupek i cham. Ja sama piszę ostre felietony i na użytek publicystyki to jest potrzebne. Ale jednak uważam, że wyzywanie ludzi o innych poglądach zamiast podjęcia z nimi polemiki to pójście prostszą drogą. Koniec końców i tak przecież będziemy musieli się dogadać.

Pytałaś Marię Nurowską, czy PiS kieruje swoją ofertę do ludzi mniej inteligentnych. Odpowiedziała, że do dołów społecznych, do prostaków. Ty się z tym zgadzasz?

Niezbyt. U mnie w programie był też doktor Maciej Gdula, który najlepiej chyba ze wszystkich polskich socjologów przebadał wyborców PiS. Wyszło mu, że to by było za proste powiedzieć, że głupki z małych miasteczek głosują na PiS. Wyborcy PiS to ludzie sfrustrowani, ale bynajmniej nie, albo bynajmniej nie tylko, idioci. To jest również menedżerska klasa średnia, ludzie, którzy mają pieniądze i inteligencja. Chociaż badania rzeczywiście pokazują, że ludzie gorzej wykształceni z małych miast i wsi częściej głosowali na partię Kaczyńskiego.

Ale PiS w 2015 roku wygrał we wszystkich grupach wiekowych i wszystkich grupach wykształcenia.

Dokładnie. Ja uważam, że wspólnym mianownikiem wyborców PiS jest nie głupota, ale frustracja. Ludzie sfrustrowani, którzy obwiniają innych o własne niepowodzenie w życiu, głosują na PiS, bo wierzą w łatwe recepty.

Nie sądzisz, że takie słowa jak Nurowskiej czy prof. Mikołejki są szkodliwe, bo jeszcze nakręcają tę naszą „wojnę klasową”?

A skąd. Wolność słowa to jest wolność przepływu idei, myśli, poglądów. Przecież o to chodzi. Po to istnieje publicystyka, żeby wzbudzić ferment. Nie piszemy prawdy objawionej – nie chodzi o to, żeby ktoś przeczytał tekst Michalik i się do niego modlił. Artykuł jest zaledwie materiałem do przemyśleń, ma sprawić, że człowiek zacznie się zastanawiać.

Natomiast jeśli czyjś stan ducha oddaje powiedzenie, że wyborcy PiS to idioci, to super, przyjmuję do wiadomości, że taki jest jego poziom refleksji. Po drugiej stronie masz to samo – też mówią, że liberałowie czy lemingi to idioci, zdrajcy. Zresztą tam są niemal wyłącznie wyzwiska – coś, czego ja się staram unikać. Oni nie mają takich oporów. Tyle, że taka walka do niczego nie prowadzi. Ja lubię mówić, że tacy ludzie mają niską złożoność poznawczą.

Nie chodzi o zakazanie czy napiętnowanie. Ale to wydaje się przeciwskuteczne. Wyborcy PiS widzą „elity” narzekające na naród.

Ciekawe, bo właśnie PiS to elity. Elity to przecież ludzie, którzy mają władzę, kapitał, wpływ na decyzje polityczne,ustawodawstwo, aparat przymusu, dyplomację. Czyli PiS! Jakimi elitami są dziś dziennikarze czy sędziowie, skoro wszyscy jesteśmy pod butem i nic nie możemy? A PiS ma wszystko? Ich retoryka przypomina tę Trumpa, który wywodzi się z największej na świecie elity nowojorskiej, a wygrał wybory przedstawiając się jako kandydat antyestablishmentowy. Kaczyński,który ma władzę, próbuje wygrać kolejne wybory robiąc to samo. To jest cesarz z udzielnymi książętami, a my jesteśmy chłopami pańszczyźnianymi.

Retoryka, że ja jestem tą złą elitą, bo stać mnie na latte,a Kaczyński, którego stać na wozy opancerzone, 50 ochroniarzy, to nie jest elita, jakoś mnie nie przekonuje. Sorry.

Ale przekaz działa. Wyborcy w to wierzą.

To co proponujesz? Mamy sytuację, że grupa ludzi kłamie, sytuację pogarsza fakt, że to jest władza. Kłamią w sposób straszny, co do wszystkiego, jak nikt wcześniej. Co zrobić? Moim zdaniem są dwa możliwe rozwiązania. Można też zacząć kłamać – niektórzy mówią, że żeby wygrać z ludźmi, którzy kłamią, musisz walczyć ich metodami. Ja się z tym nie zgadzam, to doprowadzi do spadku kapitału społecznego zaufania, do tego, że nikt już nikomu nie będzie wierzył. Ta druga metoda, którą ja wyznaję, to mówić prawdę. I to tak jak PiS kłamie. Czyli konsekwentnie, ciągle, od nowa, powtarzać to samo, tak długo, jak będzie trzeba, milion razy. Oni kłamią w najdrobniejszych sprawach, więc niech żadne najdrobniejsze kłamstwo nie ujdzie im na sucho. To zadziała.

Dlaczego po 3 latach nie działa? Sondaże pokazują, że PiS nadal cieszy się imponującym poparciem.

Bo tego nie robiliśmy. Pierwsze 1,5 roku rządów PiS to był letarg. Byłam jedną z pierwszych publicystek, które mówiły, że te rządy zmierzają w stronę autorytaryzmu, że mają faszystowskie elementy. Przestano mnie zapraszać do jednej ze stacji radiowych, bo uważano, że przesadzam. Jeden z publicystów powiedział mi: nie można mówić takich rzeczy, bo to im tylko dodaje popularności…

Mówisz o faszystowskich elementach. Ten argument „ad Hitlerum” też ludzi zniechęca.

Ale okazało się, że wszystko, przed czym ostrzegałam, to prawda. Trzeba było to dostrzec od początku i nazywać, a zaczęto to robić dopiero po dwóch latach.

Była np. afera z nagrodami dla ministrów i wiele innych.

I zadziałało.

PiS nadal ma 40procent.

Jedna afera nie zadziała na zawsze. To trzeba robić ciągle. To nie tak, że PiS wyciągnie coś raz Platformie i to zadziała do końca kadencji. Oni mają na Platformę 30 afer każdego dnia. Ne zasypiają. Opozycja ma weekendy, wakacje, a PiS nie śpi.

Mówisz, że PiS to faszyzm. Jakie masz na to dowody?

Nie postawiłam tezy, że PiS równa się faszyzm. To, co mówię to to, że żadna forma autorytarnych rządów nie powstaje z poniedziałku na wtorek. Ludzie mówią; nie ma czołgów na ulicach, stanu wojennego, to jaki to jest faszyzm? Do rządów totalitarnych prowadzą pewne kroki i to trzeba umieć zobaczyć.

Prawnik Rafał Lemkin opisał kroki prowadzące do ludobójstwa i to jest też opis drogi do zmiany ustroju kraju z demokratycznego na totalitarny. Zaczyna się od bardzo małych rzeczy. Pierwszym krokiem jest kłamstwo, propaganda, kolejny to dehumanizowanie przeciwnika. Dalej: tworzenie bojówek paramilitarnych, jak np. Obrona Terytorialna. To się działo w faszystowskich Niemczech, gdzie mieliśmy SA [Oddziały Szturmowe NSDAP].

Lemkin pisał, że ten proces można zatrzymać. Nie musi skończyć się obozami koncentracyjnymi. Są kraje na świecie, w którym sytuacja szła w tę stronę, ale to zostało zatrzymane. Chodzi o to, żeby zauważyć, że jesteśmy na opisanej przez Lemkina drodze. Jeśli się nie zatrzymamy, stawiam tezę, że na końcu będzie kompletny brak wolności, zamknięcie opozycyjnych gazet, będą ludzie siedzący w więzieniach, być może tracący życie. Jesteśmy w połowie.

Gdy mówisz, że Obrona Terytorialna jest jak SA, łapię się za głowę…

Nic takiego nie powiedziałam. Pokazuję tylko, że do totalitaryzmu prowadzą różne kroki i jednym z elementów jest tworzenie przez rząd bojówek. To się działo w faszystowskich Niemczech, dzieje się teraz.Daleko stąd do twierdzenia, że Obrona Terytorialna jest jak SA.

Ale jest bojówką?

Tak. A jak nazwałbyś chłopaków po 16-dniowym szkoleniu, którzy nie mają wiarygodnych badań psychiatrycznych, którym daje się karabin i którzy są całkowicie podlegli politykom? Zaproponuj inną nazwę.To jest słownikowa definicja bojówki. Jak sobie uzbroję pięciu facetów, żeby mnie bronili, to chyba będzie to moja bojówka. To samo zrobił Macierewicz, więc PiS ma swoje bojówki.

W jednym z tekstów postawiłaś postulat delegalizacji PiS. Podtrzymujesz?

Podtrzymuję. Działalność PiS wyczerpuje konstytucyjne przesłanki do delegalizacji partii politycznej. Konstytucja i ustawa o partiach mówią wprost, że partia, której nie tylko program, ale też metody działania są niezgodne z konstytucją, na wniosek odpowiedniej liczby posłów albo innych uprawnionych osób może zostać zdelegalizowana przez Trybunał Konstytucyjny.

