Morawiecki, Kaczyński, uczcie się do Tuska, Donalda Tuska

>>>

Tym jednym zdaniem na Twitterze Donald Tusk skomentował wypowiedź Mateusza Morawieckiego na wiecu wyborczym w Dębicy. W słowotoku, jakim on i Jarosław Kaczyński, uraczyli swoich zwolenników pojawiły się także takie słowa: – „My się nie lenimy, nie haratamy w gałę, ciężko pracujemy” – powiedział Morawiecki.

„Haratanie w gałę” to oczywista aluzja do zamiłowania m.in. Donalda Tuska do grania w piłkę nożną. Wieczorem były premier napisał na Twitterze: – „Haratanie w gałę to zajęcie dla dżentelmenów”.

Wpis Donalda Tuska wywołał wiele komentarzy. – „Haratanie w gałę wymaga m.in. koordynacji ruchowej, jak i kondycji. Czyli tego czego nie ma większość pisowców. A JK nawet nie wie o czym mowa”; – „Proste, a jakie genialne, tylko proszę nie oczekiwać, że ci którzy myślą, że myślą, potrafią to zrozumieć”; – „Adresat nie zrozumie, za trudne :)”;

„Do haratania potrzeba: zespołu, zaufania, przestrzegania przepisów oraz, uwaga, niezależnego sędziego. Dlatego tamci mogą pograć w pokera z szulerem znaczonymi kartami”.

Mateusz Morawiecki przechodzi do ofensywy. Premier w końcu zabiera głos w sprawie taśm ze swoim udziałem. Polityk udał się w celu ogłoszenia swojego przekazu oczywiście do przychylnej redakcji “Do Rzeczy”, aby nie musieć konfrontować się ze zbyt trudnymi pytaniami. Strategia premiera na wyjście z kryzysu okazuje się dziecinnie prosta. Polityk próbuje wmówić wszystkim, że to zemsta mafii vatowskich za uszczelnianie, które zapewniło miliardy dla budżetu. Premier postanowił przy tym zakpić z Unii Europejskiej stwierdzając, że „z rąk przestępców wyrwaliśmy więcej, niż dostajemy z UE”. Pokazało to, że Morawiecki chce pokazać siebie niemal za zbawcę narodu, który własnymi rękami dokonał więcej niż 14 lat członkostwa we wspólnocie, stąd za tak dobrą pracę dla obywateli musiał znaleźć się na celowniku układu.

Czujny obserwator zapytałby kiedy Morawiecki odzyskał w ramach uszczelniania ponad 400 mld zł, bo tyle dostaliśmy z Unii, ale fakty zdają się w tej dyskusji nie liczyć. Uszczelnianie wszakże dało nieporównywalnie mniejsze środki, a premier ponownie ordynarnie skłamał, na podobnym poziomie jak w przypadku budowy dróg za rządu PO-PSL. W 2017 roku z tytułu VAT wpływy wzrosły bowiem o 23% czyli 30 mld zł, ale wbrew laudacji prorządowych mediów nie jest wcale tak duża zasługa uszczelniania. Przy prawie 5% wzroście konsumpcji około 7 mld zł z omawianej kwoty jest efektem wzrostu gospodarczego, a nie działań rządu. Z pozostałych 23 mld zł, 4-5 mld to efekt manipulacji zwrotami VAT, kiedy w grudniu 2016 oddano przedsiębiorcom środki już przewidziane na styczeń 2017, tym samym zawyżając statystyki wpływów za zeszły rok. Zatem uszczelnianie, które jak ocenił sam NIK zawdzięczamy głównie wprowadzeniu Jednolitego Pliku Kontrolnego, jeszcze za rządów PO-PSL, dało budżetowi około 20 mld zł wpływów. Tymczasem tylko w 2017 roku dostaliśmy na czysto z Unii 7,5 mld euro. Przy nawet silnym kursie złotego na poziomie 4,2 złotych za euro daje to 31,5 mld zł. Pytanie zatem, gdzie jest ta wyrwana z rąk przestępców większa kwota?

Premier niestety ponownie zmyśla, próbując desperacko bronić swojej politycznej pozycji. Jednak to zupełnie już nie dziwi. Czy o uczciwości może mówić bowiem osoba, która ukrywa majątek, a koniec końców zmieniła swój światopogląd o 180 stopni tylko po to, aby dostać rządową posadę?

Radzieccy towarzysze, z pomocą poputczików z PiS, nie przestają raczyć nas podsłuchami z knajpianych ględ w czepkach urodzonych naszych większych i mniejszych lokalnych oligarchów. Ostatnio odpalili nową i pełniejszą wersję podsłuchanych pogaduszek ówczesnego szefa banku WBK, a obecnego premiera Mateusza Morawieckiego, który, trochę już podpity, rzewnie i dosadnie dzielił się swoją mądrością z takimi samymi jak on, bogatymi półinteligentami. Może to i cenny przyczynek do jakichś badań nad świadomością tej grupy społecznej, ale, umówmy się, nie ma tam niczego odstającego od normy tego środowiska – raczej już obrazek rodzajowy, socjologiczny jeleń na rykowisku. Zgodnie z oczekiwaniami, podniósł się raban, a drobne cytaciki z nieco bełkotliwego słowotoku Morawieckiego – o misce ryżu, Żydach i strzelaniu do uchodźców – stały się amunicją w ideologicznie słusznym, jak najbardziej, polowaniu na tę sprzedajną, banksterską czarownicę.

Ale my tutaj nie lubimy polowań, nawet tych słusznych. Bo że Morawiecki karierowiczem jest, gotowym pleść dowolne głupstwa i kłamstwa, by tylko swoje załatwić, to rzecz wiadoma i ponad wszelką wątpliwość udowodniona. Wychowany w PRL i pływający od lat w brudnych wodach biznesu i polityki, stał się takim samym dobrotliwym cwaniaczkiem, sprytnym niedoukiem, jak tysiące innych w tych nie grzeszących szczególną kulturą ani szczególną mądrością środowiskach. Cóż, tak to już jest, że świat należy do niegrzecznych Mateuszków. Nie ich wina – kto chętny i potrafi, niech im ten świat z rąk wyszarpie.

Gadki z kategorii „mordo ty moja” są czymś najbardziej naturalnym i zgodnym z obyczajem wszelkich „grup trzymających władzę” – nie ma co się zbytnio zżymać i oburzać. Święty gniew byłby tu na nie na miejscu. Co nie znaczy, że mamy zaraz tych spoconych od myślenia parweniuszy do serca tulić. Są, jacy są, i można się cieszyć, że nie są gorsi. W końcu w wielu krajach władza należy do regularnych gangsterów i prostaków. Polska – do bólu przeciętna – również pod tym względem utrzymuje się w przeciętnej: nie rządzą ludzie kulturalni i subtelni, lecz i nie przestępcy. Ot, taka wschodnioeuropejska, prowincjonalna szarówka.

Zadałem sobie trud wysłuchania inkryminowanych nagrań Mateusza Morawickiego, mojego wrocławskiego krajana i rówieśnika, do którego z tego powodu odczuwam pewną na solidarności pokoleniowej i topograficznej opartą sympatię. Miałem nadzieję, że nie były one aż takie straszne i że będę mógł to napisać. No i nie przeliczyłem się w swych nadziejach. Jeśli oczyścimy te wypowiedzi z bełkotliwych szumów i wulgaryzmów, typowych dla średnich lotów biesiadowania nie najwybitniejszych pań i panów, to otrzymamy czysty przekaz, w którym nie ma nic szczególnie mądrego ani głupiego – ot, niezbyt głębokie może, ale dość typowe opinie i diagnozy człowieka o przeciętnych, mieszczańskich poglądach i horyzontach ani za wąskich, ani za szerokich. Myślę, że taka metoda rekonstrukcji intelektualnej zawartości niechlujnego przekazu, polegająca na jego translacji na język zborny i formalny, jest uprawniona. Zresztą każdy może ocenić to sam, bo nagrania są dostępne w sieci.

Cóż takiego powiedział Mateusz Morawiecki przed pięcioma laty w słynnej „Sowie i Przyjaciołach”? Mniej więcej to:

„Doceniam odpowiedzialną postawę współczesnych przywódców politycznych, jak Merkel, Sarkozy czy Hollande, którzy mierzą się z rozbudzonymi aspiracjami materialnymi społeczeństw Zachodu, nawykłych do nieustającego wzrostu poziomu życia i jakości usług publicznych. Angela Merkel umiejętnie sobie z tym radzi. W okresie powojennym szybki wzrost był możliwy dzięki bardzo ograniczonym potrzebom i oczekiwaniom ludności, która gotowa była ciężko pracować za bardzo niskie wynagrodzenie. Niestety, później, a zwłaszcza przez ostatnie 25, społeczeństwa Zachodu żyły już i wciąż żyją na kredyt, [gdyż konsumpcja nie ma już pełnego pokrycia w wartości produkcji]. Wedle dostępnych mi danych, dług publiczny Wielkiej Brytanii wynosi 400% PKB, podobnie jest w Japonii, a w przypadku Irlandii wskaźnik ten wynosił 800%. Taka sytuacja musi kiedyś doprowadzić do poważnego kryzysu. Jedynym rozwiązaniem, które mogłoby zapobiec temu kryzysowi, jest ograniczenie oczekiwań konsumpcyjnych ludności – w Niemczech, Hiszpanii, Francji…, czyli konsensus społeczny, opary na zrozumieniu przez te społeczeństwa, że długu nie można powiększać w nieskończoność, a za to konieczna jest ciężka praca. Gospodarka światowa może zostać uzdrowiona, jeśli ludzie pogodzą się ze skromniejszym stylem życia. Mamy na zawarcie tej nowej umowy społecznej jakieś dziesięć, może dwadzieścia lat, a jeśli to nie się nie uda, to wtenczas grozi nam nawet wojna. Dlatego podziwiam to, co robi Merkel albo Obama. Nie chcemy wojny, lecz ona nam grozi, bo w sytuacji wielkiego kryzysu gospodarczego, to właśnie wojna najbardziej efektywnie wymusza zmiany w gospodarce, a zwłaszcza ograniczenie konsumpcji. […] Moje doświadczenia wynikające z kontaktów, jakie mam kręgach wielkich prywatnych instytucji finansowych na Zachodzie nie napawają optymizmem. Kierują nimi bogaci ludzie różnych narodowości, chciwi i zepsuci przez nadmiar kapitałów i władzy, jaką w związku z tym posiadają, niezdolni w swej krótkowzroczności myśleć o niczym innym, niż o własnym zysku. Przyjmują wąską perspektywę liberalną i nie dostrzegają szerszego kontekstu społecznego i etycznego gospodarki, o którym mówią socjaldemokraci. Nie rozumieją, że oprócz zysku w gospodarce ważna jest również redystrybucja. I jeśli nadal nie będą tego rozumieć, to ściągną na nas katastrofę. Jej bezpośrednim źródłem będzie przeludnienie w Azji, np. w Pakistanie, bezrobocie młodzieży, jak w Nigerii. Z przeludnienia i braku pracy w Azji i Afryce, zwłaszcza w obliczu rozbudzonych w skali globalnej wysokich aspiracji materialnych współczesnych pokoleń, biorą się wielkie, nie dające się kontrolować ruchy migracyjne i rodząca się na ich tle przemoc. Są to bardzo niebezpieczne procesy. Gwałtowny przypływ imigrantów, idący w miliony, wywoła panikę w Europie i zapewne doprowadzi do zmasowanej przemoc wobec nich.” Cóż, uwagi jak uwagi.

Dalej Morawiecki dowiaduje się od kolegów-bankowców, że PO myśli o nim jako o kandydacie na ministra skarbu. Dla dyrektora banku to kłopotliwa propozycja, bo wiadomo, ile zarabia minister, a ile dyrektor… Później jest coś o SKOK-ach, ale Morawiecki się nie wypowiada, poza tym, że o ile wie, to układ w SKOK-ach opiera się na środowisku wojskowym (swoją drogą, całkiem to ciekawe). Do tego dochodzą jeszcze gadki-szmatki o załatwianiu intratnych posad dla Aleksandra Grada i Przemysława Czarneckiego, syna Ryszarda. Objawiona przez Morawieckiego chęć finansowego wsparcia Grada pokazuje, jak w środowiskach establishmentu naturalna i oczywista jest solidarność ponad aktualnymi podziałami (bo nie wiadomo, kto na jakim stanowisku może się jeszcze w przyszłości znaleźć), niemniej jednak odzywa się niecne podejrzenie, że kwota do stu tysięcy, którą Morawicki miały dać Gradowi, tytułem jałmużny na rodzinę, nie pochodziłaby z jego prywatnych środków. Za rękę jednak go nie złapaliśmy. A co do młodego Czarneckiego, to wyszło w końcu na to, że jest za cienki i zbyt kapryśny, żeby mu załatwiać dobrze płatną pracę.

Ostatecznie wychodzi Morawiecki z afery taśmowej obronną ręką. Na tle jego rozlicznych głupich i kłamliwych wypowiedzi oraz gestów, jak złożenie kwiatów na grobach faszystów z Brygady Świętokrzyskiej NSZ, pogaduszki z „Sowy i Przyjaciół” to małe piwo. Mateuszek jest bardzo niegrzeczny, ale jak na siebie, wtedy, w knajpie, nie rozrabiał jakoś szczególnie. Poza tym to prywatne rozmowy, nagrane przez wrogów, z zamiarem manipulowania polską sceną polityczną i szantażowania ludzi, więc rozdymanie tego i używanie w walce politycznej byłoby moralnie wątpliwe. Mateusz Morawicki dostarcza wiele znaczenie lepszej jakości kompromatów na swój temat – i to wcale nie z podsłuchów pochodzących. Skupiajmy się lepiej na tym, co mówi i robi dziś, jako premier. A mówi i robi takie rzeczy, że można mieć wątpliwości, czy przestał być wrocławskim nastolatkiem z epoki Jaruzelskiego i naprawdę wydoroślał. Nie jest może tak żenująco infantylny, jak kręcący główką i głupkowato szczerzący się Duda, ale do swych lat z pewnością nie dorasta. I jeśli to ma być nasz nowy Gierek, który osłodzi nam życie po odejściu Gomułki, to ja już bym wolał prawdziwego Gierka. Tamten, choć nie za mądry, to przynajmniej był autentyczny – za to Morawiecki wręcz przeciwnie. Obaj wszak należą do szeroko w polityce reprezentowanej kategorii „wicie, rozumice”. Ale to już innym temat, na inną okazję.

„Na dzień dzisiejszy”, albo „na chwilę obecną” (jak się teraz brzydko mówi i pisze), bilans afery taśmowej, która jest w toku i dopiero się rozkręca, jest następujący:

Taśmy Morawieckiego nie są tak kompromitujące dla rządu jak taśmy Platformy 4 lata temu. Wtedy to urzędujący ministrowie wyrażali się fatalnie o państwie, którym rządzili, rozważali manipulacje celem ocalenia władzy i w konsekwencji ją stracili. Przez następne 4 lata nie udało się ustalić, dlaczego wszystkie ujawnione taśmy wymierzone były w Platformę, a żadna – w PiS. Służby specjalne, najpierw PO/PSL, a od 3 lat PiS i S-ka, nie znalazły źródła, nie wiedzą jakie jeszcze nagrania istnieją i  kto ma jakie taśmy.

Jest to ewidentna porażka służb i tam powinny polecieć głowy, ale wątpię, żeby M. Kamiński podał się do dymisji. Będzie tak, jak za czasów Platformy, kiedy minister Spraw Wewnętrznych Sienkiewicz stanął na czele poszukiwania sprawców taśm, na których on sam był uwieczniony.
Najbardziej stratny jest premier Morawiecki. Jeśli chodzi o sprawy kryminalne, to jeden z kelnerów zeznał jakoby słyszał rozmowę (nie wiadomo z kim) ówczesnego prezesa WBK o kupowaniu nieruchomości na podstawione „słupy”. Tej taśmy jednak nie ma. Zeznanie jednego kelnera, który nie budzi żadnego zaufania, to zdecydowanie za mało, żeby wyciągać wnioski.

Morawiecki (MM) będąc członkiem Rady Gospodarczej przy premierze Tusku i jednocześnie naradzając się z Kaczyńskim – szefem opozycji! – był sługą dwóch panów. Musiał cieszyć się zaufaniem Tuska, skoro ten proponował mu resort finansów, i musiał negocjować z JK, skoro dostał od niego stanowisko wicepremiera o rozległych kompetencjach. Kandydując na ministra i spotykając się w modnej w rządzie restauracji, MM musiał być jednym z nich, zaufanym Platformy, ale trzymał kontakt z PiS.

Świadczą o tym nawet drobne przysługi, jak poszukiwanie pretekstu, żeby zasilić finansowo (przecież nie z własnej kieszeni) byłego ministra Grada, czy urządzając na posadzie Przemysława Czarneckiego, syna Ryszarda, dziś już posła PiS. MM działał tu na rzecz klientów z obu stron. Typowy układ polityków i biznsesmenów.

MM okazał się mieć poglądy elastyczne. Dopóki był prezesem banku i doradcą Tuska, mówił jak liberał, zwłaszcza o tym, że trzeba obniżyć aspiracje konsumpcyjne społeczeństwa. Gdy został politykiem PiS – zdecydowanie poparł hojną politykę socjalną PiS: 500+, wcześniejsze emerytury, wyprawkę szkolną etc. Nie świadczy to dobrze o wiarygodności MM – prawego polityka i  gorliwego katolika.

PMM występuje publicznie jako fachowiec, technokrata, ale i polityk, wrażliwy intelektualista. Na spotkaniach z wyborcami, chętnie cytuje wiersze Tuwima i K.K. Baczyńskiego. Potem zmienia garnitur i w restauracji klnie jak szewc. Również i te, drugorzędne, szczegóły rodzą wątpliwości na temat MM – wprawny polityk czy kameleon? Ujawnione taśmy podważyły wizerunek człowieka głęboko ideowego, zapiekłego wroga Platformy, a zarazem wrażliwego intelektualisty.
Jak dotychczas, premier jest największym przegranym tej rundy afery taśmowej. Na dwa tygodnie przed wyborami samorządowymi, prezes JK się piekli, krzyczy, że to co zrobiono, to „bezczelność” (nie mówił tak o taśmach 4 lata temu), że MM był w kontakcie z PiS, a działał w takim środowisku, w którym pewne zachowania (w tym męski język…) są faktem. Prezesowi wtóruje aktyw PiS, który otrzymał przekaz dnia, wedle którego taśmy MM to odgrzewane kotlety, a przede wszystkim zemsta kapitału zagranicznego, który pozbawiony został przez rząd MM możliwości transferu miliardowych zysków wysysanych z Polski. To zwłaszcza robota kapitału niemieckiego i szwajcarskiego (właściciele Onetu) oraz ich ekspozytury w Polsce. Kilka dni temu Schetyna był u Merkel, otrzymał instrukcje i wszystko jasne. Cios w polski rząd to działanie międzynarodowej zmowy i  targowicy.

Mimo wszystko sądzę, że do wyborów MM się utrzyma, a jego los będzie zależał od ich wyniku. Na dwa tygodnie przed wyborami nie zmienia się twarzy. Robi się dobrą minę i czeka w napięciu, czegóż to dowiemy się jutro.

Andrzej Karmiński na koduj24.pl pisze o tym, jak PiS zderza się z twardą scianą faktów.

Mateusz Morawiecki zderza się dziś z banalną prawdą, że jeśli polityk nie rozliczy się ze swoją przeszłością, to przeszłość rozliczy się z nim

Kampania wyborcza rozkręca się zgodnie z prawem fizyki, które stanowi, że wszystko, co pokręcone, musi się kiedyś rozkręcić. Najbardziej widowiskowo rozkręca się Mateusz Morawiecki, który z chwilą rozpoczęcia kampanii zrezygnował z kierowania państwem i zajął się partyjną propagandą. W żadnej z tych dziedzin nie objawił szczególnego talentu, ale nikt mu tego nie powiedział, więc premier prze desperacko na czołówkę, głową do przodu, rzucając w tłum rozmaite wersje zmurszałej opowieści o tym, jak źle było za poprzedników i jak fantastycznie będzie, gdy tylko Polacy wybiorą PiS po raz drugi. Na poparcie głoszonych opinii i obietnic przytacza argumenty żywcem skopiowane z komuszego „Notatnika Agitatora”. Sypie przy tym jakimiś przypadkowymi liczbami w nadziei, że nikomu nie zechce się tego sprawdzić, a jeśli nawet ktoś sprawdzi, to nikt temu ktosiowi nie uwierzy, bo komu by się chciało go sprawdzać. W desperackim wzmożeniu pan premier nie zauważa, że obok słuchaczy zwożonych na wiece PiS coraz częściej stają ludzie w koszulkach promujących konstytucję i że wśród owacyjnych oklasków coraz głośniej rozbrzmiewa okrzyk: – Pinokio!

Trzeba było doświadczenia sądowej porażki, by premier dostrzegł, że Polacy mają oczy, uszy, a niektórzy nawet pamięć. Jego wyborcza taktyka koncentruje się na konstatacji, że wszystko, co piękne, dobre i ludziom potrzebne, niechybnie wydarzy się w bliskiej przyszłości, jeśli tylko Polacy zaufają premierowi, prezydentowi i ministrowi Ziobrze, czyli Kaczyńskiemu w trzech osobach. Morawiecki wie, że poczynania jego ministrów i rządu w całości nie budzą już entuzjazmu, ale nadal uważa, że najbardziej nawet idiotyczną decyzję da się obronić, wskazując na potknięcia poprzedników – i bez znaczenia jest, czy ich błędy były rzeczywiste, czy zmyślone.

W ostatnich dniach aktywność pana premiera jest wprost proporcjonalna do liczby przykrych faktów ujawnianych na taśmach i w protokołach zeznań kelnerów, podsłuchujących prominentów poprzedniej ekipy na zlecenie mocodawców całkowicie nieznanych tylko tym, którzy na podsłuchach odnieśli największą korzyść. Wpływ nagrań obecnego premiera RP na wyniki wyborów jest bardziej niepewny niż przyszłość Mateusza Morawieckiego, typowanego na następcę tronu i spadkobiercę mrocznej spuścizny Wielkiego Wezyra. Mocno zdegustowany elektorat PiS uspokoił  prezes, opowiadając swoim wielbicielom bajkę o dzielnym rycerzu, który dokonywał bohaterskich czynów w gnieździe wroga, a po zwycięskiej walce powrócił w chwale na łono ojczystej partii.

Nie tak planowano w PiS kampanię wyborczą. Miało być bojowo, hucznie i z fajerwerkami serwowanymi na koszt wszystkich Polaków. Tę skomplikowaną operację na umysłach Polaków Kaczyński zamierzał przeprowadzić w znieczuleniu ogólnym, ordynując ludziom narkotyk bogoojczyźnianych zaklęć, endomorfinę uodporniającą na krytykę oraz specyfiki skojarzone z obietnicami, które wywołują stany euforyczne. Po wybudzeniu planowano podawać kroplówkę dozującą nienawiść do sędziów, bo zdaniem prezydenta Dudy, odpowiedzialnego za stabilność trójpodziału władzy i niezależność sądownictwa, sędziowie to aroganci, ciemiężyciele, skorumpowana kasta pozbawiona etyki, którą społeczeństwo powinno rozliczyć. Celem frontalnego ataku mieli być wszyscy ludzie niezadowoleni z obecnych rządów, co do których nie ma złudzeń, że zagłosują na PiS. Ale gdy chodzi o pozostałych wyborców, to w planach kampanii liczono nie tylko na głosy pozyskane, ale i każde nieutracone. Dlatego zdrowie Polaków krztuszących się wszechobecnym smogiem przestało być priorytetem i minister Tchórzewski podpisał rozporządzenie dopuszczające jeszcze przez 2 lata sprzedaż najpodlejszych gatunków węgla. Jakby chciał nam powiedzieć, że górników pod Sejmem zauważy każdy wyborca, a relacji między smogiem a zasiarczonym miałem węglowym nie dostrzegą ludzie nawykli do palenia w piecach śmieciami i plastikiem.

PiS gotowy jest na dowolny idiotyzm, by nie uronić żadnego wyborcy.  Na życzenie tej partii, wzmocnionej przez kukizową przystawkę, Sejm skierował do komisji projekt ustawy przewidującej likwidację obowiązku szczepień ochronnych. Liderzy obu ugrupowań argumentują, że całym sercem popierają utrzymanie szczepień, ale po pierwsze projekt jest obywatelski, a po drugie dyskusja w komisji ma rozwiać wątpliwości przeciwników.  Trzeba mieć naprawdę nieźle narąbane, by nie przewidzieć, że nobilitacja zabobonu wzmacnia jego wyznawców i że decyzja o procedowaniu samobójczej koncepcji nadmie żagle durniom narażających życie 34 tys. już teraz nieszczepionych polskich dzieci. Trzeba mieć amputowaną wyobraźnię, by nie domyślić się, że to głosowanie osłabi skuteczność wezwań autorytetów medycznych o dopuszczenie do głosu zdrowego rozsądku i samozachowawczego instynktu, a równocześnie wzmocni szarlatanów pracujących na rzecz powrotu epidemii odry i innych chorób wieku dziecięcego. Już mniejsza o to, że polski parlament kompromituje się, przyjmując obligatoryjną regułę uruchamiania machiny sejmowej, gdy tylko dowolna grupa oszołomów zbierze wystarczającą liczbę podpisów pod żądaniem usankcjonowania teorii, że Ziemia jest płaska. Ale nietrudno wyobrazić sobie, że na fali pozerskiego wsłuchiwania się w głos narodu, do Sejmu trafić może, w imię poszanowania wolności osobistej i swobody decyzji, obywatelski projekt zniesienia obowiązku jazdy w pasach, likwidacji świateł drogowych, albo wprowadzenia kar cielesnych w szkołach. Czy naprawdę niemożliwe jest uchwalenie podobnych ustaw przy obecnym składzie Sejmu, z populistycznym rządem i demagogiczną partią władzy?  A gdyby PiS, za poduszczeniem ministra Ziobry, postanowił przywrócić karę śmierci, byłby to ostatni dzień naszej obecności w Unii Europejskiej. Może o to chodzi naszym niezrównoważonym eurosceptykom, którzy szukają sposobu wyłuskania Polski z UE nie narażając się większości rodaków, optujących za pozostaniem w europejskiej rodzinie?

Mateusz Morawiecki zderza się dziś z banalną prawdą, że jeśli polityk nie rozliczy się ze swoją przeszłością, to przeszłość rozliczy się z nim – prędzej czy później. W tym akurat przypadku – prędzej, więc trzeba było zawiesić tak pięknie rozpoczętą kampanię. Cała wierchuszka PiS rzuciła się wyplątywać pana premiera z taśm i budować narrację, którą elektorat przełknie bez popitki. I szybko okazało się, że wczorajsze ośmiorniczki są dzisiaj odgrzewanymi kotletami. Wyszło na jaw, że nagrania przekazała Schetynie kanclerz Merkel, nakazując ich publikację swoim polskojęzycznym mediom. Równocześnie te same nagrania upublicznili kombinatorzy, którym premier zablokował nielegalne profity z VAT. Poza wszystkim – zdaniem rzeczniczki Mazurek – hałas wokół taśm jest tym większy, im bardziej tych nagrań nie ma.

Zasadne wydaje się więc pytanie, co wynika z tych nagrań lub z ich braku? Wyborcy PiS otrzymali kilka praktycznych wskazówek. Jeśli cię zakapują, że planujesz lewe zakupy działek na podstawione słupy , to wystarczy wyjaśnić, że nie pamiętasz. Ponadto masz prawo obiecywać lewe pieniądze politykowi, jeżeli skutecznie ukryjesz pokwitowanie. Dozwolone jest także kolesiostwo i nepotyzm, pod warunkiem, że lukratywną robotę załatwiasz synowi posła PiS. Oprócz tego możesz sobie bezkarnie przeklinać, chyba, że jesteś zwolennikiem KOD lub żoną prezydenta Poznania.   Wyjaśnili to z osobna prezydent Duda i prezes Kaczyński nawołując, by rzucił kamieniem ten, kto jest w tej sprawie bez grzechu. Żaden z nich jednak nie wspomniał, w kogo należało rzucać kamieniami, więc sprawa rozeszła się po kościach, tym bardziej, że jak wiadomo w dzisiejszych czasach nie da się mówić o sytuacji w Polsce bez używania przekleństw.

Spośród wielu solowych występów Mateusza Morawieckiego szczególnie interesujący wydał mi się wiec w Toruniu, gdzie premier komentował napotkany po drodze baner z hasłem „Przywrócić normalność!”. Najpierw pogubił się w wyjaśnieniach, że nie można na to pozwolić, ponieważ przywracając normalność Polska powtórnie znajdzie się w ruinie, gospodarka w chaosie, ludzie w rozpaczy, a PiS w opozycji. Ale szybko się ocknął: – To my przywracamy normalność! PiS to normalność dla Polski! – wołał donośnie, starając się zagłuszyć okrzyki: „Konstytucja!” oraz „Mateuszek – kłamczuszek!”.

Koncepcja przywracania normalności przez PiS przywołuje nieśmiertelną refleksję, że wszystko zależy od punktu widzenia.  Pensjonariusze zakładu psychiatrycznego uważają przecież, że świat za kratami jest nienormalny, a z punktu widzenia małp w ogrodzie zoologicznym, to my jesteśmy za kratami.

>>>

Waldemar Mystkowski pisze o językowych wyczynach Kaczyńskiego i jego pupilka Morawieckiego.

Co jest z politykami pisowskimi? Co im pada na głowę? Czyżby ta słynna cegła w drewnianym kościele? Na Podkarpaciu drewnianych kościołów multum, a tam przebywała ekipa objazdowa PiS – w Jasionce – z najsłynniejszym obecnie chorym człowiekiem w kraju, prezesem Jarosławem Kaczyńskim, oraz patentowanym kłamcą – ma świadectwo sądowe – premierem Mateuszem Morawieckim

Ta cegła właśnie ich dotyczy, zostali uderzeni, więc odwzajemniają się, uderzają w nas. Zacznę od Morawieckiego, który jest niepodrabianym nieudacznikiem retorycznym. Plącze mu się język, acz może to równie dobrze wypływać z jego charakteru, jest amoralny, co dowiodła taśma z podsłuchu w „Sowie & Przyjaciołach”.

Otóż dla Morawieckiego inne partie polityczne w Polsce niż PiS są niepolskie. Nie można inaczej logicznie rozebrać zdania: „Prawo i Sprawiedliwość jest partią polską. Mam nadzieję, że inne partie również takie będą”. Cytuję za oficjalnym kontem PiS na Twitterze.

Chciałoby się napisać: Platformo, postaraj się, aby wypełnić nadzieje Morawieckiego. W Jasionce premier chciał błysnąć polskością i głębią polityczną – ma to po prezesie, który sięga po pojęcia ze „Słownika wyrazów obcych” – rzucił słowem „perekińczyk”. Nawet je dookreślił: „Perekińczyk to taki człowiek, który tak bardzo przewrotnie i obłudnie podchodzi do rzeczywistości”. Wiadomo kogo to dotyczy – opozycji: „liderzy opozycji to są takie perekińczyki”.

Morawiecki to istny pokraka retoryczny, posłużył się słowem rosyjskim – ma to po tatusiu Kornelu, którego ciągnie do Moskwy – bowiem perekińczyk to w rosyjskim „przerzucający się”.

W stosunku do Morawieckiego można rzec, iż przerzuca się błotem i nazywa inne partie niepolskimi. Tak! Morawiecki zawsze mówi o sobie, mówi Freudem, pluje na innych, a w gruncie rzeczy ta plwocina wraca na jego twarz. Tak jest z kłamcami. Ten „perekińczyk” ma wspólny rdzeń słowiański – „kidnąć”, czyli przerzucać. I takie miał zastosowanie w zdaniach: kidać gnój, kidać kaczki po wodzie.

Ale pierwszym językoznawcą – tak jak w ZSRR był Koba Stalin – jest prezes Kaczyński, który w każdym przemówieniu musi się popisać, coś nam kidnąć. W Jasionce powrócił do poezji Władysława Broniewskiego (wybitnego poety, niezależnie jakiej jesteśmy ideowości), zacytował go i przeszedł na pozycje językoznawcze, zapewniając zebranych pisowców: „przełamiemy ten ferensizm”.

Nie róbcie głupich min. Prezes poszperał w słownikach i znalazł polski synonim imposybilizmu, gdyż „ferens” w staropolskim znaczy „biedak”. Zapowiedział pisowcom, że przestaną być biedakami na Podkarpaciu, a zostaną – achtung! achtung! – Bawarczykami: „Wiem, że nie zbudujemy tutaj Dubaju, nie będziemy budować kilometrowej wysokości gmachów. Ale zadałem sobie pytanie, czy nie dałoby się na tej ziemi i na pogranicznych ziemiach, zbudować polskiej Bawarii?”

W PRL-u krążył taki absurdalny dowcip językowy. Pytanie: „Znasz Ferensa”. Zapytany robił głupie miny i szukał w pamięci, czy jakiś jego znajomy nie nazywa się Ferens. Wówczas pytający odpowiadał: „To nie ma sensa”. I taka jest pokraczna retoryka pisowców.

Wcale nie nabijam się z Kaczyńskiego i Morawieckiego, ale opisuję ich stan umysłu poprzez używaną retorykę, która prezentuje się, jakby dostali cegłą po głowie. Z nimi jest ten kłopot, że oni cegłami ciskają w naszą stronę i to wyjętymi z szamba, bo partie inne niż PiS nazywają niepolskimi.

Marcin Wicha otrzymał też kilka tygodni wcześniej Nagrodę Gombrowicza. To nie przypadek. Literacko znakomity esej Marcina Wichy, wydany przez Wydawnictwo Karakter, który nagrodziliśmy Paszportem POLITYKI, należy do tych książek, które chce się mieć na półce, żeby do nich wracać.

Wicha jest grafikiem, projektuje okładki książek i czasopism (np. „Literatury na Świecie”), znaki graficzne i plakaty. „Rzeczy” to jego druga eseistyczna książka po „Jak przestałem kochać design”. Opowiada o matce, o śmierci, o porządkowaniu rzeczy, książek i wspomnień. I przede wszystkim o słowach i milczeniu. O tym wszystkim Wicha pisze niesłychanie dopasowanym stylem – oszczędnym, zdystansowanym, z podszewką ironii i humoru. To jest wreszcie książka o kontroli nad słowami, którą umieranie zabiera. I opowieść o jeszcze innym przemilczeniu i niewygodnych słowach: „W świecie mojego dzieciństwa nie było Żydów. To znaczy – mogli być po cichu”. Sekretu strzegły dobre maniery, przyzwoitość i cenzura – o tym się jakoś nie mówiło. Potem się słowo pojawiało, ale przemilczenia były inne. I w tym świecie jego mama zawsze mówiła prawdę prosto w oczy. W jej pokoleniu słowa zawiodły, były fałszowane. Stąd nieufność i zwracanie uwagi na to, jak się mówi, żeby nie za dużo przymiotników, eufemizmów i sentymentalizmów. I taka jest książka Wichy, wychodzi od konkretów i przedmiotów, żeby mówić prosto w oczy o tym, co ważne.

„Rzeczy…”, czyli opowieść o wychowywaniu

Poza tym książka Wichy jest niesłychanie pojemna – można ją czytać jako opowieść o wychowywaniu, o tym, co się przekazuje swoim dzieciom. Chodzi o to, żeby jakoś przekazać, zachować język rodziców, ale też zmysł krytyczny. Wicha pokazuje prywatną historię Polski, w której rodzice „uzbrajali” dzieci , dawali narzędzia obrony przed tym, co oficjalne i zafałszowane. Taka opowieść jest zawsze aktualna.

Warto też przypomnieć książki Wichy dla dzieci „Klara. Proszę tego nie czytać” i „Klara. Słowo na Szy”. Rodzinna historia Polski pojawia się również tam. Podobnie jak humor. „Bardzo rzadko coś pisałem z założeniem, że musi być śmieszne czy żartobliwe. Myślę, że humor powinien być raczej skutkiem ubocznym. Jeśli coś jest lakoniczne i trafne, to spora szansa, że będzie także zabawne. Tak brzmi motto rysowników »New Yorkera«: »Humor to najkrótsza droga od człowieka do człowieka«” – mówił Wicha w POLITYCE.

Nagroda czytelników „Gazety Wyborczej” również w tym roku trafiła do Marcina Wichy. Esej nagrodzono po raz drugi – po „Książce twarzy” Marka Bieńczyka. Tegoroczna siódemka pokazuje siłę małych form literackich – znalazły się w niej świetne opowiadania „Mikrotyki” Pawła Sołtysa(docenione Literacką Nagrodą Gdynia i Nagrodą im. Marka Nowakowskiego) czy poruszający „Rejwach” Mikołaja Grynberga. Znalazła się też w siódemce jedna z najważniejszych książek 2017, czyli biografia „Sendlerowa. W ukryciu” Anny Bikont. Oprócz tego nominowane były trzy tomy wierszy „Druga ręka” Wojciecha Bonowicza, „Pamięć operacyjna” Ewy Lipskiej i „Stance” Jerzego Kronholda.

2 komentarze do “Morawiecki, Kaczyński, uczcie się do Tuska, Donalda Tuska

  1. Hairwald Autor wpisu

    Reblogged this on Hairwald i skomentował(a):

    Obstawiam, że przekręciarz od ruskiego węgla Marek Falenta, dopóki opluwa na TT Schetynę i Trzaskowskiego nie pójdzie do więzienia. Wnoszę to po tym jak podłapuje to pisowska TVP. Jest więc zbyt potrzebny PiS w kampanii wyborczej i do ochrony Morawieckiego.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz