Morawiecki fałszuje rzeczywistość, w takiej załganej Polsce nie da się żyć

Premier i prezydent ogrzewają się w cieple mistrzów świata w siatkówce. Tymczasem, na krótko przed triumfem Polaków, sponsorujący siatkówkę PKN Orlen wycofał się ze sponsorowania Polskiego Związku Piłki Siatkowej – ustaliła Gazeta.pl. Wcześniej wypowiedział też umowę dotyczącą rozgrywek ligowych.

>>>

A tak wyglądało to rok temu.

Polska siatkówka straci dużo pieniędzy. Dwie państwowe spółki wycofują się z finansowania

11.09.2017

Pupuiśne gęby Dudy i Morawieckich ustawiają się do zdjęcia, bo inni wykonali ciążką pracę.

Lewizna polityczna PiS.

>>>

Błażej Wojnicz ma zostać powołany na stanowisko wiceministra obrony narodowej – informuje „Rzeczpospolita”. To człowiek blisko związany z Antonim Macierewiczem i Bartłomiejem Misiewiczem. O jego błyskawicznej karierze w artykule „Kolejni „misiewicze” w Polskiej Grupie Zbrojeniowej”.

Wojnicz długo nie zagrzał miejsca w PGZ. Był prezesem tej spółki zbrojeniowej tylko przez rok. Został odwołany po zdymisjonowaniu Antoniego Macierewicza. Teraz Wojnicz ma zastąpić Sebastiana Chwałka – wiceministra MON. Odpowiadał za modernizację armii i wojskową służbę zdrowia. Sprawował również nadzór nad spółkami sektora zbrojeniowego. Chwałek w ubiegłym tygodniu został… wiceprezesem PGZ.

Jeśli informacje rp.pl się potwierdzą, oznaczać to może, że Antoni Macierewicz powoli odbudowuje swoje wpływy w kierowanym kiedyś przez siebie urzędzie. Jak podsumował w rp.pl informator ze zbrojeniówki: – „Wieści o śmierci Macierewicza w partii były mocno przesadzone”.

„Sugerowanie „układów sądów, kolegów, koleżanek…” nie mieści się „w niepodważalnym prawie strony (uczestnika postępowania) do krytykowania orzeczeń sądowych, lecz mogą naruszać dobre imię Sędziego Sądu Okręgowego orzekającego w sprawie i podważać społeczne zaufanie do władzy sądowniczej i sędziów” – napisała w oświadczeniu rzeczniczka kieleckiego Sądu Okręgowego Monika Gądek-Tamborska.

To reakcja na oburzający komentarz posła PiS Dominika Tarczyńskiego. Z informacji „Wyborczej” wynika, że sędziowie zbierają podpisy pod protestem w sprawie wypowiedzi Tarczyńskiego.

Jak wiadomo, poseł PiS przegrał proces wyborczy z Bogdanem Wentą, o czym pisaliśmy w artykule „Tarczyński ma przeprosić Wentę i wpłacić 20 tys. zł na WOŚP”. – „Mój przykład pokazuje, że reforma sądów jest konieczna. Krótkie nagranie, które udostępniłem na Twitterze, pokazuje, przez co muszą przechodzić miliony Polaków. To pokazuje, jak są traktowani zwykli obywatele w sądzie. Są poniżani. Układy sądów, kolegów, koleżanek są dowodem na to, że trzeba tej reformy sprawiedliwości. Chciałem w sądzie w Kielcach przekazać wiedzę, którą mam na temat pana Bogdana Wenty. Jednak ani pełnomocnik, ani sędzia nie pozwoliły mi na to” – powiedział Tarczyński w rozmowie z wpolityce.pl.

Zaprzecza temu w oświadczeniu sędzia Monika Gądek-Tamborska. – „Należy stwierdzić, że rozprawa w dniu 28 września 2018 roku odbywała się jawnie (także z udziałem publiczności, w tym przedstawicieli prasy i telewizji), z poszanowaniem godności i prawa uczestnika, pełnomocnika wnioskodawcy do realizacji prawa do obrony, w tym zgłaszania twierdzeń i wniosków dowodowych”– czytamy w oświadczeniu. Dodajmy, że Sąd Apelacyjny w Krakowie, do którego odwołał się Tarczyński, podtrzymał wyrok kieleckiego sądu.

Kto brał udział w tej rozmowie?

W 2013 r. Morawiecki – o czym dziś chyba wolałby zapomnieć, tak przynajmniej wynika z jego wiecowych wystąpień – znajdował się w biznesowo-towarzyskim kręgu Platformy Obywatelskiej. Ujawniona właśnie przez Onet.pl rozmowa potwierdza to w pełnej rozciągłości.

Oprócz Morawieckiego w rozmowie nagranej w restauracji „Sowa i Przyjaciele” brali także udział prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło (to wieloletni przyjaciel Morawieckiego, jeden z niewielu, którzy zachowali stanowisko po wyborach i to dlatego, że załatwił mu to Morawiecki), prezes PGE Krzysztof Kilian (wieloletni przyjaciel Donalda Tuska) oraz jego zastępczyni Bogusława Matuszewska. Spotkanie odbyło się wiosną 2013 r.