Po tym, co PiS zrobił, należałoby tę partię zdelegalizować. Inna sprawa, że z powodów politycznych nikt się na to nie zdobędzie.

Konstytucja mówi, że zakazane jest istnienie partii odwołujących się w programach do totalitarnych metod, dopuszczających nienawiść rasową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy…

I to jest pełen opis metod działania PiS: zakazywanie demonstracji, spisywanie ludzi, którzy „zakłócają” spotkania wyborcze z politykami, aresztowania, raport Amnesty International mówiący o 800 procesach politycznych w Polsce. Dalej: łamanie konstytucji przez prezydenta, premiera i ministrów, protesty organizacji międzynarodowych prawników, interwencje policji na pokojowych demonstracjach, otaczanie Sejmu kordonem funkcjonariuszy, łamanie wolności słowa. Czego jeszcze chcieć?

Program PiS dopuszcza nienawiść rasową?

Jest program i są metody działania. Puszczanie płazem ekscesów narodowców, upolityczniona prokuratura, która mówi, że można wieszać podobizny ludzi, bicie kobiet na Marszu Niepodległości…. To są fakty. Program to jest coś deklaratywnego, na papierze, a metody działania to to, co ktoś faktycznie robi.

Mam wrażeniem że wielu komentatorów opiera się na tym, co PiS mówi. „PiS nie wyprowadza Polski z Unii Europejskiej, bo tak powiedział Morawiecki czy Kaczyński”. Ja komentuję to, co oni robią. I stawiam tezę, że PiS nas z UE wyprowadza, to już się dzieje.

Jaki jest twój scenariusz na wybory? Co jeśli PiS znowu wygra?

Uważam, że opozycja ma szanse wygrać, pod warunkiem, że popracuje. To, co warto przejąć z metod PiS, to nieprawdopodobna pracowitość. Kolejna rzecz – PiS robi wiele, żeby poznać swoich wyborców: inwestuje w badania, dokłada pieniędzy żeby zrozumieć ich potrzeby, lęki, obawy i wyjść z programem, który obieca, że spełni ich marzenia. W partiach opozycyjnych robi się tego dużo mniej. Za to mam do PiS wielki szacunek.

Ale jeśli partia Kaczyńskiego wygra, to nie będzie już niezależnych mediów – zostaną zlikwidowane albo podporządkowane władzy. Z czasem ocenzurowany zostanie internet, podobnie jak np. w Turcji. Prawa kobiet już wiszą na kołku, a zostaną ograniczone jeszcze bardziej. Myślę, że wyjdziemy z Unii, a z czasem i z NATO. Staniemy się nawet gorsi niż Węgry, bo Orban jest bardziej zrównoważonym i pragmatycznym politykiem niż histeryczny Kaczyński.

Ostatecznym celem Kaczyńskiego jest dyktatura. Stworzenie państwa, gdzie wszystkim rządzi partia. Demokracja to nie jest ustrój dla takich jak prezes PiS.

Politycy w całym swoim słowotoku potrafią osiągnąć punkt, kiedy mimowolnie, pośród tony kłamstw powiedzą co naprawdę myślą. Ludzka psychika nie potrafi bowiem udawać 24 godziny na dobę i raz na jakiś czas dochodzi do błędu. Wydaje się, że taki moment przeżył Jarosław Kaczyński, który mimochodem pośród tony zużytych sloganów ogłosił zgromadzonym mediom, że: “Nie możemy pozwolić na to, żeby społeczeństwo miało wiedzieć, że my kłamiemy…”! Taką taktykę miała przyjąć zdaniem polityka opozycja. Ten niefortunny dobór słów szybko stał się hitem sieci.

Wydaje się to iście freudowska pomyłka, kiedy polityk przejęzyczył się zdradzając swoje prawdziwe intencje. To przełomowe oświadczenie prezesa, które ośmiesza narracje dobrej zmiany. Nie ma bowiem wątpliwości patrząc po działaniach władzy, że w PiS uważano, że kłamać można bez ograniczeń i czuć się przy tym całkowicie bezkarnie. Wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej, budowa dróg, historia “Solidarności”, to obszary, gdzie szczególnie możemy zobaczyć, że w istocie cała potęga PiS leży w nieświadomości ludzi, że są elementarne oszukiwani. Pryśnięcie tego mitu uczciwości oznaczałoby bowiem szybki i gwałtowny koniec dobrej zmiany. Stąd wewnętrzne przekonanie prezesa Kaczyńskiego choć budzi pogardę, to nie powinno dziwić. Zbudowanie politycznej obecności na kłamstwie sprawia bowiem, że dla podtrzymania swojej bytności w świecie polityki trzeba brać coraz dalej w piętrzące się masy fałszywych haseł i pseudo faktów. Partia typu PiS w swoim populizmie jest po prostu od kłamstwa zwyczajnie uzależniona. Dla obozu władzy nie ma bowiem odwrotu, władza i idące wraz z nią pieniądze raz utracone, mogą stać się ponownie poza zasięgiem konserwatywnej prawicy na lata.

Internauci już rekomendują opozycji, aby rozplakatować słowa Jarosława Kaczyńskiego na 1000 billboardach w całym kraju. Spełnienie koszmaru ze słów prezesa jest bowiem politycznym być albo nie być, warunkiem niezbędnym do odsunięcia PiS od władzy. Opozycja nie ma zatem innego wyjścia jak skutecznie rozliczyć rządzących z ich fałszywych deklaracji.

– Czy wiecie, że ci sędziowie z czasów stanu wojennego, którzy wydawali haniebne wyroki, są w bronionym przez was Sądzie Najwyższym? – pytał w lipcu premier Mateusz Morawiecki w Parlamencie Europejskim, dodając, że reforma sądownictwa to sposób na wyplenienie z Polski postkomunizmu. W podobnym tonie wypowiadał się prezes PiS Jarosław Kaczyński, który stwierdzał, że zmiany w wymiarze sprawiedliwości to sposób na uprzywilejowaną kastę nienawidzącą swojej ojczyzny. Z kolei wiceszef Kancelarii Prezydenta Paweł Mucha mówił, że natychmiastowe powołanie sędziów Sądu Najwyższego to kierowanie się interesem społecznym.

Wszystko wskazuje jednak na to, że „interes społeczny” i hasło: „Polacy chcą reformy sądów” to jedynie wygodna zasłona. Począwszy od wprowadzenia dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, poprzez upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa, a na przemeblowaniu Sądu Najwyższego kończąc PiS ubezwłasnowolnił władzę sądowniczą w Polsce. Oto 6 dowodów na to, że tak się stało.

1. Zignorowanie decyzji NSA

Pod koniec września Naczelny Sąd Administracyjny zastosował środek zabezpieczający zawieszający uchwały KRS z rekomendacjami dla kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego. Jak podano w uzasadnieniu, wstrzymanie zaprzysiężenia nowych sędziów miało zapobiec sytuacji, w której osoby skarżące decyzję Rady nie będą miały możliwości ponownego zaprezentowania swojej kandydatury.

– Musimy podporządkować się postanowieniu NSA – mówił przewodniczący KRS sędzia Leszek Mazur po decyzji o zablokowaniu uchwał. Jednak niedługo później, 8 października, Krajowa Rada Sądownictwa wysłała prezydentowi Andrzejowi Dudzie zamrożone uchwały. Powód? Prezydent nie był stroną w postępowaniu, więc nie wiązało go zastosowane zabezpieczenie. W związku z tym Andrzej Duda, korzystając z konstytucyjnej prerogatywy, powołał niemal wszystkich sędziów zarekomendowanych przez Radę. Ceremonia zaprzysiężenia odbyła się już dwa dni po wpłynięciu uchwał do Kancelarii Prezydenta. Skąd ten pośpiech? Najpewniej powodem była chęć uprzedzenia decyzji Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który w najbliższych dniach może, rozpatrując skargę KE przeciw Polsce, zastosować środki zabezpieczające i np. o zawiesić ustawę o SN. Prezydent Duda skorzystał z okazji, że w europejskim Trybunale następowała zmiana na stanowisku wiceszefa – osoby, która może podjąć decyzję o zabezpieczeniu.

– To może być pewna lekcja czy prezentacja, która nie pozostanie w próżni. I obawiam się, że część osób, widząc, że prezydent nie przestrzega orzeczeń sądów, może uznać, że im też wolno. A to byłoby dla państwa bardzo złe – ocenił rzecznik SN Michał Laskowski.

2. Izby dyscypliny i kontroli w SN

W ekspresowym trybie powoływano również Izbę Dyscyplinarną w Sądzie Najwyższym. Procedura powoływania trwała dokładnie miesiąc: 20 sierpnia ruszyły przesłuchania kandydatów na sędziów SN, 8 września przewodniczący KRS sędzia Leszek Mazur podpisał uchwałę o przedstawieniu wniosku o powołanie 12 sędziów do nowej Izby, a prezydent Andrzej Duda powołał 10 z nich już 20 września.

Zadaniem Izby Dyscyplinarnej jest rozpatrywanie postępowań dyscyplinarnych środowiska prawniczego w drugiej instancji (pierwszą instancją jest sąd apelacyjny) oraz decydowanie o dyscyplinarkach dla sędziów Sądu Najwyższego. Izba jest także władna przenosić sędziów SN w stan spoczynku.

O ile Izba Dyscyplinarna ma być batem na krnąbrnych sędziów, tak Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych stanie się narzędziem do podważania już prawomocnych wyroków. Do jej właściwości należeć będzie m.in. rozpatrywanie skarg nadzwyczajnych, protestów wyborczych, protestów przeciwko ważności referendum, skarg dotyczących przewlekłości postępowania przed sądami oraz szeregu innych spraw z zakresu prawa publicznego. Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar mówił w radiu TOK FM, że do nowo utworzonej Izby Kontroli trafią osoby związane z partią rządzącą.

3. Sędziowie związani z PiS

Ile prawdy jest w słowach Rzecznika Praw Obywatelskich? Wystarczy spojrzeć na nazwiska sędziów powołanych przez prezydenta do Sądu Najwyższego. W Izbie Dyscyplinarnej zasiedli m.in. prok. Jacek Wygoda, były szefa pionu lustracyjnego w IPN za pierwszych rządów PiS, bliski przyjaciel ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, a także mec. Adam Tomczyński, który był znany z pochlebnych wypowiedzi w mediach na temat legalności reformy sądownictwa.

W Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych sędziami zostali m.in. prezes powstałej w 2017 roku Prokuratorii Generalnej RP Leszek Bosek, a także prof. Marek Dobrowolski, który był członkiem zespołu ds. planowanego przez Andrzeja Dudą referendum konstytucyjnego, czy sędzia Marek Siwek, który, jak podało KRS, „jest bardzo aktywny we współpracy z ministerstwem sprawiedliwości”.

Miejsce w Sądzie Najwyższym uzyskała także sędzia Małgorzata Manowska, dyrektor Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury oraz zastępca ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry w czasie pierwszych rządów PiS oraz dyrektor Departamentu Prawa Administracyjnego w resorcie sprawiedliwości dr hab. Kamil Zaradkiewicz.

4. Skarga nadzwyczajna

Jednym z zadań sędziów powołanych do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych będzie rozpatrywanie skarg nadzwyczajnych. Jest to specjalne uprawnienie Prokuratora Generalnego, Rzecznika Praw Obywatelskich, Prezesa Prokuratorii Generalnej Rzeczypospolitej Polskiej i innych instytucji publicznych wymienionych w ustawie o Sądzie Najwyższym. Organy te mogą wnioskować o podważenie prawomocnych wyroków sądów w ciągu pięciu lat od uprawomocnienia się orzeczenia. W przypadku uwzględnienia skargi nadzwyczajnej, Sąd Najwyższy może przekazać sprawę do ponownego rozpoznania lub zupełnie umorzyć postępowanie. Skarga nadzwyczajna może być więc wykorzystana do podważenia wyroków niewygodnych dla władzy.

5. Polityczne naciski

O coraz głębszym upolitycznieniu wymiaru sprawiedliwości świadczy raport stowarzyszenia Iustitia Polska, zrzeszającego prawie 4 tys. sędziów. Z badania wynika, że ok. 30 proc. sędziów słyszało o naciskach politycznych, a 15 proc. ich doświadczyło. Co więcej, w raporcie wymieniono aż dziewiętnaście przypadków nacisku. Jedną z osób, która doświadczyła ingerencji władzy, była sędzia Agnieszka Pilarczyk. Wydała ona wyrok uniewinniający w sprawie lekarzy zajmujących się ojcem Zbigniewa Ziobry choć prokuratura bezskutecznie próbowała wyłączyć ją ze sprawy.

Z kolei rzecznik dyscyplinarny przy KRS ma w ostatnim czasie pełne ręce roboty. Na przesłuchanie w sprawie wysłania pytań prejudycjalnych to unijnego Trybunału Sprawiedliwości wezwani zostali Ewa Maciejewska z łódzkiego SO, prezes Iustitii, prof. Krystian Markiewicz oraz sędzia warszawskiego SO Igor Tuleya. Ten ostatni w środę był przesłuchiwany, jednak odmówiono mu prawa do adwokata. Toczy się także postępowanie dyscyplinarne wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego, który skazał byłych szefów CBA Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Zdaniem Ziobry powiedzenie „Gazecie Wyborczej”, że wyrok zapadł jednogłośnie, stanowi naruszenie tajemnicy narady.

Ten sam Zbigniew Ziobro nie ma jednak problemów z łamaniem tajemnicy adwokackiej, do której zmuszają podlegli mu ludzie. Według ustaleń „Newsweeka” tylko w 2017 roku adwokaci zgłosili ponad 100 prób i przypadków zwolnienia z tajemnicy zawodowej, zaś od początku 2018 roku było ich 48. Dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej Mikołaj Pietrzak powiedział, że odkąd PiS doszło do władzy, liczba przypadków obchodzenia lub naruszenia tajemnicy adwokackiej dramatycznie wzrosła.

6. Wątpliwości organizacji międzynarodowych

Osłabienie i upolitycznienie władzy sądowniczej w Polsce widzą także instytucje poza granicami kraju. Komisja Europejska skierowała pozew do TSUE w sprawie czystki w Sądzie Najwyższym. Polska Krajowa Rada Sądownictwa została wykluczona z Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa. Irlandzki sąd wstrzymał ekstradycję Polaka zatrzymanego na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. Centralny Sąd Śledczy w Madrycie, który ma podjąć decyzję o wydaniu do Polski obywatela Hiszpanii, wysłał do Sądu Okręgowego w Rzeszowie zapytania o niezależność, nieusuwalność i możliwości odpowiedzialności dyscyplinarnej polskich sędziów oraz czy poszukiwany listem gończym mężczyzna będzie mógł liczyć na sprawiedliwy osąd.

Co więcej, w opublikowanym niedawno raporcie Fundacji Bertelsmanna o stanie demokracji w 41 krajach UE i OECD Polska zanotowała spadek aż o 29 pozycji, z 8. na 37 miejsce. Dramatyczne pogorszenie jakości demokracji w Polsce jest spowodowane m.in. zmianami sądownictwie i mediach publicznych, zniesieniem konkursów w służbie cywilnej czy masowym upartyjnieniem spółek skarbu państwa.

Sytuację w polskim sądownictwie trafnie określił na Twitterze Roger Daniel Kelemen, prof. nauk politycznych z Rutgers Uniwersity w USA. – W taki sposób w krajach UE przeprowadza się dziś zamachy stanu. Nie potrzeba broni, wystarczy nielegalne przejęcie władzy sądowniczej zwiastujące autokratyczną konsolidację władzy – napisał prof. Kelemen.

W niedzielę 21 października czekają nas wybory samorządowe. Najważniejsze od lat, bo rozpoczyna się maraton wyborczy, w którym Polacy zdecydują, czy chcą Polski demokratycznej, czy budowanej przez PiS autokracji. Jednak frekwencja w wyborach samorządowych nigdy nie przekroczyła 50 proc. W 1990 roku, gdy przeprowadzono je po raz pierwszy, wyniosła 42,27 proc., ale już 4 lata później nie osiągnęła nawet 34 proc. Zapytaliśmy znane osobistości świata nauki i kultury o to, dlaczego warto głosować.

Wojciech Maziarski na koduj24.pl pisze o „Klerze”.

Ideolodzy PiS-u mogli się pieklić i pękać z wściekłości, a i tak nie zmuszą prywatnych i niekontrolowanych przez państwo kin do zablokowania „Kleru” i pokazywania żenującego „Smoleńska”, na który ludzie nie chcieli chodzić.

„Kler” – hit dekady. W dwa tygodnie ponad 3 miliony widzów. Zyski tak duże, że producenci muszą zwracać państwowym sponsorom otrzymane dotacje. Przyznacie, że brzmi to imponująco? Ten film okazał się wydarzeniem zmieniającym w Polsce reguły gry. Po jego wejściu na ekrany niektórzy biskupi zaczęli się bić w piersi, przyznając się do win Kościoła, a szczególnie zatwardziałe i fanatyczne środowiska katolicko-narodowej prawicy zwarły szeregi i postanowiły „dać odpór”.

Szczególnie pocieszna jest „Gazeta Polska”, która rozlepiła na ulicach polskich miast kretyńskie plakaty stylizowane na te reklamujące film. Widnieją na nich Jan Paweł II, ks. Jerzy Popiełuszko, prymas Stefan Wyszyński i o. Maksymilian Kolbe, a napis głosi: „Kler. Nasz skarb w walce z nazizmem, komunizmem, LGBT i islamistami”. Zestawienie w jednym szeregu ruchów gejowskich i nazistów, którzy homoseksualistów posyłali do gazu, jest aberracją pokazującą, co mają w głowach Tomasz Sakiewicz i jego towarzysze niedoli: pulpę buraczaną.

PiS chciałby cenzury, ale nie ma jak jej wprowadzić

Po premierze „Kleru” rządząca w Polsce (czy mówiąc precyzyjniej: okupująca Polskę) prawica katolicko-narodowa zawyła. Gdyby to od niej zależało, film zostałby zdjęty z ekranów i trafiłby na półki, jak w czasach PRL, gdy cenzorzy decydowali, co widz może, a czego nie może zobaczyć.

Niektórzy szczególnie twardogłowi przedstawiciele „dobrej zmiany” podjęli nawet rozpaczliwe wysiłki, by zablokować dystrybucję. Wątpliwą sławę zyskała Ostrołęka z jedynym kinem, podlegającym władzom miejskim. „Kler” nie został tu uwzględniony we wrześniowym repertuarze. Z kolei w „Kraśniku” film zakwalifikowano jako „dozwolony od lat 18”, a bilety są droższe niż normalnie.

Wszystko na nic. Wysiłki PiS-oidalnych cenzorów przypominają zawracanie Wisły kijem – fala wywołana przez „Kler” przelewa się przez Polskę, a jej skutki w pełni będziemy potrafili oszacować i docenić za kilka lat – z perspektywy czasu. Już dziś jednak nie ulega wątpliwości, że będą doniosłe. Całkiem możliwe, że Polska po „Klerze” pójdzie drogą niegdyś ortodoksyjnie katolickiej Irlandii, która w ostatnich latach zmieniła oblicze na laickie.

Dlaczego próby zablokowania filmu okazały się nieskuteczne? Nie dlatego przecież, że nie ma w Polsce instytucji cenzury. Do cenzurowania filmów czy wydawnictw niepotrzebny jest oddzielny urząd. Owszem, w PRL taka instytucja istniała i nosiła nazwę Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, jednak w innych państwach komunistycznych sprawę załatwiano tak jak dziś w Ostrołęce: redaktorami naczelnymi państwowych gazet i kierownikami państwowych kin były osoby zaufane, które doskonale wiedziały, czego Partia od nich oczekuje.

Prywatne kina układają repertuar dla widzów, a nie dla partii rządzącej

Podstawowa różnica między czasami PRL a obecnymi polega na tym, że 40 lat temu nie było prywatnych i niekontrolowanych przez państwo kin. Tymczasem dziś wszystkie multipleksy są prywatne. Właściciele Heliosa, Cinema City czy Silver Screen podejmują decyzje o repertuarze, kierując się oczekiwaniami widzów i przewidywanymi wynikami finansowymi. Ideolodzy PiS-u mogli się pieklić i pękać z wściekłości, a i tak nie zmuszą kin do zablokowania „Kleru” i pokazywania żenującego „Smoleńska”, na który ludzie nie chcieli chodzić (dla porównania: smoleński kicz w ciągu dwóch pierwszych tygodni miał nie 3, lecz ćwierć miliona widzów, w sporej części w grupach zorganizowanych).

Cenzurę filmową można wprowadzić tam, gdzie kino podlega państwu lub władzom samorządowym – jak w Ostrołęce. Gwarancją i bezpiecznikiem naszej wolności jest więc nie tyle Konstytucja, którą zresztą PiS notorycznie ignoruje i łamie, lecz kapitalizm. Zdecentralizowana prywatna własność mediów, kin, klubów, sal widowiskowych, a także firm sponsorujących przedsięwzięcia kulturalne. Gdyby tego zabrakło, nie mielibyśmy szans na zobaczenie „Kleru”, bylibyśmy za to uszczęśliwiani kolejnymi produkcjami w rodzaju „Smoleńska”.

Jak to robią na Węgrzech

O tym, jak ważna jest właścicielska kontrola nad przedsiębiorstwami, doskonale wie Viktor Orbán, który w ostatnich latach przejął kontrolę nie tylko nad mediami, lecz praktycznie rzecz biorąc, nad całą węgierską gospodarką. Biznesmeni, którzy próbowali się mu przeciwstawiać lub przynajmniej zachować niezależność, zostali zmuszeni do sprzedania swoich firm oligarchom i zaufanym ludziom „ojca chrzestnego”. Zagranicznych właścicieli wypchnięto z rynku, a ich przedsiębiorstwa „zrehungaryzowano”. Ci, którzy pozostali na Węgrzech, musieli położyć uszy po sobie i podporządkować się wymaganiom rządzących.

Dlatego dziś trudno mi sobie wyobrazić, by w węgierskich kinach na tak masową skalę pokazywano jakikolwiek film, który budziłby tak wielką niechęć partii rządzącej. Ba, trudno mi sobie nawet wyobrazić, by na Węgrzech znaleźli się sponsorzy gotowi sfinansować produkcję takiego obrazu.

„Czy pójdziemy węgierską drogą?”

Dotychczas polska dyktatura była mniej konsekwentna od węgierskiej – owszem przejęła instytucje państwowe i spółki skarbu państwa, media publiczne, zniszczyła niezależność prokuratury i sądów, jednak zostawiła w spokoju przedsiębiorstwa prywatne. Kapitalistyczna gospodarka zachowała niezależność i autonomię.

W ostatnich dniach pojawiły się jednak alarmujące sygnały, że i w tej dziedzinie następują zmiany na niekorzyść. Zmuszenie zagranicznego właściciela do sprzedaży kolejki na Kasprowy Wierch i do wycofania się z Polski może być zwiastunem oligarchizacji gospodarki i politycznego podporządkowania jej PiS-owi.

O tym, że może to nie być odosobniony przypadek, świadczą wypowiedzi, jakie czasem wyrywają się przedstawicielom władzy, gdy na chwilę tracą czujność i szczerze ujawniają to, co im chodzi po głowie. – „Oczywiście, że by się przydało, żeby Lidl był polski” – powiedział w tym tygodniu wicepremier Piotr Gliński w RMF.

Jest się czego bać.

Waldemar Mystkowski pisze o Morawieckim.

Mateusz Morawiecki dwoi się i troi w kampanii samorządowej, a przecież nie startuje na żadnego wójta, ani burmistrza. Jeżeli jeździ po kraju, to nie rządzi. Dlatego stanowione jest takie kiepskie prawo, ustawy trzeba zaraz po wejściu w życie nowelizować.

Morawiecki jednak walczy o przetrwanie. Nie tylko ma na karku aferę podsłuchową, która na moment przycichła, lecz zostanie odgrzana przez Platformą Obywatelską (a może już należy nazywać Koalicję Obywatelską), Grzegorz Schetyna zapowiedział wniesienie do Sejmu wniosku o odwołanie ze stanowiska premiera Morawieckiego pod hasłem „kłamca nie może rządzić”.

Nie tylko uznany jest za kłamcę przez sąd, ale tak jest traktowany przez władze unijne, wiarygodność Morawieckiego sięgnęła bruku, w Brukseli trzeba ratować substancję naszej wiarygodności (a robi to opozycja i Donald Tusk), której jest coraz mniej, przełoży się to na kasę z budżetu unijnego. Morawiecki ma kłopoty z tatusiem Kornelem, na którego są inne taśmy, jak to służył korupcją firmie windykacyjnej GetBack. Ile na tych taśmach jest haków na Mateusza?

Poza tym Kornel M. jest „pożytecznym idiotą” (polieznyj idiot) Kremla, wyrażając aprobatę dla aneksji Krymu przez Rosję i mówiąc bardzo przyjacielsko o Putinie niczym Viktor Orban. Polityka wschodnia, której doktryna wypracowana została przez Piłsudskiego, Giedroyca i podtrzymywana przez rząd Donalda Tuska, może legnąć w gruzach.

Na agendę zawędrowała rekonstrukcja rządu, której celem jest przykrycie kłopotów Morawieckiego. Ale nie on będzie decydował, czy kogoś wymienić – Szydło, Kempę, Zalewską.

Jak marną formacją polityczną jest PiS świadczy rating, który został przywrócony przez Agencję Standard & Poor’s – BBB+. Warto przypomnieć, iż taki rating uzyskał rząd Donalda Tuska w czasie, gdy panował kryzys na świecie, Polska była zieloną wyspą. PiS wszak nazwał ten okres „Polską w ruinie”.

Morawiecki, więc nie ma czym się chwalić, zwłaszcza że w Unii Europejskiej i na świecie mamy do czynienia z wyjątkową hossą. No i trzeba sobie uzmysłowić, iż taki sam rating w 2009 roku miała Grecja. A że Morawiecki nieprzytomnie zadłuża finanse publiczne na realizacje pisowskich populizmów, śmiało go można nazwać Grekiem Zorbą.

Zorba zgłasza jednak wielkie halo – i to kłamliwe – „wielka, komentowana na całym świecie podwyżka ratingu Polski nie została odnotowana przez niektóre mainstreamowe media”. Kłamstwo, bo wszyscy odnotowali, lecz to kolejny atak na niezależne dziennikarstwo, aby urabiać opinię publiczną pod upartyjnianie – upisowanie – mediów.

2 komentarze do “PiS należałoby zdelegalizować

Dodaj komentarz