Gapa Duda – dromader PiS, wielbłąd

Krzysztof Daukszewicz

Podczas wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Niemczech gospodarze byli uprzejmi. Gospodarz, prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier, zaznaczył, że „więcej nas łączy, niż dzieli”, ale trudne tematy we wzajemnych relacjach nie zostały przemilczane w rozmowach. Te trudne tematy to spór o sądownictwo, stosunek pisowskiej Warszawy do Unii Europejskiej, odbierany w Berlinie jako chłodny, oraz reparacje za zniszczenia wojenne.

Słabnie polsko-niemieckie zaufanie

Żaden z nich nie psuł stosunków polsko-niemieckich przed dojściem do władzy pisowskiej prawicy. Teraz psują, co berlińska gazeta „Tagesspiegel” podsumowała tak: „Duża część Niemców i Polaków stała się sobie w minionych latach obca. Nie rozumieją sposobu myślenia panującego w sąsiednim kraju i mają mu to za złe”. Innymi słowy, stosunki psują się nie tylko na górze, ale i na dole. A to już prawdziwy problem dla obu naszych krajów, bo oznacza, że słabnie po obu stronach wzajemne zaufanie.

Niektóre wypowiedzi i „bon moty” prezydenta Dudy na towarzyszącym jego wizycie Forum Polsko-Niemieckim potwierdzają to wrażenie. Prezydent nie zdobył się na poważne potraktowanie pytań dotyczących zagrożeń rządów prawa w Polsce. Powtórzył standardową pisowską narrację na ten temat.

Narastający w Warszawie eurosceptycyzm próbował zlekceważyć złotą myślą, że gdyby w sklepach można było dalej kupić tradycyjne żarówki, to mogłoby nie dojść do brexitu. A pytania o niezależność polskich mediów od nacisków rządu – prztyczkiem w nos pod adresem mediów niemieckich.

Które media ukrywają informacje o gwałtach?

Wyjątkowo nietrafionym, bo ani w mediach polskich gwałty nie mają jakiejś szybkiej ścieżki emisyjnej, ani media niemieckie u szczytu kryzysu migracyjnego w 2015 r. niczego złośliwie nie ukrywały. Przeciwnie, działały z poczuciem odpowiedzialności, nie publikując od razu niesprawdzonych należycie informacji, dolewających benzyny do ognia, bo portretujących przybyszy jako gwałcicieli.

Po stronie pozytywnej odnotujmy brak tonu konfrontacyjnego ze strony prezydenta Polski – nie rozmawiano o reperacjach – zaproszenie prezydenta Niemiec na obchody stulecia odrodzenia się suwerennego państwa polskiego, podziękowanie Niemcom za pomoc w obronie wschodniej flanki NATO na Litwie, no i dobry stan stosunków handlowo-gospodarczych między naszymi krajami (wymiana handlowa w zeszłym roku o wartości 110 mld euro).

Kością niezgody pozostaje oczywiście gazociąg Nord Stream budowany we współpracy niemiecko-rosyjskiej. Doszedł też nowy kontrowersyjny temat: stosunek do zapowiedzi prezydenta Trumpa, że USA przestają honorować balistyczny traktat z Rosją, co pogarsza sytuację międzynarodową w ocenie wielu komentatorów i polityków w Europie. Prezydent Duda raczej do nich nie należy, bo od tej zapowiedzi Trumpa wyraźnie się nie odciął.

Pozycja prezesa TVP Jacka Kurskiego jest coraz słabsza. W szeregach PiS telewizja publiczna jest bowiem obwiniana o rozgrzanie atmosfery do tego stopnia, że zmobilizowała letni elektorat, który poszedł głosować na opozycję. Partyjne i telewizyjne korytarze elektryzuje pogłoska, że Kurskiego miałby zastąpić prezes PKN Orlen Daniel Obajtek.

Wśród parlamentarzystów i członków PiS działania TVP w czasie kampanii wyborczej budzą wątpliwości. To, że media prywatne są przez nich powszechnie wytykane jako winne kolportowania fake newsów (np. o ryzyku polexitu) i nakręcanie antyprawicowych emocji, jest przewidywalne. Nowością w obozie rządzącym jest dorzucanie do listy winnych także Telewizji Polskiej.

– Prezes Jacek Kurski ma prawo się obawiać, bo niewątpliwie TVP pomogła w rozhuśtywaniu antypisowskich emocji. Jest spore niezadowolenie z tego, jak TVP relacjonowała kampanię. Jeśli TVP się nie zmieni, to zapłacimy za to przy okazji kolejnych wyborów – słyszymy od polityka obozu rządzącego.

Jacka Kurskiego nie można jednak skreślać, bo jest on bardzo zręcznym politykiem i diaboliczną inteligencją, z którą Kaczyński lubi dyskutować. Prywatnie jest też gawędziarzem i duszą towarzystwa.

Mało kto z partyjnych „szeregowców” ma okazję podzielić się z prezesem PiS – dzięki któremu Kurski wciąż jest prezesem TVP – swoimi frustracjami i radami. Prof. Waldemar Paruch to już co innego – bo jest głównym specem PiS od badań i analiz socjologicznych. Jest też politologiem i pełnomocnikiem premiera ds. utworzenia i funkcjonowania Centrum Analiz Strategicznych. Uchodzi za analityczny „mózg” kampanii wyborczych.

I to właśnie prof. Paruch w Radiu Wnet mówił, że winna jest także TVP. Winna nie porażki, bo realne wyniki wyborów są dla Prawa i Sprawiedliwości bardzo korzystne, ale o udział w zaprzepaszczeniu szansy PiS na II turę w Warszawie (Patryk Jaki vs Rafał Trzaskowski) i na większość w sejmiku Mazowsza.

– Media związane z opozycją lansowały wybory warszawskie, pokazywały do znudzenia wielki sukces (już po wyborach – red.). Natomiast skąd on się wziął? Z dwóch kwestii, które w ostatnim tygodniu zaistniały i one miały wpływ na to, dlaczego (PiS) nie ma 36 proc. (w skali Polski w wyborach do sejmików – red.) – mówił. Wskazał tu dyskusję o polexicie, co według niego kosztowało PiS 3-4 pkt. proc. i – to druga rzecz – właśnie „rozhuśtane emocje”.

– Kampania w Warszawie w ostatnim tygodniu tak rozhuśtała emocje, przy pomocy także telewizji publicznej, że mamy w Warszawie zdecydowaną nadfrekwencję – podkreślił. Tak obwinił także TVP o brak II tury w Warszawie i brak większości dla PiS w sejmiku na Mazowszu.

Co prawda prof. Paruch nie powiedział, że personalnie winny jest prezes TVP Jacek Kurski, a wręcz temu zaprzeczył, ale trudno, by aż tak wprost publicznie wyrażał krytykę. Czego jednak nie dopowiada przy włączonych mikrofonach, to może śmiało mówić szefostwu partii na Nowogrodzkiej.

Wedle naszych informacji, pozycja Jacka Kurskiego jest teraz bardzo słaba. A do Nowogrodzkiej docierają sygnały, że dla polityków PiS i przynajmniej części elektoratu propaganda obecna w TVP była zbyt nachalna i prymitywna, a zupełnie niepotrzebnie było już ciągłe obijanie Rafała Trzaskowskiego, gdyż to napędziło mu i liście Koalicji Obywatelskiej w stolicy wyborców. Bo narracja polityczna obecna w TVP była wykuwana toporem, a do tego negatywne emocje wobec opozycji przyćmiły pozytywny program, który prezentował w kampanii premier Mateusz Morawiecki.

Coraz bardziej realna staje się zmiana prezesa TVP – ocenia kilka osób ze środowiska PiS. Daniel Obajtek mógłby go zastąpić? Taka pogłoska zaczęła krążyć na korytarzach mediów publicznych i PiS. Jedna z osób ze środowiska obozu władzy prosi o zachowanie większej powagi pytań. – To jest plotka – przekonuje.

Argumenty nietrudno znaleźć: prezes PKN Orlen to – po karierze samorządowej – już menadżer, ale na mediach akurat się nie zna. Z drugiej strony ktoś w modelu – nawet nie Obajtek – osoby niekontrowersyjnej i znającej się na zarządzaniu korporacją mógłby uspokoić TVP, która za rządów Jacka Kurskiego się wyszumiała.

Kilku naszych rozmówców domyśla się, że informacje o tym, że Obajtek jest przymierzany do fotela prezesa TVP wynikają stąd, że był on na spotkaniu ścisłego kierownictwa PiS tuż po wyborach samorządowych.

Daniel Obajtek w ostatnich latach z zawodu jest prezesem. Od lutego tego roku prezesem PKN Orlen. Wcześniej zasiadał w fotelu prezesa grupy energetycznej Energa S.A., a poprzednio Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Jest jak Józef Oleksy, o którym kilkanaście lat temu krążył dowcip: ówczesny lider SLD wsiadał do taksówki, a kierowca pyta, gdzie jechać, na co Oleksy odpowiada: „Wszystko jedno, wszędzie mnie potrzebują”.

W czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości wszędzie potrzebny jest Daniel Obajtek, którego menadżerskie talenty ceni Jarosław Kaczyński. Jego nazwisko było nawet rozważane jako ministra.

Niemniej – wedle naszych informacji – na Nowogrodzkiej postawa TVP, a więc i pozycja Jacka Kurskiego, są jednym z tematów powyborczych analiz, a zwolenników wymiany prezesa TVP jest coraz więcej. Ostatecznie decyzja i tak należy do samego Jarosława Kaczyńskiego. Mówi osoba z kręgu PiS: – Kurski na pewno obawia się teraz o swoje stanowisko, bo faktycznie można go obarczyć odpowiedzialnością.

W tym kontekście ciekawa jest zmiana tonu „Wiadomości” TVP1 tuż po wyborach samorządowych. Złagodniały. „Dla Rafała Trzaskowskiego to niewątpliwie słodki poranek. Zwyciężył w I turze” – takimi słowami wprowadzono materiał o Trzaskowskim, który wcześniej był obiektem drwin. Hannie Zdanowskiej oddano, że zdobyła 70 proc. głosów w Łodzi. A głos w materiałach zabierały osoby z różnych stronom – i kandydaci opozycji, i Prawa i Sprawiedliwości. Temat wyborów samorządowych nie zajmował zbyt wiele czasu w programie, jakby „huśtanie” emocjami stało się teraz zbyt ryzykowne.

Beata Szydło była przez kilka lat burmistrzem Brzeszcz. Zostawiła tam swoich ludzi i wspierała ich, by władzę trzymało PiS. Ale październikowe wybory samorządowe pokazały, że ludzie nie chcą przedstawicieli tej partii. Kandydat PiS poniósł sromotną klęskę i zajął ostatnie miejsce z fatalnym wynikiem 15,54% głosów. Przegrali też pisowscy kandydaci do rady miasta.

Widać ludzie w Brzeszczach zbyt dobrze i na własnej skórze przekonali się co oznaczający rządy PiS. Teraz o władzę powalczą lokalne komitety, z ludźmi, którzy najlepiej wiedzą, czego potrzeba ich miejscowości.

Wybory samorządowe są okazją do tego, by odsunąć od władzy polityków, którzy przyszli do nich robić karierę. Potrzeba nam dobrych gospodarzy, menadżerów, odpowiedzialnych ludzi. A nie karierowiczów, zapatrzonych w swojego przywódcę z Nowogrodzkiej. Samorząd to samostanowienie u siebie, nie w Warszawie.

Pokazaliśmy, że PiS ma z kim przegrać, że jesteśmy gotowi do tego, aby odpowiedzialnie przygotować się do kolejnych wyborów. Zależało nam także na aktywności elektoratu, obudzeniu części wyborców. Polacy, którzy chcą skończyć z państwem PiS, mogą czuć satysfakcję – mówi szef klubu parlamentarnego PO Sławomir Neumann. Według niego wyniki wyborów samorządowych pokazały, że stworzenie szerokiej koalicji jest jedynym sposobem na pokonanie PiS-u. Dlatego ma nadzieję, że „w PSL-u i SLD nastąpi czas przemyśleń”. Mówi też o Warszawie, Rafale Trzaskowskim i frekwencji. – Apel opozycji, aby pójść i zagłosować przeciwko władzy, spotkał się z odzewem. Udało nam się wzbudzić pozytywne emocje.

KAMILA TERPIAŁ: Nastroje w Koalicji Obywatelskiej się trochę zmieniły w porównaniu do wieczoru wyborczego?

SŁAWOMIR NEUMANN: Nie zmieniły się. Przecież wygraliśmy w spektakularny sposób w kilku prestiżowych pojedynkach: Warszawa, Łódź, Poznań, Wrocław, Lublin, Białystok. W tych miastach nasi kandydaci wygrali w pierwszych turach z dużym i bezdyskusyjnym poparciem. Poza tym

4 lata temu wygraliśmy w 7 sejmikach, teraz po ciężkim boju powtórzyliśmy ten wynik.

W porozumieniu z naszym koalicjantem, czyli PSL-em, będziemy rządzić prawdopodobnie w 10 sejmikach.

A nie w 15, tak jak przez ostatnie 4 lata.
Niestety, tutaj zaważył także wynik naszego koalicjanta, który jednak dużo stracił. Jeszcze w niedzielę wydawało się, że wyniki PSL-u będą lepsze, a to dawało nadzieję na koalicje jeszcze w kilku sejmikach. W 3 sejmikach (podlaskim, lubelskim i łódzkim) przegrywamy z PiS-em tylko jednym mandatem. Ten wynik mógł być lepszy, ale

10 koalicyjnych sejmików w porównaniu do 6 pisowskich to i tak jest wygrana. Nie mamy poczucia porażki. Poza tym to jest pierwszy krok.

Co ten krok pokazał opozycji?
Wspólny start partii opozycyjnych ma sens. Koalicja Obywatelska ma do PiS-u 6 proc. straty, to jest i dużo, i mało, ale przypominam, że mamy cały rok do wyborów parlamentarnych. SLD otrzymało 6 proc. poparcia w skali kraju, ale to przełożyło się na 10 mandatów do sejmików. To są głosy, które w kilku sejmikach dały PiS-owi samodzielne rządy.

PO wyciągnęła wnioski z 2015 roku, zbudowaliśmy koalicję, a niektórzy cały czas uważają, że najważniejszy jest własny szyld.

Do PSL-u też ma pan pretensje, że nie zdecydował się już w tych wyborach przyłączyć do KO?
Gdybyśmy mieli szeroką koalicję, z SLD i PSL-em, to dawałoby nam znaczną przewagę nad PiS-em. Przy obecnie obowiązującej metodzie liczenia głosów, aby wygrać z PiS-em, trzeba iść razem.

Mam nadzieję, że to były wybory, w których niektórzy sprawdzili swoje siły, a teraz wyciągną wnioski. Należy oczekiwać, że w PSL-u i SLD nastąpi czas przemyśleń.

Rozpoczęły się już rozmowy?
Na razie toczą się rozmowy o wspólnych koalicjach w sejmikach, chociaż to wymaga tylko doprecyzowania. O dalszej współpracy będziemy rozmawiać później. Pamiętajmy, że wybory samorządowe jeszcze się nie zakończyły.

W kilku miastach odbędą się jeszcze II tury. Apeluję, żeby nie odpuszczać, trzeba każde miasto obronić przed PiS-em.

Grzegorz Schetyna chciałby być naturalnym liderem koalicji anty-PiS?
On już jest liderem takiej koalicji. Wybory samorządowe udowodniły, że pomysł stworzenia Koalicji Obywatelskiej jest jedynym pomysłem, który daje szansę na wygraną z PiS-em. Okazało się, że wszyscy, którzy myśleli o budowaniu trzeciej lub czwartej siły, po prostu byli w błędzie. Pokazaliśmy, że PiS ma z kim przegrać, że jesteśmy gotowi do tego, aby odpowiedzialnie przygotować się do kolejnych wyborów. Zależało nam także na aktywności elektoratu, obudzeniu części wyborców.

Polacy, którzy chcą skończyć z państwem PiS, mogą czuć satysfakcję, bo zobaczyli nadzieję, którą przez 3 lata zabijały ośrodki badania opinii publicznej. Tylko KO jest ugrupowaniem, które może zbudować listę na wybory parlamentarne i wygrać z PiS-em.

Nie ma zatem mowy o rozliczeniach i przetasowaniach wewnątrz PO?
Te wybory zakończyły się sukcesem. Czy ktoś spodziewał się jeszcze miesiąc temu takich wyników w Warszawie, Białymstoku, Lublinie, Poznaniu, Wrocławiu czy Bydgoszczy? Propaganda była taka, że PiS zaleje cały kraj. A tymczasem wygraliśmy w wielu miastach i sejmikach – będziemy rządzić w 10, a PiS w 6. Oczywiście mogło być lepiej.

Być może powinniśmy bardziej dociskać naszych kolegów z PSL-u i SLD, aby do nas dołączyli… Na razie bez triumfalizmu, ale zbudowaliśmy solidny fundament.

Od początku był pan przekonany do kandydatury Rafała Trzaskowskiego?
Wszystkie badania pokazywały, że to jest najlepszy kandydat dla Warszawy. Mówiliśmy jasno, że będziemy wspierać tylko tych, którzy mają szansę na wygraną. Zrobił bardzo dobrą kampanię, chociaż nie wszystkim się na początku podobała.

Zdarzało się, że nawet zapisywałem wypowiedzi różnych „ekspertów”, które podważały sens takiej kampanii i wieszczyły klęskę. Finał pokazał, że to Rafał Trzaskowski i jego sztab mieli rację.

Opozycja potrafiła zmobilizować warszawiaków. Co ich przede wszystkim przekonało?
Zmobilizowaliśmy nie tylko warszawiaków, poznaniaków czy łodzian, ale także mieszkańców mniejszych miejscowości. Frekwencja w całym kraju była o ponad 6 proc. wyższa niż podczas ostatnich wyborów samorządowych. To jest też warte odnotowania. Apel opozycji, aby pójść i zagłosować przeciwko władzy, spotkał się z odzewem.

Udało nam się wzbudzić pozytywne emocje. Ludzie zobaczyli, że wyciągnęliśmy wnioski z przegranych wyborów, że naprawdę nam się chce, mamy pomysł i wiemy, jak pokonać PiS. Zaufali nam, to jest ogromny kapitał na przyszłość.

Nie wygra się wyborów parlamentarnych bez poparcia wsi. Co PO zamierza w tej sprawie zrobić?
Wiemy, że w małych miejscowościach mamy jeszcze wiele do zrobienia. Nie odpuścimy. To są pierwsze wybory od 3 lat, które miały być wielką porażką opozycji. Takie przewidywania się nie sprawdziły, jesteśmy nastawieni optymistycznie i mamy ogromną chęć do pracy. Musimy teraz dokładnie przeanalizować wyniki wyborów, przygotować się do mobilizacji naszego elektoratu także w wyborach europejskich. Walka o Polskę w Europie zaczyna się już dzisiaj.

Działania i wypowiedzi polityków PiS-u pokazują, że wypchnięcie Polski z Europy jest realnym scenariuszem. Obroniliśmy samorząd, teraz musimy obronić Polskę w Europie. To jest kolejne wyzwanie.

Łatwiej będzie przekonać Polaków, że musimy pozostać w Europie?
Żadna kampania nie jest łatwa. Ale wierzę w to, że Polacy, którzy chcą się czuć Europejczykami i być w UE, nie zostaną w domu. PiS nie będzie się cieszył ze zwycięstwa, to będą pierwsze wybory, w których będą pod kreską.

Opozycja będzie w tej kampanii korzystać z doświadczenia byłego premiera, szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska?
Sprawując to stanowisko, nie może angażować się w kampanię wyborczą. Ale na pewno jest to nasze najmocniejsze i najbardziej rozpoznawalne ogniwo w UE. Jest szanowany i może w wielu miejscach pomóc.

To, że sprawuje takie stanowisko, ratuje Polskę przed kompletnym blamażem, wynikającym z polityki rządzących. Musimy pilnować, żeby jego pozycja w Europie nie osłabła, jest jeszcze wiele do zrobienia.

Jako kandydat na prezydenta Polski?
Po wygranych przez KO wyborach parlamentarnych byłby świetnym prezydentem. Trzeba będzie odbudować wszystko nie tylko w kraju, ale także w Europie.

Po zgliszczach, jakie zostawia nam PiS, awanturach i kłótniach Donald Tusk pozwoliłby nam szybciej przywrócić Polskę na właściwe miejsce. Musimy wrócić do stolika, przy którym podejmuje się decyzje dotyczące przyszłości UE.

Donald Tusk chce wrócić?
Wierzę, że polityczny zwierz, który w nim drzemie, nie pozwoli mu przejść na polityczną emeryturę…

Kampania wyborcza pokazała opozycji, do czego PiS jest zdolny?
Nie spodziewaliśmy się ze strony partii rządzącej aksamitnej kampanii. Spodziewaliśmy się, że będzie brudna, brutalna i oparta na kłamstwach. Mało tego, spodziewamy się, że będzie coraz gorzej.

Obrzydliwy spot straszący uchodźcami, który został wypuszczony w ostatnich dniach kampanii, pokazał, do czego PiS jest zdolny, jak pali im się grunt pod nogami. Do czego są zdolni, pokazywała także tępa propaganda w tzw. mediach narodowych, tępe partyjne przekazy w „Wiadomościach” TVP.

Jak będą tracić władzę w kraju, będzie coraz więcej ścieków wylewanych na ludzi, którzy myślą inaczej. Dzisiaj na przykład mamy do czynienia z obrażaniem wyborców, którzy nie głosowali na PiS przez takich ludzi jak Marek Suski. To cały PiS. Będziemy o tym pamiętać i to przypominać.

Prawda o premierze Mateuszu Morawieckim, którą pokazały opublikowane taśmy z nagraniami rozmów w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, nie zrobiła wielkiego wrażenia na elektoracie PiS-u. Dlaczego?
To jest zawsze dłuższy proces.

Sprawa tzw. taśm Mateusza Morawieckiego jeszcze się nie zakończyła. Myślę, że będziemy świadkami wewnętrznych gier w Prawie i Sprawiedliwości. Prezes Jarosław Kaczyński będzie przecież szukał winnych wyborczego zwycięstwa.

Napięcia wewnętrzne będą tylko rosły, bo politycy partii rządzącej zobaczyli, że mogą przegrać kolejne wybory. Jeszcze wiele może się wydarzyć. Wewnętrzne wojny będą coraz ostrzejsze i coraz więcej rzeczy będzie wychodziło na światło dzienne.

PiS zdecyduje się rozpocząć wojnę z mediami?
Na to pytanie będziemy w stanie odpowiedzieć na początku roku. Znając styl działania PiS-u, to w najbliższym czasie będą trwały analizy tego, jaką ścieżką iść dalej. Kolejny rok będzie jedną wielką kampanią. Możliwe są dwa scenariusze:

Jarosław Kaczyński widząc, co się dzieje, będzie łagodniał, dogadywał z UE, wycofywał ze zmian w Sądzie Najwyższym, albo pójdzie na twarde zwarcie. Nie wiem, którą drogę wybierze.

Na razie po orzeczeniu TSUE sędziowie SN wysłani na przymusowy stan spoczynku wrócili do orzekania. To jakiś znak?
Rządzący w tej sprawie nie mieli nic do zrobienia. Jedyne, co mogli zrobić, to wejść tam z policją. Myślę, że musimy poczekać. Oni sami na razie są zaskoczeni wynikami wyborów i tym, co zrobił TSUE. Siedzą, myślą i kombinują.

PiS miał już bardzo różne strategie. Każdy scenariusz trzeba brać pod uwagę i na każdy musimy być gotowi.

Cofanie się nie jest chyba w stylu Jarosława Kaczyńskiego…
Wielokrotnie udowodnił, że dla korzyści politycznej potrafi powiedzieć i zrobić właściwie wszystko.

Waldemar Mystkowski pisze o Dudzie.

Polsce pisowskiej bliżej do Białorusi niż do Brukseli.

Występy Andrzeja Dudy w Niemczech są nie do uratowania. Po pierwsze przemówienie prezydenta miało źle rozłożone akcenty o wadze Polski w Unii Europejskiej, bo stawianie naszego kraju w roli Chrystusa narodów – a tak należy rozumieć retorykę o niechęci Polski do poddawaniu się dyktatowi mocarstw – mogło być dobre w czasach rozbiorów, braku suwerenności, a nie dzisiaj. Zresztą w tamtych trudnych czasach zdawali egzamin z historii Piłsudscy i Wałęsowie, a nie postaci pokroju Dudy czy Kaczyńskiego.

Co chciał Duda przez to powiedzieć? Czyżby Bruksela bądź Berlin narzucali dyktat? Czyżby dyktatem miało być przestrzeganie demokracji i konstytucji swego kraju? Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier zwrócił Dudzie uwagę, iż w Brukseli waga Cypru i Polski jest taka sama, te kraje mają po jednym głosie w Radzie Europejskiej.

Duda kompletnie się wówczas rozsypał, sięgnął po typ argumentu, który podsunął mu już w Leżajsku pijarowiec rytu Krzysztofa Szczerskiego. W polskim miasteczku piwowarskim Duda stwierdził, iż nic nie wynika z polskiego członkostwa w UE. W Berlinie zadał pytanie swemu niemieckiemu odpowiednikowi: – „Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego Brytyjczycy zdecydowali o wyjściu z Unii Europejskiej?”

No i wówczas Duda przekonał się o sile swego rozumu, że na spotkaniach w Polsce powód do buczenia mają członkowie KOD i Obywateli RP, a w Niemczech buczeli na niego żurnaliści niemieccy. Potoczył się umysł Dudzie po równi pochyłej. Zadał pytanie, na które sam odpowiedział: – „Dlaczego w sklepie w Polsce nie można kupić w tej chwili zwykłej żarówki, a tylko energooszczędną? Wielu ludzi zadaje sobie takie pytania. Nie wolno kupić, bo UE zakazała”.

Kolejnym upadkiem Dudy była odpowiedź na pytanie, dlaczego narodowe media nie podały informacji o decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE o Sądzie Najwyższym (a konkretnie chodziło o najlepsze swego czasu radio w kraju – Radiową Trójkę). Nasz prezydent – „nasz” winno być mimo wszystko w cudzysłowie – posłużył się fake newsem sprzed dwóch lat: – „W Polsce jest tak, że gdyby jakaś kobieta, czy kobiety zostały zgwałcone, to na pewno media poinformowałyby o tym natychmiast, wskazując szczegóły, które tylko byłyby do zdobycia, więc media w Polsce są wolne”. Chodzi o Sylwester 2016 w Kolonii, podczas którego imigranci mieli molestować kobiety, dzisiaj wiemy, że tego fake’a stworzyły rosyjskie trolle.

Mimowiedne porównanie o znikomości Dudy uzewnętrzniło się przy okazji wypowiedzi szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska, który na tle tego „naszego” prezentuje się niczym Tytan, Atlas, olbrzym poza „naszego” zasięgiem: – „Kiedy wydaje się pogubiony w argumentacji, wtedy potrzebuje raczej naszego wsparcia, przynajmniej życzliwej cierpliwości. Więc pozwólcie państwo, że do tego chóru złośliwości i żartownisiów nie będę dzisiaj dołączał”. Przyjmuję w stosunku do Dudy postawę ironiczną i piszę „nasz”, bo jak chce Tusk: – „Szczególnie wtedy, kiedy jego argumentacja nie zawsze jest przekonująca”.

Duda niech się cieszy, że Niemcy potraktowali go ulgowo. Tak naprawdę on i formacja polityczna, z której pochodzi, doprowadzili do sytuacji, iż gdyby Polska dzisiaj starała się o członkostwo w Unii Europejskiej, nie zostałaby przyjęta. Nie spełnia bowiem obowiązujących od 1993 r. kryteriów, a w największym skrócie są to: stabilne instytucje demokratyczne składające się na państwo prawa, poszanowanie praw człowieka i praw mniejszości, uznanie dla dorobku prawnego i instytucjonalnego UE.

W tych standardach bliżej Polsce pisowskiej do Białorusi niż do Brukseli. Duda więc w Berlinie nie świecił przykładem rozumu, jak owa przywołana przez niego żarówka, „nasz” prezydent zaświecił oszczędnym rozumem.

2 komentarze do “Gapa Duda – dromader PiS, wielbłąd

  1. Hairwald Autor wpisu

    Reblogged this on Hairwald i skomentował(a):

    – W zmienionej rzeczywistości PiS liczył, że da łupnia w tych wyborach Koalicji Obywatelskiej, a okazało się, że sam dostał łupnia. To, co się wszyscy kiedyś spodziewali, że następne wybory będą zwycięskie dla PiS-u, skończyło się w sumie wygraną Koalicji Obywatelskiej wspólnie z PSL-em – stwierdziła Katarzyna Lubnauer w rozmowie z Pawłem Lisickim w „Salonie politycznym Trójki”.

    Odpowiedz
  2. Earl drzewołaz

    Reblogged this on Earl drzewołaz i skomentował(a):
    Nie ironizujmy,że Pawłowicz potrzebuje pomocy psychiatry. Koniec żartów.Ta pani jest zaufanym żołnierzem Kaczyńskiego,na pierwszej linii frontu jego chorej wojenki przeciwko Polsce. Bo kiedyś zaspał. Bo nie przeskoczył przez bramę. Brak budzika i jaj wystarczą,żeby zgubić Polskę?

    Odpowiedz

Dodaj komentarz