Niewyjaśniona afera podsłuchowa to problem nas wszystkich

Z kim z rządu PO kontaktował się Morawiecki?

Morawiecki, jak wynika z rozmowy, chce zaimponować swoim rozmówcom kontaktami z ludźmi premiera Tuska. Opowiada o kontaktach z Janem Krzysztofem Bieleckim, ówczesnym szefem doradców Donalda Tuska, oraz szefem Kancelarii Premiera Tomaszem Arabskim. „Chciał zobaczyć się ze mną w poniedziałek, o różnych inwestycjach porozmawiać. Nie wiem, co to znaczy. To Arabski. JKB (Jan Krzysztof Bielecki – red.)… JKB chce porozmawiać, ale przy śniadanku o różnych tam sprawach. Kilka razy się Arabski ze mną kontaktował, ale wczoraj się mieliśmy spotkać na koniec dnia… Co godzinę przysyłał esemesy, że mnie przeprasza, bo tu Cichocki, tutaj to, Tusk, a na koniec, że nie da rady” – relacjonował Morawiecki.

Ludwik Dorn: Morawiecki, poszlaki, pytania

Nie zaprzeczał, gdy w dyskusji pojawia się wątek jego możliwego wejścia do rządu Platformy na stanowisko ministra skarbu. „Wczoraj dzwonił do mnie Fogelman (adwokat Lejb Fogelman – red.)” – opowiada Jagiełło. „Mówi mi: »Słuchaj, ten twój przyjaciel z Walczącej (chodzi o Mateusza Morawieckiego, który w latach 80. działał w „Solidarności Walczącej” założonej przez jego ojca Kornela – red.) ma zostać właśnie ministrem skarbu«”. Morawiecki nie tylko nie zaprzecza informacjom Fogelmana, ale też mówi o słabnącej pozycji Mikołaja Budzanowskiego, którego miałby zastąpić na stanowisku ministra skarbu. Opowiada również o swojej rozmowie z Tomaszem Misiakiem, byłym senatorem PO: „Rzekomo Schetyna mu powiedział, że w czerwcu Budzanowski jest out. To była informacja z przedwczoraj (…). Równie dobrze może to być plotka Tuska, wypuszczona z różnych względów”.

Co Morawiecki myślał o OFE?

Premier bardzo krytycznie wypowiedział się na temat Otwartych Funduszy Emerytalnych. Twierdził, że Donald Tusk będzie miał z OFE spore problemy. „Jakieś, wiesz, OFE, nie? To zapytaj tam Johna, co oni o OFE myślą, to za chwilę zrobią nam, jakieś tam, wiesz, ruchu na akcjach takie, srakie. OFE pierd….ć nam w dół, wiesz, wyceny. Donald się nie zauważy, jak będzie, wiesz, miał bardzo poważny problem, nie. I tak jeździsz po tym świecie, tak się zastanawiasz, wiesz, gdzie jest ta różnica, poza tym, że oczywiście trzysta lat temu daliśmy du..y i zamiast mieć porządnie Oświecenie (…) to się bawiliśmy w jakieś tam liberum veto, demokracje szlacheckie i tak dalej”.

Co Morawiecki myślał o europejskich przywódcach?

Przy stole u „Sowy i Przyjaciół” Morawiecki z uznaniem wypowiada się o europejskich przywódcach: „Ja trochę tę historię znam i lata trzydzieste ch…a nie wyciągnęły Stany Zjednoczone. Wojna wyciągnęła. Natomiast jedna taka rzecz, że mam absolutnie pozytywne zdanie o Merkelowej, Sarkozym czy jak tam się ten nowy nazywa, Hollande. Że oni w takim świecie, jak dzisiaj są, gdzie przez pięćdziesiąt lat ludziom się wydawało, że zawsze będzie lepiej, emerytury będą dość wysokie, żyć będziemy coraz dłużej, służba zdrowia będzie za darmo ku i edukacja za darmo, oni tą krzywą, która wiesz, tak szła co do oczekiwań, oni muszą ją odkręcić, nie. I takie rzeczy się dzieją. (…) To, co robi Merkelowa… Ona działa na najważniejszych rzeczach społeczeństwa, czyli oczekiwaniach. Management of expectations. Jak ludzie ci zapier…ją za miskę ryżu, jak było w czasach po drugiej wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała”.

Mówił też o potrzebie obniżenia oczekiwań: „(…) My nie wiemy, ale być może zakończy się to dobrze, jeżeli my, ludzie, we the people, prawda, a już zwłaszcza we the people w Niemczech czy w Hiszpanii, we Francji, musimy obniżyć nasze oczekiwania. Bo jak obniżymy, to w ślad za tym wszystko pójdzie dobrze, się da zreperować. Będziemy zapier….ć i rowy, kur…a, kopać, a drudzy będą zakopywać, będziemy zadowoleni. Będziemy (…) wtedy my jako ludzie mniejsze firmy mieć emerytury. Mniejsze oczekiwania”.

Mateusz Morawiecki mówił też, że oczekiwania ludzi zostały zbyt mocno rozbudzone, a „najlepszym lekiem na zmniejszenie tych oczekiwań zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut”.

Co Morawiecki myślał o emigrantach?

Jego zdaniem, co ujawnił w tej rozmowie, dysproporcje rozwojowe doprowadzą do tego, że Europę zaleją imigranci z Afryki. „W Nigerii jest więcej osób poniżej siedemnastego roku życia niż w całej Europie. Całej łącznie z Rosją”. Jego rozmówczyni – Matuszewska – stwierdziła, że oni kiedyś przypłyną do Europy. Na to Morawiecki: „No kur…a. Wiesz, kiedyś przypłyną, kiedyś coś zrobią. Te iphony pokażą im: tu żyje się tak, a tu tak. I co my zrobimy jak flotylla tratw kur…a, nawet tam z północy Afryki będzie na południe? Będziemy strzelać, będziemy odpychać ich, wiesz”.

Gdzie jest jeszcze jedna taśma Morawieckiego?

Z akt sprawy, które przeczytali dziennikarze Onetu, wynika, że kelnerzy i biznesmeni, którzy nagrywali polityków, zarejestrowali jeszcze jedną rozmowę, na której Mateusz Morawiecki omawiał z jakimś nieznanym mężczyzną zakup nieruchomości na tzw. słupy, czyli podstawione osoby. Tego nagrania nie ma jednak w aktach śledztwa i nie wiadomo, gdzie ono się znajduje. Kelnerzy zeznali tylko, że przekazali je Markowi Falencie, biznesmenowi, który został uznany przez sąd za mózg całej afery taśmowej.

Jak na taśmy Morawieckiego reaguje PiS?

Partia Jarosława Kaczyńskiego próbuje zdezawuować nagranie ujawnione przez Onet. „Stare taśmy” i „odgrzewany kotlet” – mówią przekazem dnia politycy tej partii. Sam Mateusz Morawiecki w swoim wywiadzie dla Polsat News tłumaczył: „To informacje, które są znane w Warszawie od trzech, czterech lat”. Według premiera „jest rzeczą jasną, że komuś nadepnęliśmy bardzo poważnie na odcisk”, i dlatego właśnie – jego zdaniem – te nagrania wypłynęły.

Prawda jest taka, że na przełomie 2015 i 2016 roku „Newsweek” i Radio ZET opublikowały tylko fragmenty stenogramu, który był w aktach śledztwa dotyczącego afery taśmowej. Onet.pl ujawnił całe nagranie. Beata Mazurek też uważa, że to „bardzo skoordynowany atak”, bo – jej zdaniem – „dobrze wiadomo, jaki wydawca stoi za tymi mediami. Pozbawiliśmy mafie VAT i przestępców podatkowych gigantycznych dochodów. Będą robić wszystko, żeby wrócić do władzy. Będą posuwać się do każdej insynuacji”.

Afera podsłuchowa: Wyrok dla Marka Falenty jest precedensowy

Wizerunkowe kłopoty premiera to problem dla PiS, które uczyniło go twarzą samorządowej kampanii. Stąd histeryczna reakcja na ujawnienie kilku faktów z afery podsłuchowej.

Niewykluczone, że z perspektywy czasu historycy obecny kryzys wizerunkowy wywołany ujawnieniem przez Onet całości nagrania z rozmowy z udziałem Mateusza Morawieckiego w restauracji Sowa&Przyjaciele będą oceniać jako największe wyzwanie dla wiarygodności premiera. Co więcej, kryzys ten wywołała nie tyle publikacja dziennikarzy portalu, ile absurdalna reakcja polityków PiS, która sprowadziła na głowę szefa rządu poważne kłopoty.

W poniedziałek Onet napisał, że w aktach afery taśmowej znajdują się zeznania kelnerów dotyczące rozmowy, w której miał brać udział obecny premier, a wówczas szef BZ WBK. Nagranie tej rozmowy nie zachowało się, nagrywający je kelner nie wiedział, kto był rozmówcą Morawieckiego, zapamiętał tylko, że była mowa o kupowaniu nieruchomości na osoby trzecie. Co więcej, z tekstu wynikało, że sam premier zeznał, iż kilkakrotnie bywał w restauracjach, w których działała szajka podsłuchowa, więc nagrań może być więcej. Dziennikarze nie postawili premierowi żadnego zarzutu, raczej dziwili się, że w aktach sprawy nie ma śladu po tym, by służby nagrania szukały. A przecież może się ono stać narzędziem szantażu wobec szefa rządu.

Reakcja PiS była histeryczna. Premier mówił, że to atak na niego w związku z tym, że skutecznie likwiduje mafie vatowskie, a rzeczniczka PiS zażądała, by portal ujawnił wszystko, co dotyczy premiera. Redakcja zamieściła więc we wtorek całe nagranie z innej rozmowy, która w aktach się zachowała. To podsłuch rozmowy z 2013 roku, w której brali udział Morawiecki, Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, oraz Krzysztof Kilian, bliski współpracownik Donalda Tuska. Jej fragmenty opisywał już „Newsweek”, lecz całości nagrania dotąd nie ujawniono.

I to nagranie jest już dla premiera kłopotem. Szef rządu nie tylko nie stroni od słowa „k…” (a pamiętać trzeba, że Jarosław Kaczyński mocno krytykował knajacki język w podsłuchanych rozmowach), nie tylko wypowiada się pozytywnie o Angeli Merkel, nie tylko zastanawia się, czy nie trzeba będzie strzelać do uchodźców, ale przede wszystkim wydaje się świetnie towarzysko i politycznie osadzony w środowisku PO. Wszak przez kilka lat był członkiem Rady Gospodarczej przy Donaldzie Tusku, chwali się zażyłością z jej szefem Janem Krzysztofem Bieleckim, nabija się z Radosława Sikorskiego itd.

Słowem, typowa rozmowa, jakie znamy z dotychczasowych taśm.

Jednak dla Morawieckiego to poważny kłopot. A właściwie dla jego wiarygodności. Premier wyrósł bowiem na jednego z najważniejszych liderów prawicy przez ostrą krytykę postkomunizmu, wypaczeń III RP i działań poprzedników w szczególności. Nagrania pokazują jednak, że wśród elit III RP, której wiele razy zarzucał demoralizację, sam czuł się doskonale. I tu pojawia się pytanie o wiarygodność szefa rządu. Już kiedyś pytałem, kiedy premier jest sobą: gdy walczy o umiarkowany elektorat czy wówczas, gdy mówi radykalne tezy miłe dla ucha radykalnego pisowskiego wyborcy. Teraz dochodzi kolejne pytanie: kiedy premier był sobą, czy gdy w czasach rządów PO przebywał wśród ówczesnych elit, czy dziś, gdy zarzuca im wszystko, co najgorsze.

Ten wizerunkowy kryzys jest problemem nie tylko dla szefa rządu, ale i dla całego obozu dobrej zmiany. Morawiecki stał się twarzą kampanii wyborczej PiS w wyborach samorządowych. Jego dzisiejsze problemy mogą rzutować na cały wynik PiS, szczególnie wśród wyborców umiarkowanych.

PiS ma tego świadomość, dlatego odpowiedziało ostrzałem artyleryjskim. Odwołując się do faktu, że Onet należy do niemiecko-szwajcarskiej grupy Ringer Axel Springer, politycy PiS twierdzą, że to Niemcy wypowiedzieli wojnę polskiemu rządowi i że to próba zamachu stanu itp. Jeśli za aferą taśmową stoją Niemcy, to znaczy, że to oni w 2014 r., wypuszczając pierwsze taśmy, doprowadzili do przegranych przez PO wyborów. Czy to więc Niemcy obalili rząd, który według PiS służył niemieckim interesom? Mało logiczne. Ale dwa i pół tygodnia przed wyborami nie liczy się logika, lecz emocje.

Rozpoczyna się nowa batalia o kształt polskiego sądownictwa. W środę do Trybunału Sprawiedliwości UE trafiła skarga Komisji Europejskiej, kwestionująca reformę Sądu Najwyższego jako sprzeczną z wartościami, na których opiera się Unia. Wiele wskazuje na to, że skarga (jej treść nie została jeszcze ujawniona) może dotyczyć nie tylko obniżenia wieku emerytalnego sędziów SN, ale również procedury wyłaniania nowych sędziów przez nową KRS. Wskazuje na to komunikat KE, opublikowany tuż po podjęciu decyzji o wysłaniu skargi do Luksemburga.

Jeżeli to się potwierdzi, będzie to sąd nad całą reformą wprowadzoną przez PiS, a nie jedynie jej elementem dotyczącym przechodzenia w stan spoczynku sędziów SN.

Pozew już w Luksemburgu

Formalne wpłynięcie skargi do TSUE jest o tyle istotne, że od tego momentu jego sędziowie mogą rozpocząć działania przeciwko Polsce, w pierwszym kroku zamrażając stosowanie kontrowersyjnych przepisów. Przeciwnicy reformy sądownictwa bardzo liczą, że taki krok zostanie podjęty błyskawicznie, gdyż w ten sposób uda się zablokować pędzącą wymianę kadr w SN, zanim zostanie zrealizowana. A może to nastąpić już pod koniec października.

Sprawa jest precedensowa. Trudno przewidzieć, jak zachowa się Trybunał w Luksemburgu, i niekoniecznie musi być to zbieżne z oczekiwaniami obrońców dotychczasowego ładu sądowego w Polsce. Raczej nie należy się spodziewać, że zamrożenie przepisów nastąpi od razu. Jak wskazują eksperci, podjęcie decyzji w tej sprawie może zająć nawet kilka tygodni. A wszystko zależy od tego, czy TSUE da rządowi w Warszawie czas na wniesienie swoich uwag przed podjęciem decyzji. W tak poważnej sprawie jest to wysoce prawdopodobne.

Oczywiście, nawet jeżeli TSUE zdecyduje się na taki krok, to od państwa członkowskiego będzie zależało, czy faktycznie zamrozi przepisy. Patrząc na retorykę polityków prawicy, raczej trudno zakładać, że PiS je uzna i wycofa się z forsowania reformy na tym etapie. Bardziej prawdopodobne jest przyspieszenie wymiany kadr w SN, a także manewrowanie przepisami o SN poprzez kolejne nowelizacje ustaw, by wytrącić Trybunałowi podstawę do osądzenia sprawy.

Politycy PiS wydają się gotowi do pójścia na zwarcie z Brukselą i z TSUE na osiem miesięcy przed wyborami do europarlamentu. Zapewne liczą na to, że późną wiosną układ sił w UE diametralnie się zmieni.

Morawiecki przez całe swoje życie był częścią establishmentu III RP, czyli dokładnie tego środowiska, które dziś atakuje, oskarżając o zdradę, wyprzedawanie majątku. To pokazuje też, że droga, którą przeszedł Morawiecki, nie jest drogą ideowej ewolucji, tylko drogą konformizmu i drogą pójścia po trupach w karierze – mówi nam o taśmach Morawieckiego dr Marek Migalski, politolog. – Teraz kluczowym pytaniem jest, dlaczego to wyciekło z prokuratury. Bo kto jest dziś jej szefem? Zbigniew Ziobro. Zdziwiłbym się, gdyby on za tym nie stał, a jeżeli mam rację, to oznaczałoby to, że mamy początek wojny, tej najpoważniejszej z możliwych. Może właśnie oddano strzał z Aurory, rozpoczynający tę największą wojnę o przywództwo w obozie postkaczyńskim – dodaje. Pytamy też o wybory samorządowe, przyszłość Roberta Biedronia i zjednoczenie lewicy.

JUSTYNA KOĆ: Taśmy Morawieckiego to odgrzewany kotlet czy taśmy prawdy?

MAREK MIGALSKI: Jedno i drugie. Jest odgrzewany kotlet, bo te taśmy nie pojawiły się teraz, tylko trzy lata temu, ale to nie oznacza, że na tych taśmach nie ma prawdy, że nie dowiadujemy się z nich rzeczy, które mówią nam coś o ludziach, o świecie i polityce. Zwróciłbym przede wszystkim uwagę na to, skąd te taśmy wyszły. Dziś

wiemy, że problemem nie są same taśmy, tylko zapisy z postępowania prokuratorskiego, na których dzisiejszy premier wygląda bardzo źle. Z zapisów zeznań świadków, którzy opowiadają o tym, co Morawiecki tam mówił, czyli że za pomocą „słupów” dokonywał zakupów nieruchomości, wynika, że to wygląda tak, jak w przypadku tych, z którymi walczy dziś komisja reprywatyzacyjna, którzy uczynili z krzywdy ludzkiej dochodowy biznes.

Teraz kluczowym pytaniem jest, dlaczego to wyciekło z prokuratury. Kto jest dziś szefem prokuratury? Zbigniew Ziobro. Zdziwiłbym się, gdyby on za tym nie stał, a jeżeli mam rację, to oznaczałoby to, że mamy początek wojny, tej najpoważniejszej z możliwych. Media pisały o wojnie Jurgiela z Zielińskim na Podlasiu. Tymczasem najpoważniejszą wojną byłaby wojna Ziobry z Morawieckim, Macierewiczem, Brudzińskim. Może właśnie oddano strzał z Aurory, rozpoczynający tę największą wojnę o przywództwo w obozie postkaczyńskim.

Zaczyna się walka o to, kto po prezesie?
Tak, a to by oznaczało również, że zdrowie prezesa jest gorsze niż wszyscy myślimy, bo

jeśli ta bomba została odpalona za zgodą Zbigniewa Ziobry, to oznacza, że wybrał moment, który uważał za najlepszy.

Gdyby było inaczej, to oczywiste jest, że za taką nielojalność w ramach obozu, i to wobec pupila prezesa, czekałyby konsekwencje.

Mnie zastanawia jeszcze jeden fakt. Porównywalne słowa jak te premiera Morawieckiego zmiotły rząd PO-PSL i doprowadziły do zwycięstwa w wyborach PiS-u. Teraz te słowa nie robią na opinii publicznej większego wrażenia.
Nie zgadzam się z panią. Trend w sieci pokazuje, że w ostatnich kilku godzinach #taśmymorawieckiego są najpopularniejszym tematem wyszukiwań w Internecie. Do opinii publicznej takie sprawy zawsze docierają z opóźnieniem. Na początku sprawą zajmują się dziennikarze i politycy, potem politolodzy, a dopiero później opinia publiczna. My jeszcze nie znamy skutków politycznych ujawnienia tych taśm. Z drugiej strony odgrzewanym kotletem zawsze jest trudniej uderzyć niż żywą kością. Po trzecie, to że nie widać po upublicznieniu tych taśm trzęsienia ziemi, jest dowodem na to, jak mocno PiS osiadł w mediach.

Media publiczne się o tym nie zająkną, media posłuszne rządowi od razu nazwą to fakenewsami i niemieckim krzykiem. To też pokazuje, jak bardzo media przed 2015 rokiem były krytyczne w stosunku do władzy. Przypominam, że to nie „Gazeta Polska” ujawniła te taśmy, ani środowisko Karnowskich, tylko dziennikarze, o których mówiono, że są zwolennikami PO.

Same taśmy pana zdaniem uderzają w premiera?
Te taśmy nie dyskredytują Morawieckiego, dlatego że przeklina, choć oczywiście ten obraz przeklinającego w co trzecim zdaniu Morawieckiego jest odmienny od tego, co dostajemy na co dzień, czyli dobrego gospodarza, pochylającego się nad furmanką, nad twarogiem, od którego kręci mu się w głowie. Na tych taśmach wygląda na bankstera, myślącego i mówiącego jak bankster. To pokazuje jego obecną sztuczność. To pokazuje też, że Morawiecki przez całe swoje życie był częścią establishmentu III RP, czyli dokładnie tego środowiska, które dziś atakuje, oskarżając o zdradę, wyprzedawanie majątku. To pokazuje też, że droga, którą przeszedł Morawiecki, nie jest drogą ideowej ewolucji, tylko drogą konformizmu i drogą pójścia po trupach w karierze. Trzecie, co mnie najbardziej zszokowało i jest najbardziej przerażające, to to, że na chwilę dotknęliśmy rzeczywistości na innym poziomie i

okazało się, że na najwyższych szczeblach biznesowo-politycznych rozważana jest wojna jako sposób rozwiązania problemów ekonomicznych.

My już to wiedzieliśmy po lekturze „Kapitału XXI wieku” Piketty’ego, że wojna przynosi wyrównanie szans, spłaszczenie rozwarstwienia społecznego i czasami potrafi być ozdrowieńczo ekonomiczna. Na tych taśmach jest to jeden z rozważanych scenariuszy; jeśli pewne reformy Sarkozy’ego i Merkel się nie powiodą, to rozwiązaniem jest konflikt wojenny. To szokujące i przerażające i na tych taśmach pada to expressis verbis, Bardzo poważny polski bankster mówi, że jeżeli nie uda się zaspokojenie oczekiwań społecznych, to jedynym rozwiązaniem będzie wojna światowa. Komentatorzy to pominęli, a moim zdaniem to jest najciekawsze i najstraszniejsze w tych taśmach Morawieckiego.

Na chwilę zajrzeliśmy do pokoju, gdzie przy 30-letniej brandy i kubańskich cygarach decyduje się o losach świata.

A jak wytłumaczyć to, że premier zostaje uznany przez sąd za kłamcę, wypływają taśmy Morawieckiego, mamy aferę radomską, gdzie okazuje się, że politycy załatwiają swoje interesy kosztem zwykłych ludzi, i nic się nie dzieje? Parę lat temu jedno z tych wydarzeń doprowadziłoby do upadku rządu lub zawczasu ten sam podałby się do dymisji. Czy tu może działać ten sam syndrom, że do ludzi to jeszcze nie dotarło?
Moim zdaniem tak. Oczywiście jest tak, że do dwóch kategorii ludzi to nigdy nie dotrze. Pierwsza to ci, którzy nie interesują się polityką, nie czytają, nie oglądają telewizji i maja politykę gdzieś. Druga to elektorat PiS-u, który nawet jak o tym usłyszy, to wyprze. To się da wytłumaczyć neurobiologicznie; ta informacja po prostu przeleci przez ich zwoje mózgowe i się nawet nie zatrzyma. Natomiast do reszty dotrze i pewne jest, że jakieś straty dla PiS-u wyrządzi. To wszystko pokazuje PiS w takim świetle, w jakim oni ukazują swoich przeciwników politycznych. Efekt tego w końcu będzie, ale nie jestem w stanie oszacować, jak duży.

Mówiąc obrazowo, miała być „dobra zmiana”, a tymczasem drogi ekspresowe są wyznaczane według poleceń politycznych, sędzia Milewski dalej sądzi, mafie dalej działają, spółki Skarbu Państwa są obsadzane kolesiami partyjnymi. Ta afera radomska pokazuje, że – mówiąc językiem Lampedusy – „wiele musiało się zmienić, żeby nic się nie zmieniło”.

Czyli brutalizacja życia publicznego?
Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień przyzwyczajamy się do coraz większej brutalności języka, cyniczności polityków.

Przysłuchuję się nie tylko polskiej debacie politycznej, ale też tym zagranicznym. 90 proc. słów, które pada w polskiej debacie publicznej, w brytyjskim parlamencie skazałoby deputowanego na infamię. Koledzy, nawet z własnej partii, nie podawaliby mu ręki.

Rok temu jeden z polityków brytyjskich powiedział do swojego przeciwnika „pan kłamie”. Proszę sobie wyobrazić, że został on ukarany przez własną partię, a rzecznik dyscypliny partyjnej nakazał mu przeprosiny. Jak porówna to pani z językiem, który jest używany u nas – mówi się o zdradzie, targowicy, idiotach, psychopatach, zdrajcach, mordercach, kanaliach – to widać, gdzie jesteśmy. Nie ma się co dziwić, że premier skłamał i dalej sprawuje rządy. Przecież po tym wyroku politycy PiS-u mówili, że wygrali ten proces, a to kłamstwo w żywe oczy. Gdy prezydent Duda powiedział o Unii jako wspólnocie, z której nic nie wynika, następnego dnia pani wicepremier Szydło poszła do radia i powiedziała, że przecież to jest jasne, że mówił ogólnie, a nie o UE.

Oni potrafią kłamać w żywe oczy i nie ponoszą za to żadnych konsekwencji, więc tym bardziej nie ma mowy o dymisji rządu.

W ostatnim swoim tekście w „Rzeczpospolitej” pisze pan o nadchodzących wyborach samorządowych. Naprawdę uważa pan, że frekwencja może w nich osiągnąć ponad 50 proc.?
Jestem o tym przekonany i nawet mogę się z panią o to założyć. To prawda, że do tej pory w wyborach samorządowych frekwencja nigdy nie była wyższa niż 50 proc., ale tym razem ta magiczna bariera może być przekroczona, ponieważ to będzie trochę jak plebiscyt „za” czy „przeciw” rządowi. Po pierwsze, zwolennicy, jak i przeciwnicy władzy chcą wyrazić swoją zgodę bądź niezgodę na to, co się dzieje w kraju. Po drugie, narasta konflikt społeczny i wbrew temu, co twierdzą politolodzy – jak jest mocny konflikt społeczny, to ludzie nie idą na wybory, bo są zniesmaczeni – moim zdaniem tu będzie odwrotnie.

Ten konflikt spowoduje właśnie dużą frekwencję, bo narastają emocję, które zachęcają ludzi do wyrażenia swojego poparcia dla opozycji bądź wobec rządzących.

Czy Robert Biedroń chce uciec do Parlamentu Europejskiego, czy naprawdę zjednoczyć lewicę? 
Wiemy, że wybory do PE będą pierwszym testem tej inicjatywy i mówiąc cynicznie, oczywiście, że Biedroniowi będzie lepiej w Brukseli niż w Słupsku. Oczywiście nie odbieram mu prawa do patriotyzmu i jeżeli ten eksperyment się uda, to będzie on głównym rozgrywającym po wyborach europejskich. Pamiętajmy, że te parlamentarne są pół roku po wyborach do PE. Jeżeli zdobędzie w nich ok. 10 proc., to jego pozycja będzie przynajmniej taka jak SLD. Jeżeli nie, to pewnie pójdzie drogą Barbary Nowackiej i zasili lewe skrzydło Koalicji Obywatelskiej. Tak czy inaczej, nie zniknie ze sceny politycznej. Pamiętajmy, że

wybory europejskie są najlepsze dla takich inicjatyw jak ta Roberta Biedronia, bo frekwencja jest w nich prawie o połowę niższa niż w parlamentarnych.

Dodatkowo w wyborach do PE idą zazwyczaj duże miasta, ludzie wykształceni, lepiej sytuowani, czyli potencjalny elektorat Biedronia. Skoro odpalać taką inicjatywę, to na pewno nie w wyborach samorządowych, gdzie liczą się tysiące działaczy, aparat partyjny i prawdopodobnie Biedroń nie miałby większych szans.

Jak poradzi sobie w wyborach samorządowych Koalicja Obywatelska?
Po pierwsze, bardzo racjonalną decyzję podjęła Katarzyna Lubnauer, aby pójść do wyborów samorządowych z PO, bo te wybory są śmiertelnie niebezpieczne dla małych ugrupowań. To samo zresztą czuje Kukiz, narodowcy, Korwin. Tu liczą się wielkie, silne struktury i duże pieniądze. To samo zatem można powiedzieć o Barbarze Nowackiej. Myślę, że dodatkowo wkurzyła ją już niemoc na lewicy, która się ciągle jednoczy i nic z tego nie wynika. Sama Koalicja Obywatelska przyjęła dobrą strategię, polityzując te wybory, chociaż pewnie ich jeszcze nie wygra. PiS przyjął z kolei taktykę usypiania wyborców wmawiając, że tu chodzi tylko o budowę dróg i mostów.

Taktyka Rafała Trzaskowskiego czy innych kandydatów KO, którzy ze swojej antypisowskości zrobili swój największy atut, moim zdaniem jest słuszna. Hasło „zagłosujcie na nas, bo inaczej PiS wejdzie także do samorządów”, może przynieść skutek.

Koalicja Obywatelska może nie utrzymać wszystkich 15 województw, w których rządzą, ale mogą stworzyć więcej koalicji w sejmikach.

Waldemar Mystkowski pisze o Dudzie.

Nie można wykluczyć, że w walce z Morawieckim o prezydenturę mógł Duda zawrzeć przymierze ze Zbigniewem Ziobrą i Mariuszem Kamińskim.

Andrzej Duda w wywiadzie dla „Sieci” chwali się, że za jego sprawą Polska zyskuje moc, taki zresztą jest tytuł wywiadu, wybity na okładce. Tę moc zyskuje dzięki wizycie w Białym Domu, bo prezydent powołuje się głównie na Trumpa, który zaliczył go (jako reprezentanta Polski) do „kluczowych partnerów strategicznych USA”.

Z tej mocy Duda nawet nie mógł znaleźć krzesła w Gabinecie Owalnym, aby się posadowić obok „strategicznego partnera”. Bracia Karnowscy stawiają głowie państwa bardzo obłe, owalne pytania, które czynią wywiad nieinteresujący, niewart czasu na czytanie.

Ale jedno pytanie jest najważniejsze, cały wywiad poprzez nie nabiera kolorów, tym interesownym bliźniakom bodaj o to chodzi. Pytanie dotyczy reelekcji. I ono ma moc, zdradza sympatie Karnowskich, gdzie lokują swoje nadzieje: – „Nie czytał pan prezydent tych plotek o ewentualnym starcie premiera Morawieckiego w wyborach prezydenckich?”. Duda się wije jak piskorz: – „Media co chwila o to pytają, spekulują, taka jest wasza rola”. Po czym z tej mocy prezydent błaga: – „Błagam, zatrzymajmy się w tych publicystycznych dywagacjach”. Bracia Karnowscy, jak Trump, zostawiają Dudę w „strategicznej” pozycji i wywiad toczy się dalej gładko.

Ale na innej kolumnie tygodnika „Sygnalista nadaje” przyłbica jest podniesiona i bez owijania w bawełnę zostało napisane: – „Zdaniem „Faktu” obecny premier Mateusz Morawiecki może być kandydatem PiS na prezydenta. W takim scenariuszu Andrzej Duda nie dostałby poparcia macierzystej partii. Rzeczywiście taka plotka od dość dawna krąży po Warszawie. Ale to scenariusz bardzo ryzykowny. Bo w Pałacu Prezydenckim stawiają sprawę jasno: jeśli PiS nie wystawi Dudy, to on i tak wystartuje”.

Duda może się pocieszać, że on z tej mocy stoi, bo Morawiecki wygląda, jakby leżał. Cios, jaki zadała Morawieckiemu taśma z afery podsłuchowej, raczej nie wyszedł z Kancelarii Prezydenta. Nie można jednak tego wykluczyć, bo w walce o stołek mógł Duda zawrzeć przymierze ze Zbigniewem Ziobrą i Mariuszem Kamińskim. Wszak tego ostatniego ułaskawił z wyroku trzech lat więzienia.

Morawiecki dostaje następne ciosy. Leżący premier dostaje po raz drugi od Sądu Najwyższego, który wydawało się, że został ograny. Za wcześnie trąbiły te wszystkie fanfary w PiS, gdy ZUS w Jaśle wycofał skargę do Sądu Najwyższego, a ten sformułował na tej podstawie pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości UE. Sąd Najwyższy obchodzi sztuczkę ZUS i zadaje TSUE te same pytania, ale w oparciu o inną sprawę, już bez ZUS-u. Prosi o połączenie tych spraw i zastosowanie trybu przyspieszonego, który tryb ta pierwsza sprawa już ma.

Jakby tego było mało Morawiecki dostaje plombę od Junckera i Timmermansa, którzy w imieniu Komisji Europejskiej składają do TSUE skargę w sprawie Sądu Najwyższego, a tak naprawdę w sprawie niepraworządności. W tym ostatnim wypadku mamy do czynienia zdecydowanie z czymś groźniejszym, z możliwościami sankcji finansowych, które mogą zostać nałożone na Polskę. Morawiecki leży, wcale nie na ringu, ale w klatce sportów walki i okłada go bynajmniej nie Duda.

Pewnie wielu z Państwa już to widziało, ale „Kler” przy tym to małe piwo.

2 komentarze do “Morawiecki fałszuje rzeczywistość, w takiej załganej Polsce nie da się żyć

  1. Hairwald Autor wpisu

    Reblogged this on Hairwald i skomentował(a):

    Kościół powinien być opodatkowany za dochody, które osiąga. Odebranie majatku (kościoły to dobro historyczne suwerena z jego pracy). Wymówienie konkordatu. Absolutny zakaz udziału w polityce i życiu społecznym. To PODSTAWA.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz