Ludzie władzy PiS są zdrajcami interesu narodowego. Targowica

To nie musi być koniec afery wokół taśm Morawieckiego. O ile bowiem nagrania z premierem w roli głównej pokazały patologiczne mechanizmy, w jakich funkcjonował szef rządu i jego pogardę dla obywateli, to okazuje się, że lada dzień światło dzienne mogą ujrzeć inne taśmy, które pokażą znacznie poważniejsze przewinienia obozu władzy. Rodzina Morawieckich może zostać bowiem pogrążona przez głośną w ostatnich miesiącach aferę GetBack.

Jak donosi “Gazeta Wyborcza”, aresztowany już po wybuchu afery lobbysta Piotr B. oraz prezes GetBack Konrad Kąkolewski są w posiadaniu nagrań rozmów kompromitujących dla Kornela Morawieckiego. Mają one dowodzić, że to właśnie Morawiecki senior obiecywał państwową pożyczkę dla spółki windykacyjnej. To właśnie jego zapewnienia, że sprawa jest załatwiona, doprowadzić miały do słynnego komunikatu, że PKO BP oraz Polski Fundusz Rozwoju dofinansują spółkę na kwotę 200 mln zł, czyli dokładnie tyle, ile miał obiecać w rozmowie ojciec premiera.

O tym, co stało się później, doskonale wiemy, mimo deklaracji Morawieckiego seniora obie instytucje dementują komunikat spółki, co doprowadza do zainteresowania sprawą Komisji Nadzoru Finansowego, zawieszenia notowań GetBack na giełdzie oraz utraty funkcji przez prezesa spółki.

16 czerwca zarówno Konrad Kąkolewski jak i Piotr B. zostają aresztowani. Będą przebywać w areszcie co najmniej do 14 grudnia. Były prezes GetBack ma zarzuty wyłudzenia wielomilionowych kwot i doprowadzenia do straty 9 tys. osób, które za ponad 2 mld zł kupiły obligacje GetBacku.

Taśm ma być podobno kilka. Prezentują one poszczególne etapy załatwiania państwowej pożyczki. Lobbysta i prezes starać się mieli wynegocjować wpłynięcie przez Kornela Morawieckiego na obecnego premiera i prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju w celu pozytywnego rozstrzygnięcia omawianej sprawy, na co ojciec szefa rządu miał przystać.Z innych doniesień “Gazety Wyborczej” wynika zaś, że Mateusz Morawiecki w odpowiedzi na naciski ojca miał odpowiedzieć mu, “żeby się sprawą nie interesował. Państwo zna sytuację” – tak przynajmniej w wywiadzie zadeklarował sam zainteresowany.

Nagrania zdaniem gazety mają być kartą przetargową Piotra B., który w zamian za nie chciałby ugrać obniżony wymiar kary.

Jeśli omawiane nagrania naprawdę istnieją i ujrzą światło dzienne, to staną się poważnym problemem dla Morawieckich. W obliczu poważnego osłabienia taśmami nagranymi w restauracji “Sowa i Przyjaciele”, kolejne tego typu uderzenie mogłoby okazać się dla premiera nie do opanowania. Jego polityczni rywale czekają bowiem tylko na pretekst, aby wymierzyć w jego polityczną pozycję ostateczny cios.

Ludzie władzy PiS „są zdrajcami interesu narodowego, za którym głosowało w 2003 r. 77,45 proc. Polaków” – mówi w rozmowie z nami Olgierd Łukaszewicz, wybitny aktor, założyciel Fundacji „My, Obywatele Unii Europejskiej”. – Planuję działać do wyborów europejskich. Nie możemy dopuścić do Parlamentu Europejskiego tych, którzy chcą rozwalać Unię od środka, czyli polityków Prawa i Sprawiedliwości – dodaje. Rozmawiamy o tym, dlaczego trzeba bronić polskiej obecności w UE.

KAMILA TERPIAŁ: Dźwięczą panu jeszcze w uszach słowa prezydenta o UE jako „wyimaginowanej wspólnocie, która nam nic nie daje”?

OLGIERD ŁUKASZEWICZ: Andrzej Duda galopuje. Tłumaczy, że powiedział tak, ponieważ chce zmienić Unię Europejską w organizację, w której przedstawiciele państw nie będą się mieszać w kwestie prawne. Ale przekonaniem, że Polska chce zmienić Unię, pan prezydent dobił do ściany. Zresztą coraz więcej polityków partii rządzącej wyraża taką opinię.

Możemy się spodziewać, że polscy populiści połączą się z populistami z innych krajów i rozwalą traktat z Maastricht. Nie rozumiem tej polityki, ona wprowadza niepokój i brak poczucia bezpieczeństwa, bo nie wiadomo, w którą stronę idziemy: na Zachód czy na Wschód.

W Kamiennej Górze prezydent porównał za to UE do zaborców.
Ta wypowiedź tak bardzo mnie oburzyła, że postanowiłem pojawić się w Kamiennej Górze i wygłosić przemówienie do pana prezydenta. Gdyby był moim synem, a przecież mógłby być, to powiedziałbym mu, żeby po prostu uczył się historii. To miasto 70 lat temu nazywało się Landeshut, jeżeli nadal ma się nazywać Kamienna Góra, to tu musi być UE. 2/5 byłego terytorium niemieckiego to dla podpalaczy historii wciąż łatwopalny materiał.

Przeraża mnie, że ci ludzie huśtają Polską w sposób absolutnie nieodpowiedzialny. Jeżeli pan prezydent nie odrobi lekcji z historii współczesnej, to będzie za każdym razem popełniał gafy, a będzie mu się wydawało, że reprezentuje polską rację stanu.

To są gafy, czy zaplanowane „obrzydzanie UE”?
Nie ma wątpliwości, że głównym celem rządzących jest właśnie obrzydzenie Unii. Zresztą politycy partii rządzącej wcale tego nie ukrywają…

Po co to robią?
Nie chcę usprawiedliwiać takich działań, że jest to na użytek wewnętrzny. Obecna władza zaburza perspektywy w rozwoju Polski i pokoju w Europie. To jest bardzo groźne. To nie jest tak, że taka retoryka działa tylko w kraju, ona odbija się szerokim echem w całej Europie, a korzystają z niej takie siły, jak na przykład przeciwnicy Angeli Merkel.

W Niemczech spędziłem kilka lat, byłem niemieckojęzycznym aktorem i mam zaufanie do Niemców, ale oczywiście nie do wszystkich. Oni mają prawo, a nawet obowiązek być liderem w UE, nie z powodu gospodarczej mocy, ale tego, co ciąży na poprzednich pokoleniach. Czują się moralnie zobowiązani do tego, aby przewodzić, budować pokój i dobrobyt.

Dlaczego zdecydował się pan założyć fundację „My obywatele UE”?
20 września zeszłego roku byłem na spotkaniu w Belwederze, które miało być poświęcone teatrowi. A nagle wybitny poeta i tłumacz Antoni Libera, który stanął jak widać po tamtej stronie, zaczął przekonywać, że UE robi to, czego nie udało się zrobić Hitlerowi, czyli w przebraniu św. Franciszka anektuje Polskę. Nie wierzyłem, że to słyszę. Pan prezydent do tej pory nie zdystansował się do treści tej debaty. Ona jest w Internecie i każdy może ją zobaczyć. To był moment mojego olśnienia, że muszę zabrać głos w kategoriach politycznych i romantycznych.

UE jest przecież już w „Odzie do radości” Adama Mickiewicza. Moja fundacja to tak naprawdę instytut wychowania obywatelskiego dla UE.

Jak przekonać do Unii tych, którzy mówią, że musimy bronić polskości?
Chociażby przypominając, że Wojciech Bogumił Jastrzębowski, żołnierz powstania listopadowego, napisał na polach Olszynki Grochowskiej „Konstytucję dla Europy 1831”. Jest ona pozbawiona narodowego cierpiętnictwa i polonocentryzmu. Powinniśmy docenić siłę tego dokumentu, odpowiedzialność za pokój, ludzkość, dobro i rozum. Narodowe Centrum Kultury, które wcześniej podpisało ze mną umowę, umożliwiło mi wielką inscenizację tego dzieła. Odbyła się 9 lipca 2016 roku.

Powstała też strona dziekujeciunio.pl, na której można zamieścić swój wpis. Za co powinniśmy dziękować Unii?
Przede wszystkim za solidarność. Kto jak kto, ale Polacy powinni dokładnie wiedzieć, co oznacza słowo solidarność. UE jest solidarna ze wszystkimi w obronie demokracji. Powinniśmy być wdzięczni, że Unia w ogóle powstała i że zostaliśmy do niej zaproszeni. Czy może być jeden naród europejski? O tym, jaka grupa jest narodem, nie decyduje kryterium etniczne, rasowe czy religijne. Można wyobrazić sobie naród wielojęzyczny, zakładając, że w gruncie rzeczy jest społeczeństwem, które chce być razem.

Ateńczycy mówili, że jesteś obywatelem Aten, jeżeli zgodzisz się bronić Aten. Przypominam, że otrzymaliśmy paszporty z podwójnym obywatelstwem: polskim i unijnym. Jesteśmy obywatelami Europy.

Polacy deklarują poparcie dla UE, a jednocześnie głosują na PiS. Jak to możliwe?
Najbardziej wyraźnie ten paradoks widać w przypadku rolników, którzy mówią, że są za Unią, ale głosują na antyunijny PiS. To się wyklucza. Dlatego potrzebna jest praca u podstaw i dlatego jeżdżę po kraju, aby uwiarygodnić siebie jako aktywistę prounijnego. Byłem już w 42 miastach, mam nadzieję, że do końca roku „dobiję” do 50.

Panu, jako znanemu aktorowi, łatwiej trafić do ludzi?
Być może tak. Wiem, że nie mogę tego odpuścić.

W latach 70. w bufecie w Teatrze Powszechnym byłem tym, który opróżniał popielniczki. Wie pani, dlaczego? Dlatego, że mnie to bardzo drażniło, a innym nie przeszkadzało. Teraz doskwiera mi obrzucanie Unii błotem. Ludzie często sami mnie zapraszają, ale zdarza się też tak, że na spotkaniu pojawia się kilka osób. Potrzeba rozmowy jest, ale część osób po prostu boi się PiS-u.

W wielu szkołach dyrektorzy proszą mnie, żebym mówił o aktorstwie, a o Unii wspomniał najwyżej krótko na koniec. Nie chcą organizować spotkań dla młodzieży pod takim hasłem.

Polexit jest realny?
Gdybym nie widział tego niebezpieczeństwa, nie założyłbym fundacji. Nie chciałbym mieć racji, ale moja argumentacja ma potwierdzenie w analizach Fundacji Batorego i Polskiej Akademii Nauk. Mam w radzie fundacji profesorów, którzy w razie czego pogroziliby mi palcem, powiedzieli, że się zagalopowałem i że jestem za bardzo aktorem. Z drugiej strony przecież żyjemy w epoce show, dlatego często pokazuję inscenizację polskiej „Konstytucji dla Europy 1831”.Obliczona jest na emocje i wzruszenie, w wielu oczach uczestników pojawiają się łzy.

Romantyczne teksty cały czas są aktualne, a Wojciech Bogusław Jastrzębowski ryzykował życie, dlatego jest tak autentyczny. Romantyzm jest zresztą wpisany w polską mentalność. Uproszczoną wersję romantyzmu proponuje nam w swoich przemówieniach na przykład prezydent…

Niektórzy mówią, że Andrzej Duda jest dobrym aktorem. Jest?
Aktor mówi cudzym tekstem, a on mówi od siebie. Podobno jest autorem większości gaf. Jestem głęboko zbulwersowany podejściem pana prezydenta do UE i do patriotyzmu. On niczego nie rozumie. Wojnę zna chyba tylko z serialu „Czterej pancerni i pies”, nie rozumie zagrożenia, a pokój przecież nie jest dany raz na zawsze.

A co by pan powiedział o Jarosławie Kaczyńskim?
Jest autorem tego wszystkiego, co się dzieje. To jest człowiek, z którym nie da się dyskutować. Zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego uwiódł tylu ludzi?

I dlaczego cały czas uwodzi? Poparcie dla PiS-u nie spada.

Polacy są niedouczeni, wystaje im słoma z butów, są megalomanami, mają problem z porozumiewaniem się z innymi…

Zaraz zostanie pan oskarżony o obrazę narodu polskiego.
Ale taka jest prawda.

Czuje się pan bezpiecznie?
Obywatel jest bezpieczny wtedy, kiedy rozumie rację stanu, interes narodowy i go akceptuje. Dzisiaj niestety mamy zburzone wektory. Kto ma nas bronić? Zaburzone zostało poczucie bezpieczeństwa narodowego, niezależnie od przygotowania militarnego. Politycy nie mają prawa grać naszym bezpieczeństwem.

Co jeszcze straciliśmy?
Godność i poczucie, że jesteśmy tacy sami jak obywatele z Zachodu.

Znowu jesteśmy obywatelami drugiej kategorii, nieracjonalnymi, nieumiejącymi docenić skoku rozwojowego. Straciliśmy poczucie europejskiego obywatelstwa, jesteśmy w Europie gorszym gatunkiem, bo przestali nas rozumieć.

Straciliśmy demokratyczne państwo prawa?
Tak. Codziennie czytam informacje o „rozwalaniu” systemu sądownictwa. Dziwię się niemoralnym rodakom, którzy podejmują się współpracy. Ale zdrajców mieliśmy w narodzie zawsze.

Ludzi władzy nazwałby pan zdrajcami?
Tak. Przyczyniają się do odcumowywania naszej łodzi od Europy. Są zdrajcami interesu narodowego, za którym głosowało w 2003 r. 77,45 proc. Polaków. Język ekspertów jest bardziej wstrzemięźliwy, ale ja wyrażam to z całą determinacją i emocją. Kto dał prawo dziś rządzącym podważać traktaty z Maastricht?

Wyrażam swój zawód i rozczarowanie, że znaleźli się ludzie, których poniosła ułuda, że Polska stanie na czele państw Europy Środkowej i tak zbuduje swoją potęgę. Znaleźli się też ludzie, którzy poszli na lep łatwej kariery.

Boi się pan o kulturę?
Nie dam prawicowcom ukraść Kochanowskiego, Słowackiego i Mickiewicza. Nie tylko oni mają prawa do skarbnicy kultury narodowej. Poza tym UE jest bardzo ciekawa naszej mozaiki kulturowej. Niczego nam nie zabiera. Musimy być gotowi na zmiany, bo świat się będzie zmieniał. Kiedyś byliśmy odgrodzeni, ale w przyszłości będziemy ze sobą coraz bardziej wymieszani.

Rządzący przecież znowu próbują nas odgrodzić…
Na razie próbują nas odgrodzić różańcem. Ale chyba go na to nie wystarczyło.

Będzie pan świętował 100-lecie odzyskania niepodległości?
Chciałbym…

Dla mnie ważny jest nie tylko początek odzyskania niepodległości, ale także moment wejścia Polski do UE. Jak patrzymy na te 100 lat, to wejście w struktury unijne było „odrodzeniem po wiekach”. Nagrałem zresztą taką wypowiedź na potrzeby Kancelarii Prezydenta, która miała ukazać się na ich stronie internetowej. Problem w tym, że nigdy się tam nie znalazła.

Będzie pan „walczył” do końca?
Planuję działać do wyborów europejskich. Nie możemy dopuścić do Parlamentu Europejskiego tych, którzy chcą rozwalać Unię od środka, czyli polityków Prawa i Sprawiedliwości. Cały czas zastanawiam się, jak wejść do głów Polaków. Możemy wychodzić na ulice z unijnymi flagami i śpiewać „Odę do radości”, ale to nie wszystko. Chcę pokazać, że się staram. Zresztą mam już deklarację innych aktorów, chociażby Mai Ostaszewskiej, Magdy Cieleckiej, Andrzeja Grabowskiego, Roberta Więckiewicza, że są gotowi pomagać. Nie odpuścimy.

W przyjętych wczoraj dziewięciu uchwałach sędziowie z krakowskiego Sądu Apelacyjnego jednoznacznie potępili działania prezydenta Andrzeja Dudy, który – wbrew wydanemu przez sąd zabezpieczeniu – powołał nowych sędziów do Sądu Najwyższego. Ponadto, sędziowie jako „żenujące” ocenili niektóre działania prezes krakowskiego Sądu Okręgowego i członkini KRS, Dagmary Pawełczyk-Woickiej. Skrytykowali także jej decyzje wobec sędziego Waldemara Żurka. Uchwały przyjęto niemal jednogłośnie – przy około 70 głosach „za” i pojedynczych „przeciw”. Głosowania były tajne.

„Upolityczniona, powołana wbrew konstytucji KRS w sposób wadliwy wybiera kandydatów do sądów wszystkich szczebli. Tym samym, owe nominacje, tak do sądów powszechnych, jak niedawne do Sądu Najwyższego mogą być w przyszłości uznane za nieważne” – tak w skrócie można podsumować pierwszą z dziewięciu uchwał sędziów z krakowskiej „apelacji”. Kluczowe stanowisko sędziowie wyrażają jednak w uchwale drugiej.

Prezydent stanie przed Trybunałem Stanu?

Działanie prezydenta, który trzy dni temu powołał nowych sędziów do SN, sędziowie z Krakowa oceniają „z dezaprobatą”. Podkreślają, że do nowych powołań do Sądu Najwyższego nie mogło dojść, bowiem procedurę wstrzymał prawomocnym orzeczeniem Naczelny Sąd Administracyjny. Do tego kandydatów oceniała Krajowa Rada Sądownictwa, której sposób wyboru zdaniem krakowskich sędziów budzi poważne wątpliwości prawnei konstytucyjne.

Prezydent nie poczekał też na orzeczenie unijnego Trybunału Sprawiedliwości, który bada polską ustawę o Sądzie Najwyższym. Dlatego właśnie według przedstawicieli krakowskiej „apelacji” działanie prezydenta „destabilizuje sytuację prawną i obniża zaufanie do sądów oraz wydawanych przez nie orzeczeń”

 – Ponadto czyni realnym problem odpowiedzialności Prezydenta przed Trybunałem Stanu – kwitują sędziowie.

Działania Dagmary Pawełczyk-Woickiej sędziowie obserwują „z zażenowaniem”

W kolejnej uchwale przedstawiciele krakowskiej „apelacji” jednoznacznie stanęli po stronie sędziego Waldemara Żurka, w kontrze do nowej prezes krakowskiego Sądu Okręgowego. Przypomnijmy, to właśnie decyzją Dagmary Pawełczyk-Woickiej (szkolnej koleżanki ministra Ziobry – przyp. red.) sędzia Żurek został „siłowo”, wbrew woli przeniesiony do innego wydziału. Gdy odwołał się do KRS, z której nie dostał jeszcze żadnej pisemnej odpowiedzi i odmówił podjęcia czynności w nowym wydziale – prezes doniosła na niego do rzecznika dyscyplinarnego. Wszystkie te działania sędziowie z krakowskiego Sądu Apelacyjnego oceniają z „głęboką dezaprobatą”

„Decyzje te są kolejnym przejawem nadużycia uprawnień, dyskryminacji i mobbingu wobec Sędziego” – piszą o „sprawie Żurka” sędziowie.

Podkreślają przy tym, że działania pani prezes z krakowskiego SO, która jest również członkinią nowej Krajowej Rady, ocenić mogą w jeden tylko sposób.

„Z zażenowaniem obserwujemy działania Prezes Dagmary Pawełczyk-Woickiej jako członka organu pełniącego funkcję Krajowej Rady Sądownictwa, zwłaszcza polegające na konsultowaniu z Ministrem Sprawiedliwości w trakcie tajnego głosowania kandydatur do Sądu Najwyższego czy na lekceważących wypowiedziach na temat Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa (ENCJ)” – oceniają przedstawiciele krakowskiego Sądu Apelacyjnego.

Jak zaznaczają, takie zachowania sędzi Pawełczyk-Woickiej „świadczą o braku kwalifikacji moralnych i merytorycznych do pełnienia funkcji zaufania publicznego, w tym również do wykonywania zawodu sędziego” – kwitują.

Kolejne uchwały – kolejne zarzuty

W kolejnych uchwałach przedstawiciele krakowskiego Sądu Apelacyjnego obwiniają władzę za dramatyczne braki kadrowe w polskich sądach, a tym samym za wydłużenie czasu rozpatrywania spraw. Za ten stan rzeczy według sędziów odpowiada minister Ziobro.

Wszystko dlatego, że – jak argumentują – to on przez ponad dwa lata nie ogłaszał konkursów na nowe stanowiska sędziowskie, mimo wakatów w sądach. Także on zdecydował o wdrożeniu losowego systemu przydzielania spraw, który zdaniem sędziów dezorganizuje pracę. Również zmiany prezesów sądów, często odwoływanych przez ministra w trakcie kadencji spowodowały zwiększenie chaosu w sądownictwie.

W uchwałach „dostało się” także nowym rzecznikom dyscyplinarnym sędziów sądów powszechnych – głównemu i jego dwóm zastępcom. To oni w ostatnim okresie „hurtowo” wzywają na przesłuchania lub sprawdzają akta sędziów „niepokornych”, którzy przeciwstawiają się władzy. To zdaniem sędziów z krakowskiej „apelacji” typowe działania represyjne.

Zdaniem sędziów, działania rzecznika dyscypliny stanowiły „niedopuszczalną reakcję na wydawane orzeczenia bądź sposób ich uzasadniania, zwracanie się z pytaniami prejudycjalnymi do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, udział w prawnej edukacji młodzieży i wystąpienia w debacie publicznej w obronie zagrożonej niezależności sądownictwa”.

Wobec sędziów poddanych owym działaniom przedstawiciele krakowskiej „apelacji” wyrażają solidarność i szacunek.

>>>

Dodaj komentarz